Quantcast
Channel: Culture.pl - Literatura
Viewing all 711 articles
Browse latest View live

Marcin Wicha

$
0
0

Marcin Wicha

Marcin Wicha, fot. Leszek Zych/Polityka/mat. prasowe
Marcin Wicha, fot. Leszek Zych/Polityka/mat. prasowe

Grafik, rysownik, felietonista, pisarz. Autor książek dla dorosłych i dla dzieci. Urodził się w 1972 roku w Warszawie.

Marcin Wicha projektuje okładki, plakaty i znaki graficzne. Przez kilka lat publikował cotygodniowe rysunkowe komentarze w "Tygodniku Powszechnym".

Jego teksty ukazywały się między innymi w "Autoportrecie", "Literaturze na Świecie" i "Tygodniku Powszechnym". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą" i miesięcznikiem "Charaktery". Powszechnie znana jest jego troska o formę estetyczną w życiu codziennym.

Tak, byliśmy wizualnymi amiszami. Nie chodziło o to, żeby się otaczać pięknymi przedmiotami, ale żeby unikać brzydkich. Ojciec uważał, że lepiej mieć stół na kobyłkach zrobiony z deski kreślarskiej, niż kupować mebel, który mu się nie podoba. Nie zgadzał się na kapcie, więc nosiliśmy drewniaki – odrzuty z eksportu do Szwecji, co narażało nas na konflikt z sąsiadami, bo stukały w podłogę. Używaliśmy szklanek zdobytych w ośrodku kultury niemieckiej, ponieważ tata nie tolerował zwykłych, z koszyczkami. I tak dalej.

Zamieszczony cytat jest fragmentem rozmowy Aleksandry Boćkowskiej z Marcinem Wichą zatytułowanej "Już nie jestem prawdziwym amiszem", która 7 listopada 2015 roku ukazała się w "Magazynie Świątecznym""Gazety Wyborczej". Skąd też kolejne wyimki.

Może to felietonowe uproszczenie, ale napisałem kiedyś, że nasza przestrzeń jest zbudowana przez nieufność. Każda wydana złotówka musi być widoczna z daleka. Stąd koncentracja na rzeczach, których nie da się przegapić. Przekonanie, że lepiej zbudować park fontann niż 30 chodników, na które nikt nie zwróci uwagi. Jeśli natychmiast nie widać efektów, to zaraz powstanie podejrzenie, że rozkradli. A tak to przynajmniej wiadomo, na co zmarnowano całą kasę.

Marcin Wicha nie byłby sobą, gdyby nie odezwała się w nim czasem natura felietonisty. Nawet we wspomnianej rozmowie.

Patrzę, czego moje dzieci uczą się w szkole, i mam wrażenie, że istnieją tylko dwie wspólnoty: rodzina i naród. Nic pomiędzy. Tak jakbyśmy już nie byli – ja wiem? – mieszkańcami Ziemi, Europejczykami, warszawianami, hodowcami żółwi, obywatelami Pragi czy innej okolicy. Takie myślenie wpływa na wygląd wspólnych przestrzeni. […] Boję się mieszania ideologii do krajobrazu. Znamy z historii przykłady, gdy mówienie o czystym krajobrazie niosło za sobą mówienie o "czystej kulturze", "czystym narodzie". Od postulatu czystości łatwo przejść do żądania przegonienia "brudasów".

Z kolei w książce "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" autor uderza między innymi w naszą codzienną obyczajowość urzędniczą, która trwa niezależnie od tych czy innych okoliczności historycznych bądź ideowych. Banalny z pozoru epizod na poczcie daje mu pole do przemyśleń ogólniejszej natury, zgrabnie wypunktowanych w przypisie.

Jestem pułapką. Zgniłym jajem. Można mnie podrzucić koleżance z okienka C (kusząca myśl). Ale można – myśl jeszcze bardziej urocza – wepchnąć tej cwaniarze, która od rana siedzi na informacji i sprzedaje aktualną ofertę: koperty, kosmetyki ekologiczne oraz zbiór opowiadań Alice Munro*.

* Kilka miesięcy później miejsce powieści Alice Munro zajęły książki o żołnierzach wyklętych.

