Dionisios Sturis, "Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji"

To miał być 8-minutowy reportaż radiowy, tymczasem powstała 360-stronicowa książka reporterska. Taka, z której można śmiało korzystać na warsztatach z etyki, wykładach o tożsamości i pamięci.
Odtworzenie historii, o której mówi się niewiele, a pisze jeszcze mniej, zajęło reporterowi niemal trzy lata. Dziesiątki rozmów, setki wspomnień... Tutaj liczby nie są bez znaczenia. Wyróżniono je w osobnych księgach, zastępujących klasyczne rozdziały. Dwie najważniejsze: 3934 dzieci i 9200 dorosłych. Tylu uchodźców z pogrążonej w wojnie domowej Grecji przyjęła Polska, która jeszcze nie odbudowała się po II wojnie światowej. A przyjęliśmy ich życzliwie, bez pytań. Sturis nie patrzy na liczby, podaje je tylko dla porządku. Interesuje go człowiek.
Są jeszcze inne księgi, które mogłyby być tytułami przypowieści: poszczególnych miast, utraconej pamięci, wyczekiwania czy wyborów. Podobną metodę kategoryzowania dokumentów stosuje się w archiwum. To, które było kopalnią wiedzy na temat greckiej odysei, zostało zniszczone. "Nowe życie" stanowi próbę jego rekonstrukcji. Mimo iż książka utkana jest ze strzępów akt i przebłysków pamięci, nie ma w niej ostrych cięć. Sturis lekko splata teraźniejszość z przeszłością, miękko przechodzi od jednej opowieści do drugiej. Nie mamy więc do czynienia z faktograficznym przekrojem, ale z pełną ciepła reporterską narracją, która jednocześnie wzrusza i zadziwia.
Książka idealnie wpisuje się w aktualny dziś dyskurs o uchodźcach w takim wymiarze, w jakim powinien występować, czyli nie politycznym, lecz humanitarnym. Zamiast pustych deklaracji i gestów podsuwa konkretne rozwiązania. Jednak oddalając tę perspektywę, otrzymujemy opowieść o czymś jeszcze.
Po pierwsze, o tożsamości. Podwójnej, rozdartej między wdzięcznością a tęsknotą: „Dobrze znamy, a czasami nawet rozumiemy naszą wspólną osobność, nasze niedopasowanie, niekompletne przystawanie do obu naszych ojczyzn, do kraju urodzenia i dorastania z jednej strony, a z drugiej do kraju, w którym dzieje się nasza teraźniejszość. Żyjemy w dwóch kulturach i dwóch językach”. Pod tymi słowami mogliby się podpisać zarówno greccy i macedońscy uchodźcy, którzy znaleźli schronienie w obcym kraju, jak i ich potomkowie. Sturis opisuje losy ludzi, którzy jeszcze nie utracili swojej ojczyzny – miną długie lata, zanim do niej powrócą – a już zyskali nową. Zadomowili się, nawiązali przyjaźnie trwające do dziś. Nierzadkie były mieszane małżeństwa, a o Zgorzelcu mówiono, że to „drugie Ateny”. Z różnic pozostały te fizyczne: ciemniejsza karnacja i czarne włosy. I życie jakby w zawieszeniu.
To balansowanie Sturis rozgrywa na poziomie narracji. Dramat rozdzielonych rodzin czy bolesne wspomnienie wojny łagodzi opisami radosnych chwil, relacje innych przeplata swoją historią rodzinną. "Nowe życie" jest więc kontynuacją podjętego w pierwszej książce wątku polsko-greckiej tożsamości autora, spojrzeniem wstecz, a zarazem domknięciem. O ile "Grecja. Gorzkie pomarańcze" to reportaż szalenie ekspresyjny, o tyle opowieść o uchodźcach wydaje się bardziej wyważona. Opowiedziana jest spokojniej, z wyczuciem. Dzięki temu tworzy się swego rodzaju intymność między bohaterem a czytelnikiem.
Po drugie, to opowieść o kobietach, a raczej kobiet. Owszem, mężczyźni mają tu wiele do powiedzenia i chętnie to robią, ale są jakby na drugim planie. Wystarczy przyjrzeć się zdjęciu na okładce: wyprostowane, z podniesionym czołem, uśmiechnięte. Bojowniczki, "dzielne Antygony", matki, córki, żony, przyjaciółki. To ich historie szczególnie ujmują, głosy – chociaż delikatne – są bardziej doniosłe. Nawet spowodowany lękiem szept żołnierki Marty Terzudi, który dobrze znają czytelnicy zbioru "NieObcy. 21 opowieści, żeby się nie bać", jest doskonale słyszalny: "Czy się nie bałam? Bałam. I to jak! Ale młody człowiek zniesie prawie każdy strach. Dali mi mundur, nauczyli strzelać, choć taka byłam mała i drobna, że ledwo karabin trzymałam. (…) Przysięgałam – ja i tysiące innych kobiet, które znalazły się w partyzantce. Jedne z własnej woli, inne przymuszone. Zostawały sanitariuszkami, kucharkami, ale i z bronią umiały się obchodzić. Walczyły jak mężczyźni".
Wreszcie – o pamięci. Tej utrwalonej na fotografiach, zapisanej w dokumentach, artykułach prasowych, które łatwo zniszczyć. Również o tej wybiórczej, czasami zdradliwej, opartej na wrażeniach zmysłowych i przeżyciach. Tę z kolei trudno wymazać. W "Nowym życiu" pierwsza z nich stanowi filar dla wspomnień, osobistych doświadczeń wychwyconych przez reportera w rozmowach z uchodźcami i ich polskimi sąsiadami. Żaden z bohaterów książki nie powiedział o drugim złego słowa. Można zastanawiać się, jaką rolę odegrał w tym przypadku czas, na ile wyparł z pamięci zgrzyty we wzajemnych relacjach. Można też przyjąć perspektywę Greków, którzy wdzięczność za okazaną pomoc podkreślają na każdym kroku.
"Nowe życie" samo w sobie jest nośnikiem pamięci. Sturis ożywia zapomnianą historię o uchodźcach, podobnie jak uczyniła to Aneta Prymaka-Oniszk w reportażu o bieżeńcach. Obie książki traktują o utracie i lęku, gdzieś z polityką i historią rodzinną w tle, chociaż losy ich bohaterów potoczyły się zupełnie inaczej. Po lekturze "Bieżeństwa 1915" w głowie pozostają obrazy. Tutaj większą wartość mają słowa. Tych opowieści po prostu dobrze się słucha.
Autorka: Agnieszka Warnke, maj 2017
2017/06/02