Po dwie książki z dziedziny: reportażu, poezji i prozyoraz jedna eseistyczna znalazły się w finale Nagrody Literackiej Nike 2016. Zwycięzcę poznamy 2 października.
Nike jest nagrodą za najlepszą książkę roku. Przyznawana jest zawsze w pierwszą niedzielę października, w tym roku – po raz dwudziesty. Zwycięzca wyłaniany jest w trzech etapach. Pierwszy to dwadzieścia nominacji ogłaszanych w maju na Warszawskich Targach Książki.
Drugi etap to wybór siedmiu finalistów – do połowy września. Decyzję o przyznaniu nagrody jury podejmuje w dniu jej wręczenia. Zwycięzca otrzymuje 100 tysięcy złotych i statuetkę Nike dłuta prof. Gustawa Zemły. Fundatorami Nike są "Gazeta Wyborcza" i Fundacja Agory.
Potomkini osadników z Ziem Odzyskanych pyta swoją babcię (rocznik 1926) o to, czy pamięta fajerwerki w Warszawie 8 maja 1945 roku albo marynarza całującego pielęgniarkę na Times Square. Babcia patrzy na nią z politowaniem.
Magdalena Grzebałkowska mówi, że początkowo wszystkich swoich bohaterów chciała pytać, tak jak babcię, o to, jak zapamiętali 8/9 maja. Szybko jednak z tego zrezygnowała. Okazało się, że rzeczywiste doświadczenie końca wojny mało miało wspólnego z jakąkolwiek ze znanych fotografii.
1945 rok to moment w historii, który niepokoi, inspiruje, kusi nieprzyswojonymi opowieściami. [...] Było dobrze? Czy może zdarzyły się rzeczy straszne, haniebne?
Żeby to sprawdzić, Grzebałkowska zorganizowała czytelnikom podróż w czasie. Nie symboliczną, nie umowną, ale taką, podczas której poczują smród cuchnącej Warszawy, niemyjących się ludzi, fetor gnijących zwłok. Zobaczą oblepiające okna muchy spasione na tysiącach trupów i końskiej padlinie. Ogarnie ich przerażenie, ale też i radość z nowo nabytych bordowo-popielatych butów na drewnianej podeszwie, które udało się kupić dzięki nielegalnie zarobionym 500 zł. Dostrzegą, jak na zamarzniętym Zalewie Wiślanym "pod kopytami pęka tafla lodu" i usłyszą jak "drobne szczeliny rozchodzą się promieniście z nieprzyjemnym dla ucha chrzęstem".
[Aleksandra Lipczak]
To nie jest kolejna książka o Majdanie i o wojnie w Donbasie. Owszem, jest tam i Donbas, jest i Majdan, ale stanowią tylko część skomplikowanej układanki, która nazywa się Ukrainą. To podróż przez tworzące się państwo. Niekiedy postapokaliptyczne, niekiedy ryczące od entuzjazmu. To wyprawa opłotkami najnowszej historii Ukrainy, mająca przybliżyć Polakom ten kraj, o którym czytali już sporo, ale raczej nie w ten sposób. To książka podróżnicza, ale podróże, które opisuje, są próbą zrozumienia Ukrainy, zarówno tej "prozachodniej" i "prowschodniej". Ta książka to również wyjaśnienie, dlaczego słowa "prozachodniej" i "prowschodniej" są napisane w cudzysłowie. "Tatuaż z tryzubem" to podróż po ukraińskim labiryncie, fascynującym, zabawnym i przerażającym. Po Ukrainie rzeczywistej i wyobrażonej. [Ziemowit Szczerek]
Szczerek znowu w Mordorze. Postapokalipsa po pikarejsku, czyli groza i śmiech. Świetne i dla rodaków niezwykle zalecane.