Autor tych słów jest współwłaścicielem biura projektowego "Frycz i Wicha" ("prowadzimy z kolegą dwuosobową firmę projektową i oczywiście wiele razy okazywało się, że nasze pomysły rozmijają się z estetycznymi oczekiwaniami klientów. Ale w gruncie rzeczy to nie jest najgorsza rzecz, jaka może cię spotkać. Gorzej, kiedy pracujesz w niszy ładnych rzeczy, w której wszyscy uważają mniej więcej to samo, nie ma sporu ani ryzyka".)

Marcin Wicha, "Rzeczy, których nie wyrzuciłem", okładka

Za "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" Marcin Wicha otrzymał w 2017 roku nominację do Paszportu Polityki. Książkę recenzowała między innymi Justyna Sobolewska w "Polityce" z 23 maja 2017.

Rzeczy zostają po nas jak "zakurzone barykady"– pisze Marcin Wicha w nowej książce. To jest esej, tak jak poprzednia książka "Jak przestałem kochać design". Esej bardzo osobisty, bo opowiada o matce, o śmierci, o porządkowaniu rzeczy, książek i wspomnień. I przede wszystkim o słowach i milczeniu. Na okładce (bardzo udanej i bardzo ważnej) literka "m" się nie mieści. Bo to jest też książka o niemieszczeniu się w słowach i w życiu, o niedopasowaniach rodzinnych. O tym wszystkim Wicha opowiada niesłychanie dopasowanym stylem – oszczędnym, zdystansowanym, z podszewką ironii i ostrego humoru. To jest wreszcie książka o kontroli nad słowami, którą umieranie zabiera. I opowieść o jeszcze innym przemilczeniu i niewygodnych słowach: "W świecie mojego dzieciństwa nie było Żydów. To znaczy – mogli być po cichu".

Inny aspekt książki zaciekawił z kolei Jarosława Czechowicza, który w swoim blogu "Krytycznym okiem" 18 maja 2017 zapisał między innymi:

"Rzeczy, których nie wyrzuciłem" to także opowieść o tym, że książki mogą stanowić pewien niezwykły pomost między życiem a śmiercią. Literatura w nowej roli idzie w parze z całą masą tych uciążliwych drobiazgów, z którymi jakoś trzeba się uporać. Nie można ich wyrzucić, bo stanowią dowód życia, które ukształtowało autora. Tego życia, którego już nie ma. Wyjątkowo przejmująca rzecz o bolesnym braku. O tym, że zmarli zaczynają żyć intensywnie dopiero po swojej śmierci. […] Marcin Wicha musi uporządkować nie tylko księgozbiór. Przede wszystkim skatalogować pojęcia, którym trzeba zmienić nieco definicje. Opowiada o tych książkach, których matka nigdy nie porzuciła, i o tych przygodach z literaturą, które zapoczątkowała jej bliskość.

Zilustrujmy to kilkoma wyimkami z książki Marcina Wichy, o jakże osobistej, a zarazem nieoczywistej (niepokornej?) wymowie.

Ale przedmioty szykowały się do walki. Zamierzały stawić opór. Moja matka szykowała się do walki.
– Co z tym wszystkim zrobisz?
Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady.

W 1987 roku toczyła wojnę z jakąś potworną chemiczką, biolożką czy kimś takim. Nauczycielka należała do ścisłej elity warszawskich pedagogów, miała na koncie sporo młodocianych depresji, nerwic i prób samobójczych. Rozmawiając z nią w sprawie któregoś ze swoich pacjentów, matka powiedziała: "Pani jest bezwzględna".
– Jaki ty masz bogaty język – pochwaliła przyjaciółka, której to później opowiedziała.
– Muszę tak mówić – wyjaśniła matka. – Przecież nie mogę tej głupiej kurwie powiedzieć, że jest głupią kurwą.

Poszliśmy z rodzicami na jakiś film historyczny, coś o błędach i wypaczeniach.
– Czy dzisiaj też mogą zrobić takie rzeczy? – spytałem po seansie.
– Nie – uspokoił mnie ojciec, a po chwili dodał: – Wymyślą coś nowego.

Pamiętam ją w siódmym dniu stanu wojennego:
– Chciałabym się dowiedzieć, gdzie jest mój brat. Zabrali go z domu trzej cywile.
– Jak nazwisko? – A po chwili: – Nikogo takiego nie mamy.
– W takim razie chcę zgłosić porwanie brata przez trzech mężczyzn podających się za funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa.
– To ja jeszcze sprawdzę. Jak nazwisko?

