Jakub Małecki, "Ślady"

"Ślady" to przygnębiająca opowieść o tym, jak świat może kruszyć się powoli lub runąć w ciągu sekundy, a przeszłość odbija się echem. Niepokojąco lekko się czyta.
Małecki tworzy historie niepełnowymiarowe, poszarpane, zmontowane z fragmentów, które można w każdej chwili przewinąć bądź przestawić ich kolejność. Na detalach, tytułowych śladach skupia się wtedy, gdy mają one znaczenie dla rozwoju akcji i określają kontekst dalszych opowieści. Często są to nieprecyzyjne projekcje wspomnień, a mimo to niezwykle obrazowe. Gdyby zamiast kompozycji dzieła literackiego nadać im formę graficzną, przybrałyby kształt klepsydry, symbolicznie oddający ich istotę – przemijanie.
Życie bohaterów przesypuje się im przez palce, raz szybciej, raz wolniej, odmierzając pozostały czas. Tutaj każde narodziny, wybudzenie się ze snu oraz podejmowane decyzje są początkiem końca i nie ma mowy o odwróceniu losu. Można jedynie oczekiwać, że w innym miejscu, o innej porze, ten rytm się powtórzy. Jednak będą to już odrębne opowieści, życiorysy luźno splecione łańcuchem zdarzeń czy więzami krwi. Jedna z bohaterek stwierdza: „Życie z powieścią nie ma nic wspólnego. Ono się nie układa w jedną całość”. Podobnie „Ślady” rozpadają się na wiele indywidualnych końców świata.
Bohaterami książki są w większości zwykli ludzie, czasem tylko Małecki sięga po sprawdzone już typy odmieńców, jak chociażby Chwaścior, którego przydomek w pełni definiuje jego specyficzną osobowość. Postaci może nie są tak wyraziste jak we wcześniejszych utworach autora, ale dzięki temu stają się bliższe odbiorcy. Żyją niejako w zawieszeniu, obok siebie, ani naprawdę, ani na niby. Przez cały czas towarzyszy im niewidzialne, lecz wyczuwalne „coś”, które wkrótce okazuje się śmiercią (jakby łacińskie przypomnienie memento mori, odarte jednak z dydaktyzmu). Ta przychodzi mimochodem lub spodziewanie, niezauważenie czy ku rozpaczy bliskich. Autor jej nie upiększa ani nie idealizuje, wręcz przeciwnie: pozbawiona sensu przynosi smutek i pustkę.
Małecki po raz kolejny na kanwie realizmu buduje świat ocierający się o surrealizm. O ile większość opowiadań cechuje wysoki stopień prawdopodobieństwa, o tyle wybrane balansują na granicy jawy i snu, czy może lepiej: koszmaru. Nie tylko zaskakujące zbiegi okoliczności i tajemnicze postaci roztaczają aurę niesamowitości. Efekt ten powstaje już na poziomie językowym. Przewrotne opisy i szczypta ironii sprawiają, że banalne historie o miłości, zdradzie, chorobie uzyskują nieprzeciętną strukturę.
Ktoś żyje cudzym życiem i wielokrotnie, komuś umknęło, że już dawno zaczął znikać. Zamysł ten przywołuje na myśl koncepcję opowiadania „W tył, w dół, w lewo” – otwierającego debiutancki tom Weroniki Murek– którego bohaterka jako ostatnia dowiaduje się o tym, że umarła. Tematyka „Uprawy roślin południowych metodą Miczurina” oraz „Śladów” jest zbliżona, jednak realizacja – zupełnie inna. Realizm magiczny, który tworzy szaleńczo abstrakcyjny świat u Murek, u Małeckiego zostaje jedynie zasygnalizowany. Również śmierć potraktowana poważnie nie stanowi momentu przejścia albo pewnego etapu, a jest końcem wszystkiego.
Nie sposób też uniknąć porównań do poprzedniej powieści autora. „Ślady” ukazują się rok po dobrze przyjętym przez krytyków „Dygocie”, więc oczekiwania są ogromne. Małecki nie rozczarowuje, choć jeśli ktoś spodziewał się równie wstrząsającej i przyprawiającej o zawrót głowy historii, może czuć niedosyt. I tutaj mamy strach, tęsknotę i samotność, lecz wszystko bardziej zniuansowane, dyskretnie zanurzone w melancholii. Nawet narracja wydaje się mniej surowa, nietargająca emocjami, a sprzyjająca zamyśleniu. „Ślady” wymagają pewnego rodzaju dojrzałości, prawdopodobnie wynikającej z faktu, że zagubienie i rozpacz bohaterów mogłyby dotknąć czytelnika.
Tym, co najbardziej intryguje w tej książce, jest forma. Nie mieści się w ramach powieści w jej klasycznym rozumieniu, a i klasyfikacja do zbioru opowiadań byłaby rażącym niedomówieniem. Każdy z kilkunastu rozdziałów to kolejna wersja wiodącego motywu, jedni bohaterowie schodzą ze sceny, by ustąpić miejsca drugim. Niektóre postaci pojawiają się parokrotnie w tle, te same miejsca (które można zaznaczyć na zamieszczonych w tekście mapach) prowadzą w innym kierunku, pewne frazy brzmią znajomo. Pojedyncze losy przecinają się w jakimś momencie, ale nie wiążą się trwale. Przypomina to wędrówkę po labiryncie, w którym każda droga okazuje się (nie)właściwą, a i tak na koniec znajdujemy się w punkcie wyjścia.
Jednak z taką literaturą przyjemnie jest błądzić.
Autor: Agnieszka Warnke, wrzesień 2016
2016/09/27