[Andrzej Stasiuk]
Najlepiej oczywiście oderwać się od telewizora i pojechać samemu, żeby zobaczyć, co się dzieje tam, na Ukrainie, co za potwory tam mieszkają, co za anioły latają. Ale przecież i tak nikt nigdzie nie pojedzie – niedługo wieczorny program, którego w żadnym razie nie można przegapić. Dlatego najlepiej uwierzyć temu, kto tam był i widział wszystko na własne oczy. Powiedzmy, Ziemowitowi. On był wszędzie i wszystko widział. Spojrzenie ma chwytne, a pamięć – głęboką. Wszystko dostrzegł, wszystko zapamiętał, od niczego nie odwrócił wzroku. Spróbował opowiedzieć o kraju, który znajduje się jednocześnie tak blisko i tak daleko od Polski. Napisał o nim ostro i zdecydowanie, znaczy uczciwie.
[Serhij Żadan]
Nieczęsto trafia się tomik poetycki tak jednolity i harmonijnie zakomponowany, jak "Którędy na zawsze" Piotra Matywieckiego. Każdy z kolejnych wierszy skłania do przeczytania następnego, przez co nie sposób oderwać się od lektury całego tomu. Trzynastym zbiorem wierszy autor – także eseista i krytyk znany z radiowych programów literackich – odkrywa przed nami przejmujące przestrzenie wyobraźni.
W swoich utworach Piotr Matywiecki skupia często uwagę na szczególe, niedostrzeganym na co dzień drobiazgu, obok którego nadal przechodzilibyśmy obojętnie, gdyby nam z nagła w poetyckiej frazie nie ujawnił jego potencjału. Tak, jak w makrofotografii – gdy to co mikroskopijne i niedostępne dla ludzkiego oka, za pomocą odpowiedniego układu silnie powiększających soczewek, objawia nam raptem piękno swej złożoności: osobniczej i niepowtarzalnej. Czytelnik z podziwem przyjmuje zdolności skojarzeniowe twórcy – daleko wychodzące poza warsztat stricte poetycki – uzmysławiając sobie znienacka własne braki w spostrzegawczości i, wstyd przyznać, ignorancję.
Najnowszy tom jestdla poetyrównocześnie rodzajem podsumowania własnego dorobku. Z wierszy zebranych w "Którędy na zawsze" przebija doświadczenie i wiedza autora – aż chciałoby się użyć staromodnego określenia: steranego życiem mędrca – obserwatora dziejowych wypadków, w jakich, niezależnie od indywidualnych wyborów, przyszło mu wziąć udział. Strofy nierzadko iskrzą się buntem niezależnej duszy przeciw okrutnym wyrokom losu.
Coś zaczęło do mnie gadać parę lat temu i domagało się zapisania. A gadało głównie o dzieciństwie, choć wcale nie o moim własnym. To coś raczej snuło opowieść, w której jednostkowe przypadki, zasłyszane historie i odłamki ludzkich losów mogłyby zyskać jakiś sens. I gadało prowincjonalnie; nie do końca po wiejsku, bo mój osobisty krajobraz był wiejsko-małomiasteczkowy. Ale to właśnie żywioł wiejskiego gadania narzucił mi się jako najodpowiedniejszy język: jędrny, soczysty, zmysłowy, butny, tętniący, swobodny, dosadny i liryczny zarazem. [Maciej Płaza]
Siedem opowieści o ziemi, rzece i robocie, o tęsknocie za nieznanym, o radosnym i lękliwym żegnaniu się z dzieciństwem, i o olśnieniach, jakie przynosi inicjacja.
Ma niewiele lat i opinię lenia, łobuza, nicponia. Jak to mówią w jego wiosce: skorunia. Mieszka na uboczu, gdzieś na Sandomierszczyźnie, nad Wisłą, która czasem niebezpiecznie podchodzi pod wały, z ojcem sadownikiem, konstruktorem, ateuszem, buntownikiem nie wiadomo przeciw komu, i matką, żywą świętą. Są lata osiemdziesiąte XX wieku; parę lat wcześniej ojciec brał udział w tajemniczej konspiracji, dwadzieścia lat temu sąsiednią wieś spustoszyła nie do końca wyjaśniona powódź, czterdzieści minęło od nie do końca zapomnianej wojny. Skoruniem nikt się nie przejmuje, bo to jeszcze niby dziecko, ale on swoje wie, patrzy i słucha uważnie, wtyka nos w dorosłe sprawy i czuje, że zaczyna się życie: dopiero chłopięce, ale już groźne, niepojęte, czarowne.