Nie lubiła książek i filmów z budującym przesłaniem, wzniosłych scenariuszy, w których okazywało się, że fantastycznie jest mieć Downa (jej słowa). Że miłość zwycięża chorobę. Że chory znika jak mistrz Yoda. Bez sikania, odleżyn, środków przeciwbólowych. I że w ogóle trzeba się wziąć w garść. Że rodzina zawsze się jednoczy. Nigdy nie przyjmowała rutynowych pocieszeń. Kurtuazyjnych sformułowań wypłacanych drobną monetą.

W "scenariuszu ceremonii żałobnej" wyrazy wędrują parami, jak uczniowie w szkole tańca: lubiana sąsiadka, znakomity fachowiec, niezastąpiony członek.
Przez chwilę korci mnie, żeby się zgodzić. […] No ale są jakieś granice. Mam pozwolić, żeby obcy człowiek mówił o matce "niezastąpiony członek"? Albo nawet "lubiana sąsiadka"? Powinien jeszcze dodać, że zawsze witała się na schodach. Takie rzeczy opowiadają w telewizji o wielokrotnych zabójcach.

Został cienki strumyk. Pilot od telewizora. Pudełko z lekami. Miska do wymiotowania. Rzeczy, których się nie dotyka, stają się matowe. Blakną, Meandry rzeki, trzęsawiska, muł.

Jak zauważył Łukasz Najder w recenzji "Nie wszystko o mojej matce" zamieszczonej w Dwutygodniku.com z 22 maja 2017.

Zręcznie poprowadzony jest w "Rzeczach…" wątek żydowskości jego matki. Wicha ukazuje antysemityzm nie za pomocą moralizatorskich tyrad czy turpistycznych świadectw, ale jako coś przewijającego się w aluzjach i drobiazgach.
"Miałem znajomego, który używał określenia »N. nie jest niepodobny do Jerzego Kosińskiego«".
Strach przed tym, że kiedyś "to znowu się zacznie" i trzeba będzie uciekać i chować się w norach lub pod podłogą, nigdy tak naprawdę nie odpuścił. Miał przemożny wpływ na matkę i jej najważniejsze decyzje życiowe.
"– Jedno dziecko jakoś ukryję – mówiła – z dwoma nie dałabym rady."

W postaci matki Marcina Wichy zbiegają się wszystkie narracje jego książki: o PRL-u, Żydach, polskiej inteligencji, najmłodszych latach autora, z trudem zdobytych przez rodziców i latami przechowywanych przedmiotach.

Pani menadżer pochyla się i zadaje ostatnie pytanie:
– A jak z muzyką? Ceremonia jest świecka, ale czy odcinacie się państwo od Ave Maria?

Marcin Wicha jest autorem, który swoimi książkami (tymi dla dorosłych – dodajmy dla porządku) wytycza nowe formy narracyjne. Jego "Jak przestałem kochać design" oraz "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" były połączeniem eseju z traktatem filozoficznym oraz  elementami reportażu wraz z trafnym satyrycznym komentarzem. Pisze z zadziwiającą swobodą, która sprawia, że "szwy" międzygatunkowe w jego zajmującej prozie są prawie niezauważalne, a kolejne książki zyskują uznanie zarówno w oczach znawców, jak i czytelników.

Oba wymienione tytuły są wyrazem hołdu spłaconego rodzicom, a zarazem opowieściami o epoce, w której autor dojrzewał emocjonalnie i intelektualnie. Są mini sagami o okolicznościach przejścia z gnuśnego PRL-u do czasów obecnych, choć niestety wciąż im daleko do wytęsknionej normalności.  Strona po stronie Marcin Wicha podsuwa nam krzywe zwierciadła, w których ze zdumieniem odkrywamy swoje własne rysy.

