Kaja Malanowska, "Mgła"

Kaja Malanowska dokonała przedziwnej sztuki: napisała powieść kryminalną, która jest sztampowa i niesztampowa jednocześnie. Psychologicznie jest świetnie, społecznie – politycznie poprawnie.
O tej książce było głośno, zanim się pojawiła, bo wywołała dość nieprzyjemną dyskusję na temat tego, czy powieść kryminalna powinna być finansowana ze stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Malanowska ma w ogóle szczególny talent przyciągania hejterów, nie będąc wcale osobą kontrowersyjną. Rok wcześniej jej gniewno-zrozpaczona reakcja na śmiesznie niskie honoraria za swoją nominowaną do Nike powieść "Patrz na mnie, Klaro" spowodowała burzę na Facebooku. Przyczyny agresji wobec Kai Malanowskiej nie można sprowadzić tylko do reakcji na jej związki z "Krytyką Polityczną", czy do neoliberalnego przechyłu jej krytyków. Właściwie nie wiem, do czego, oprócz mizoginii, można by je sprowadzić. Z jakiegoś powodu za wszystkie grzechy niedoskonałego polskiego rynku obrywa się właśnie jej. Może właśnie dlatego, że obnaża jego niedoskonałość?
Bo nie da się na przykład zostawić na boku dylematu, czy powieść kryminalna zasługuje na państwowe stypendium. Ci, którzy twierdzą kategorycznie, że nie, będą zapewne mieli kłopot ze "Zbrodnią i karą", arcydziełem całkiem dobrze mieszczącym się w kategorii kryminału. "Mgła", sumiennie wypełniająca wszystkie wymogi gatunku, jest równocześnie powieścią psychologiczną. Bardzo dobrą. A jednak wydaną z jednoznacznym nastawieniem na zysk: na okładce czerwone litery tytułu rozlewają się w plamy krwi skapującej na posadzkę. To nie jest niszowy tomik poezji ukryty na dolnej półce w księgarni, tylko pozycja, która ma krzyczeć z wystawy do czytelnika. Na pewno przydałoby się więc uporządkowanie kryteriów, według których ministerstwo rozdziela pomoc.
Wracając do samej "Mgły": to świetny psychologiczny kryminał. Malanowska jest dojrzałą pisarką, która potrafi nakreślić bardzo plastyczne postacie. Para głównych bohaterów – policjantka Ada Rochniewicz i jej partner Marcin Sawicki w konkursie na najlepszą mieszaną parę śledczych w literaturze kryminalnej na pewno zajęliby wysoką pozycję. Ona – o tajemniczej przeszłości i z niepokojącymi rodzinnymi koneksjami oraz z odpowiednio sfatygowanym życiem osobistym – jest kobietą Sfinksem, zagadką nie tylko dla nowego partnera, ale dla samej siebie. Poszczególne rozdziały książki przerywają jej traumatyczne, wybuchające chorobliwą fantazją senne koszmary. On to archetyp policjanta z polskiej powieści kryminalnej, mizogin, któremu zajmie dużo czasu, zanim zacznie doceniać narzuconą sobie partnerkę. Ponieważ jednak po drodze kłopoty rodzinne wytrącają go z transu twardego-faceta-który-ma-parszywą-pracę-ale-przecież-jest-po-dobrej-stronie-mocy, będzie musiał przejść kurs przyśpieszonego dojrzewania na wielu frontach.
Brzmi znajomo? No właśnie, jeśli coś można zarzucić "Mgle", to to, że jest zbyt idealna. Postacie pełne życia, a przecież przykrojone w zgodzie ze wszystkimi sprawdzonymi i modnymi schematami. Intryga kryminalna frapująca, a jednak im bliżej zakończenia, tym bardziej chce się zaklinać autorkę, żeby jednak złymi nie okazali się ci, co to ich się ostatnio często obsadza w tej roli. Świeży, a nawet profetyczny, biorąc pod uwagę polski opór wobec przyjęcia uchodźców z Syrii, jest przede wszystkim wątek czeczeńskich uchodźców – od lat przemykających się na obrzeżach naszej zbiorowej wyobraźni, dotychczas niewystarczająco wykorzystany w literaturze. Nawet jednak w tym wątku robi się zbyt czarno-biało, żeby mógł naprawdę poruszyć.
Kaja Malanowska dokonała przedziwnej sztuki: napisała powieść sztampową i niesztampową jednocześnie. Psychologicznie jest świetnie, społecznie – politycznie poprawnie. Jak sobie cenię polityczną poprawność, która bywa skuteczną tamą na bardzo brzydkie społeczne zachowania, to w kryminale jednak chciałabym trochę więcej krwi i bebechów.
Kaja Malanowska, "Mgła"
2016/06/09