Tomik śląskiej pisarki i dramatopisarki, obwołany jednym z najlepszych debiutów prozatorskich 2015 roku.
Świat, do którego zabiera czytelnika Weronika Murek, wydaje nam się znajomy. Znajome zwyczaje jego mieszkańców, znajome wnętrza i przestrzenie, po których się poruszają – czy kiedyś my sami tam nie byliśmy?... Próbujemy określić, dokąd trafiliśmy, jaka epoka trwa. Coś nam podpowiada – choć pewni nie jesteśmy – że może to wieś za czasów komunizmu. Albo niewielkie miasteczko. A może i stolica. Że może to Polska – bo parę szczegółów prowadzi nas w te rejony. Pogrzeb generała Sikorskiego, powiewające flagi papieskie, pajda chleba z salcesonem. I jeszcze zachowania, które nieraz już widzieliśmy, choćby na rodzimych straganach, na przystankach wiecznie spóźnionych autobusów. Ale swojskość, którą zdążyliśmy odnaleźć po tym, jak zdanie otwierające każde z siedmiu opowiadań, zbiło nas z tropu, za chwilę znów zostanie zakłócona. W jednym z wywiadów Murek przyrównuje to wrażenie do momentu, gdy schodząc po dobrze znanych schodach, których odległość i ilość znamy już na pamięć, nagle osuwa nam się noga. Autorka wyposaża swoje światy w"jeden czy drugi lufcik, wypustkę […], takie włazy i luki, które otwierają jeszcze jakąś inną atmosferę". Rolę tych "lufcików", "włazów" pełnią drobiazgi; połyskują, mienią się, emanują niepokojącą energią: co znajdzie się w ich obszarze, poddaje się temu dziwnemu spektaklowi, wyłania się, jakby na scenie.
Widzimy obrzędy tak nietypowe, że aż chce się zapytać, czy aby nie zmyślone; elementy ubioru czy wystroju, w których czujne oko Murek dostrzega niepowtarzalny rys – odpychający i intrygujący równocześnie. To wokół tych szczegółów, precyzyjnie wkomponowanych w "scenografię", rozrasta się porządek życia bohaterów: bohaterów wyposażonych w znaki szczególne, nakreślonych mocnym konturem, bardziej przypominających marionetki, niż prawdziwych ludzi. Ale ta umowność jest tylko pozorna, bo życie postaci, ich pragnienia i klęski, okazują się bliskie. Tak – komiczne są ich podrygi, czarny humor króluje, a obserwacja Murek – celna i bezwzględna. [Dominika Bierczyńska]
"Nakarmić kamień" to nieustanne dociekanie istoty rzeczy. Przedstawiony przez Nowicką świat nie obrósł jeszcze we wtórne znaczenia, w sposób szczególny działa więc na wyobraźnię, wytwarzając własne ciągi przyczynowo-skutkowe, własną logikę. Autorka penetruje relacje łączące ludzi i rzeczy, kwestionuje i podważa zastałe hierarchie, balansuje na granicy ciała i świata zewnętrznego. Związek człowiek-rzecz to dla poetki również podstawa do uobecniania zmarłych, zapamiętanych, "zatrzymanych" w przedmiotach. To mocny, świeży debiut w literaturze polskiej.