 

Twórczość

Twórczość literacka

  • "Jak przestałem kochać design", wydawnictwo Karakter, Kraków 2015
  • "Rzeczy, których nie wyrzuciłem", wydawnictwo Karakter, Kraków 2017

Książki dla dzieci

  • "Klara. Proszę tego nie czytać", wydawnictwo Czarna Owieczka, Warszawa 2011
  • "Klara. Słowo na »Szy«", wydawnictwo Czarna Owieczka, Warszawa 2012
  • "Łysol i Strusia", wydawnictwo Znak emotikon, Kraków 2013
  • "Bolek i Lolek. Genialni detektywi", wydawnictwo Znak emotikon, Kraków 2014

Współautor książek

  • "Delfin w malinach. Snobizmy i obyczaje ostatniej dekady", wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017

Współautor książek dla dzieci

  • "Nowe przygody Bolka i Lolka. Urodziny", wydawnictwo Znak, Kraków 2013
  • "Sylaboratorium", wydawnictwo Egmont Polska, Warszawa 2017

Nagrody

  • 2017 – Paszport Polityki (nominacja w dziedzinie literatura) za książkę "Rzeczy, których nie wyrzuciłem"

Autor: Janusz Kowalczyk, styczeń 2018

Obrazek użytkownika janusz.kowalczyk
2018/01/04
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

"Łopianowe pole" Katarzyna Ryrych [galeria]

Alfabet Henryka Bardijewskiego

$
0
0
Polski

Alfabet Henryka Bardijewskiego

Henryk Bardijewski oraz Bohdan Butenko,  Targi Książki na Stadionie Narodowym w Warszawie, 2017, fot. Grażyna Myślińska/Forum
Henryk Bardijewski oraz Bohdan Butenko, Targi Książki na Stadionie Narodowym w Warszawie, 2017, fot. Grażyna Myślińska/Forum

Opowiadania, słuchowiska, dramaty Henryka Bardijewskiego są natychmiast rozpoznawalne, o czym decyduje ich intrygujący styl. Bo też równie groteskowych, absurdalnych, surrealistycznych tekstów nie znajdziemy w polszczyźnie zbyt wiele.

Pisarz po mistrzowsku kieruje naszą uwagę na te aspekty codzienności – z gatunku tzw. prawd oczywistych – których już dawno nie dostrzegamy. A szkoda.

Z dorobku Henryka Bardijewskiego wyłowiliśmy kilka charakterystycznych fragmentów jego prozy. Mamy nadzieję, że to dobry sposób, żeby czytelników Culture.pl zachęcić do dalszych samodzielnych poszukiwań. Pozostajemy w przekonaniu, że twórczość pisarza stanowczo na to zasługuje.

Amory

Nie była to piękność skończona, lecz tym większe miała widoki na przyszłość. Zbrzydnąć nie zbrzydnie – pomyślałem – a w promieniach miłości może dojdzie i wypięknieje. Z niektórymi tak bywa.
"Moja scena balkonowa" w: antologia "Przedstawiamy humor polski. Pory roku", Warszawa 1974
 

Bezrobocie

Bankowiec – Czy pan szanowny pragnie założyć u nas konto?
Fibi – Niezupełnie. Chciałbym wziąć kredyt.
Bankowiec – Rozumiem. Gdzie pan pracuje i jakie jest pana uposażenie?
Fibi – Wydaje mi się, że to pytanie wkracza w moją prywatność.
Bankowiec – A jednak musimy je zadać.
Fibi – Jest niedyskretne. Wolałbym je pominąć.
"Znajomość na lepsze czasy" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Całokształt

Celka – […] czy to możliwe, żeby nagrodę za całokształt dostało całe miasto?
Ornat – Dlaczego tylko miasto?
Celka – Kilka miast?
Ornat – Ja myślę, panno Celinko, że nagrodę za całokształt może otrzymać cały naród.
Celka – Cały naród…
Ornat – Jeśli na to zasłużył. Za całokształt swojej historii.
Celka – Trzeba by wpierw przyjąć, że za nią odpowiada.
Ornat – Tak jest.
Celka – Czyli, że sam układ swoją historię. Sam projektuje i realizuje.
Ornat – tak jak człowiek swoje życie. Jak ja, jak pani.
"Dobra nowina" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 
Henryk Bardijewski, "Wyprawa do kraju księcia Marginała"

Centrum

– Ten kraj, moi drodzy, nie jest monarchią, czyli królestwem, nie jest też republiką. W kraju Centrum władza jest tak scentralizowana, że sprawuje ją prezydent, premier, przewodniczący i kanclerz w jednej osobie. Wszystko tam jest w środku, nic po bokach. Żadnych skrzydeł, ramion, żadnych skrajności ani marginesów. W miastach nie ma przedmieść, są tylko śródmieścia, czyli centra. Ludność żyje w centrum spraw, a sprawy są centralne, innych nie ma.
"Wyprawa do kraju księcia Marginała", Warszawa 2009
 