Zindywidualizowany świat nie jest jednak przestrzenią idylliczną czy beztroską. Pokazując niezwykłość codzienności, obnaża jednocześnie jej grozę i zło. Z tej perspektywy szczególnymi rzeczami są lalki. Na nich można przecież "ćwiczyć przemoc, miłość, strach, nie większe niż język z filcu czy oko ze szkła. Nikt nie ukarze grzechu w miniaturze, bo go nie dostrzeże". Groźba wobec lalki "spalę ci włosy" spotka się tylko ze spokojnym przytaknięciem rodziców: "baw się, baw".
Trwanie w stanie "nieoswojenia"świata jest postawą twórczą, ale także szczególnie bolesną, ponieważ towarzyszy jej głęboka świadomość, że "poczucie tragizmu, wywołane przed rzeczy, zdaje się polegać na tym, że przedłużają one czyjeś życie zaledwie o kilka kroków"– komentuje Nowicka. "Rzecz, która przeżywając swojego właściciela, staje się jego reprezentantem, jak i rzecz, która w inny sposób utrwala minione, w końcu umiera. Zanim jednak materia zniszczy się i rozpadnie – pamięta, symbolizuje, czasami uobecnia".
[Biuro Literackie]
Pierwsza w Polsce biografia znakomitego poety, prozaika, porewolucyjnego emigranta. Nominowana do wielu nagród literackich, wymyka się gatunkowej kwalifikacji. Renata Lis występuje tu w wielu wcieleniach: jako dociekliwa biografka, archiwistka, dokumentalistka, reporterka, eseistka, publicystka, bądź beletrystka.
Pierwszy rosyjski laureat Literackiej Nagrody Nobla (1933), Iwan Bunin, uhonorowany został za "surowe mistrzostwo, z którym rozwija tradycje klasycznej literatury rosyjskiej". Odebrał około ośmiuset gratulacji, lecz ani jednej z Rosji.
W twórczości Bunina próżno szukać bezpośrednich odniesień do naszego kraju. Pisarz podkreślał jednak swoje odległe korzenie i XV-wiecznego przodka, którym był podobno Polak – niejaki Symeon Bunkowski. Reliktem rodzinnej legendy była forma imienia: Jan, jakim do poety nieodmiennie zwracała się żona.
Rosyjski poeta doskonale tłumaczył z polskiego – między innymi "Sonety krymskie"Adama Mickiewicza (Jarosław Iwaszkiewicz zachwycał się zwłaszcza jego kongenialnym przekładem "Stepów akermańskich") czy wiersze Adama Asnyka – jak również z angielskiego: utwory Longfellowa, Byrona, Tennysona. Nie wykazywał natomiast podobnego zainteresowania językiem francuskim, co nie świadczy zbyt dobrze o aklimatyzacji białych Rosjan w kraju nad Loarą. Mimo że w "lodach Prowansji" upłynęło Buninowi blisko trzy i pół dekady ostatnich lat życia, do Francuzów się nie przekonał.
Narracja "W lodach Prowansji" przerywana jest publicystycznymi rozważaniami o współczesnej Rosji, w których Lis ujawnia swój nieprzeciętny historiograficzny temperament. Jej dygresje związane z wojną rosyjsko-ukraińską 2013 i 2014 roku kipią wprost od emocji, niekoniecznie zgodnych z dzisiejszą praktyką politycznej poprawności, co dobrze świadczy o autorskiej odwadzeRenaty Lis.
Zapewne jest to również powód, dla którego doceniają tę książkę gremia typujące ją do konkursów najważniejszych nagród literackich w Polsce. Ponadto na nominujących musiała robić wrażenie autorska brawura w łączeniu rozmaitych gatunków literackich – i to bez najmniejszych szwów w narracji. Nie sposób też nie wspomnieć o niezwykłej erudycji Renaty Lis, co w jej biografii Bunina stanowi wartość trudną do przeoczenia.
Z tej siódemki finalistów jury wyłoni laureata. Tradycyjnie przyznawana jest także Nagroda Czytelników – czytelnicy "Gazety Wyborczej" mogą głosować na najlepszą książkę finału.