Demokracja

Tyle się mówi o demokracji i równości, rozmyślał, a idea tego, co średnie i powszechne, przebija się z trudem. Średnie wykształcenie, średnie uposażenie, średni standard, średni wiek i średnie zdrowie – o to sfery rządzące nie dbają. To im nawet do głowy nie przychodzi. Jakby w demokracji nie o to w gruncie rzeczy chodziło.

Drzwi

– […] A potem wstałam jak najciszej, tak żeby łóżko ani podłoga nie zauważyły i nie zaczęły skrzypieć, i podeszłam do pana do samych drzwi. Tylko one nas dzieliły. One – i moje zasady. Gdyby pan wiedział, jak niekiedy ciężko jest nie otworzyć drzwi. Ile trzeba w sobie wzbudzić oporów, aby wytrwać. W najgorszych chwilach potrafię wzbudzić w sobie oburzenie. I tak było tej nocy. Jak on śmie, myślałam o panu, za kogo on mnie uważa… To oburzenie tkwi we mnie do dzisiaj. Powiem krótko: niech pan na nic nie liczy.
Była w tym momencie autentycznie oburzona; wyglądała z tym nieco gorzej, ale nie tak znów źle, żebym miał odejść, tym bardziej że ciekawy byłem, jak będzie wyglądała za chwilę.
– To wszystko jest bardzo interesujące – rzekłem chłodno – ale to nie byłem ja.
Burza na jej twarzy taka, że z trudem wszystko utrzymało się na miejscu. Chciała coś powiedzieć, ale rozbiegane głoski nie ułożyły się w słowa.
– To nie byłem ja – powtórzyłem – ale mogę być dziś wieczorem.
Powiedziała:
– Dobrze.
"Drzwi" w: "Jak zostać monarchistą, a właściwie królem", Warszawa 1976
 

Epizod

– Uderzające podobieństwo – rzekłem, patrząc na modela i płótna.
Artyście nie spodobała się moja pochwała.
– Co ty z tym podobieństwem?! – zawołał. – To w sztuce jest akurat najmniej ważne. Od podobieństwa jest kamera, a nie pędzel. Świat jest taki, jakim go stworzę ­– i tak być powinno. To jest nasza zemsta na świecie za naszą słabość, kruchość i znikomość. Za naszą epizodyczność. Człowiek jest epizodem, ale i jego świat jest epizodem, a innego nie ma!
– Jest – wtrąciłem cicho, lecz stanowczo.
– Co jest?
– Inny świat. Nieważne. Ja za ten portret nie zapłacę.
– Nie? Zrobiłbyś największe głupstwo swojego życia.
– Zrobię.
I nagle odczułem zadowolenie. Największe w życiu! Co prawda głupstwo – ale największe, a coś największego zdarza się człowiekowi nieczęsto.
"Bohema" w: "Dzikie Anioły", Warszawa 2006
 

Filozofia

Dama 2 – Młody chociaż?
Dama 1 – Po cóż filozofowi młodość, Amelio? Jest młody tą młodością, która przychodzi z wiekiem. Ceni urodę świata, w tym także kobiet, pije wino i namiętnie gra w szachy.
Dama 2 – Czy myje się chociaż?
Dama 1 – Niemal codziennie.
"Przyzwolenie" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Grzech

Ja nie mam nic do powiedzenia. Co innego z zadawaniem pytań. Pytać umiem. Kiedyś miałem zostać spowiednikiem. Niestety, stało się inaczej. Zabrakło we mnie miejsca dla cudzych grzechów. Moja pamięć i świadomość nie udźwignęłyby ogromu ludzkiej głupoty. Bo grzech rodzi się głupoty. Mądrzy niewiele grzeszą.
"Emanuel" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Hipokryzja

A wie pan dlaczego polityka jest nudna? Bo zajmują się nią ludzie nieciekawi. Czasem trafi się jakiś aktor, który dobrą grą potrafi ukryć hipokryzję, i ludzie przez moment zaczynają mu wierzyć, ale zdarza się to bardzo rzadko. Odkąd zrozumieliśmy, że wszyscy wszystkich oszukują, cała zabawa stała się piekielnie nudna.
"Emanuel" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Intymność

– Nie rozumiecie własnych kobiet?
– Ani my ich, ani one nas. Kobiety mówią językiem kobiecym, a mężczyźni językiem męskim. Wyspa jest dwujęzyczna.
– A nie ma między wami tłumaczy?
– Nie. Tylko dzieci.
– A wspólne problemy?
– Nie ma. One mają swoje, my swoje. Wspólne są tylko chwile intymności, ale wtedy słowa są zbyteczne.
"Kraina intymności" w: "Jak zostać monarchistą, a właściwie królem", Warszawa 1976
 
Henryk Bardijewski, okładka książki "Jak zostać monarchistą, a właściwie królem", Warszawa 1976, Henryk Bardijewski, 1994, fot. Aleksander Jałosiński/Forum
Henryk Bardijewski, okładka książki "Jak zostać monarchistą, a właściwie królem", Warszawa 1976, Henryk Bardijewski, 1994, fot. Aleksander Jałosiński/Forum

Język

Julian – […] teraz mówię do pani ciała. Ono samo zaraz mi odpowie.
Rena – Ale ręce proszę trzymać przy sobie.
Julian – Nie wszystko można wyrazić słowami, Reno. Niekiedy wymowniejsze są ręce. Pani rozumie ich język, prawda?
Rena – Jest bardzo śmiały…
Julian – Jest po prostu dosyć dokładny, żeby nie powiedzieć – konkretny. Ręce nie wiedzą, co to metafora. Ma pani bardzo aksamitną szyję, moja miła. I piersi kuliste o wielkiej sile przyciągania. Proszę się nie ruszać. Czyż pani wie, że rękom najprzyjemniej, kiedy obejmują kulę? Wszystkie przedmioty kochają się w kuli, a każda linia marzy o tym, żeby zatoczyć koło i zamknąć się w kręgu. Jak w domu.
Rena – Żeby pan chociaż tyle nie mówił…
Julian – Nie mówię przecież o tym, co robię, bo to pani czuje. Mówię jakby obok, na marginesie. To jakby boczna ścieżka dźwiękowa wobec akcji, którą wiodą ręce. Nie mamy tu muzyki, droga moja, muszę więc nadrabiać słowami. Jeżeli pani chce, mogę liczyć. W pewnych okolicznościach liczby brzmią wspaniale, są wręcz wzruszające.
"Pejzaż bezdomnych" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Korupcja

Dinot – Wszyscy biorą dziś udział w historii, ale kiedyś nie kosztowało to aż tyle naszych podatników. Co dzisiaj mamy w programie?
Szef – Jeden punkt, ale ogromny. Korupcję.
Dinot – Gdzie?
Szef – Tam, gdzie jest. Czyli wszędzie.
Polityk 1 – Mam pytanie. Czy w krajach, dokąd wysyłamy naszych ludzi, korupcja już jest, czy dopiero pojawia się po przyjeździe naszego człowieka?
Szef – Czy ma ktoś głupsze pytanie? To odpowiem na wszystkie naraz.
Polityk 2 – Nie wiem. Czy głupsze, ale z pewnością równie dociekliwe. Czy najlepszym sposobem na zwalczanie korupcji, nie jest jej zalegalizowanie?
Szum na sali.
Band – Coś w tym jest.
Dinot – Coś z kryminału.
Polityk 2 – Wystarczy odpowiednio zmienić prawo, a przecież prawo zmieniamy wszędzie bez przerwy.
Szef – To wymaga przemyślenia. Udaję się na naradę. Ogłaszam godzinną przerwę.
"Błędy opatrzności" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Lustracja

Tach – […] Czy ktoś panu groził?
Puls – Tylko wielkie mocarstwa. Stale mi zagrażają.
Tach – Ja mówię poważnie.
Puls – Ja także.
Tach – Ale to chyba nie żadne z wielkich mocarstw pana wychłostało…
Puls – A tego wykluczyć nie można.
Tach – Nie można? Kim pan jest u licha?!...
Puls – To właśnie miał pan wyśledzić, panie Tach, ale jak dotąd rezultaty są raczej mizerne. Człowiek codziennie powinien się lustrować. Sam dobrze nie wiem, kim jestem, ani do czego jestem zdolny. Ale ktoś widać wie. Dla kogoś jestem niebezpieczny. W przeciwnym razie nie zwrócono by na mnie uwagi. Ktoś wie.
"Chłosta" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 
Henryk Bardijewski, "Spis rzeczy i inne opowiadania"

Łaskawie

– […] Po tym, co tutaj usłyszałem, muszę stwierdzić z ubolewaniem, że nie ma wśród nas – z małymi wyjątkami – ludzi dorosłych.
Sala zaszumiała, a najgłośniej szumieli starcy. Dziwiąc się moim słowom o mojej francuszczyźnie, która wydała mi się doskonała i taką była w istocie, ciągnąłem bez litości dalej:
– Los obszedł się z wami, drodzy państwo, nader łaskawie i pozwolił wam żyć w rzeczywistości, która unosi się w powietrzu wysoko ponad życiem właściwym, ponad życiem prawdziwym, ponad życiem tragicznym. To inni, z innej części Europy, zostali obciążenie dojrzałością i dorosłością. Na tej sali jest ich bardzo niewielu. Jest ich tutaj zaledwie kilku. I oni zazdroszczą wam, a powinno być tak, że wy powinniście zazdrościć im. Na to, co tutaj robicie, patrzą jak na piękną  zabawę. Któż nie chce się drodzy państwo, bawić? Wszyscy chcemy! Pytanie tylko, czy czas jest po temu? I z tym pytaniem was pozostawię.
I pozostawiłem, chociaż, oczywiście, nie wyszedłem. Dostałem niewiele braw, ale też niewiele się spodziewałem, słysząc to, co mówię. Nikt nie podszedł do mnie z gratulacjami, więc w duchu pogratulowałem sobie sam.
"Kongres" w: "Spis rzeczy i inne opowiadania", Warszawa 2001
 

Małżeństwo

A moją sytuację domową określiłbym jako grę środkową. Mniej więcej połowa partii. Tyle, że hetmany jużeśmy potracili. I wieże. Wszystko co najlepsze. Na siłę trochę gramy. I bez pomysłów. Nikt nie ma inicjatywy i nikt nadziei. Będzie z tego remis. Właściwie już by mógł być, tylko że nikt nie chce pierwszy zaproponować. Ambicja taka głupia.
"Wariant Czigorina" w: "Monodramy", Warszawa 1985
 

Moda 

Ta wiadomość zelektryzowała wszystkich. Pan Fiasko się żeni! Nikt nie wiedział z kim, ani kiedy, ale to wydało się nam, przynajmniej na razie, nieważne. Co też mu do głowy przyszło, dziwiły się nasze panie, przecież małżeństwo jako takie wychodzi już z mody.
"Pan Fiasko i jego sukcesy", Warszawa 2017
 
Henryk Bardijewski, "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004

Niedyskrecja

Brat – Od tej chwili każde pytanie więcej to niedyskrecja.
Rita – A czy ja coś mam przeciw niedyskrecji? Całe moje życie to jedna wielka niedyskrecja. Co chcecie wiedzieć?
Brat – Ja – nic.
Rita – Tchórz!
"Emanuel" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Opozycja

Miałem kiedyś znajomego, nazywał się Matuszek, i ten Matuszek niczym się nigdy nie wyróżniał – dopóki nie umarł. W tym też nie było nic szczególnego, bo to się przydarza każdemu, ale Matuszek zostawił po sobie pamiętnik. I co się okazało? Że przez całe życie był w opozycji, i to bardzo skrajnej. A świat nic o tym nie wiedział!
"Dobra nowina" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Płaca

– A jakie jest u was przeciętne wynagrodzenie, czyli płaca?
– U nas nie ma nic przeciętnego, ani wynagrodzenia, ani płacy. Każdy sam się wynagradza.
Po tych słowach zrobiło się mniej przyjemnie, a potem, kiedy profesor wystąpił z trudniejszym pytaniem, jeszcze mniej.
– Chyba są w księstwie ludzie, którzy uważają, że przebywanie na marginesie to nienajlepszy model życia?
Zapadła cisza. Książę nerwowo jadł naleśniki, księżna zapatrzyła się w talerz, hetman zzieleniał.
"Wyprawa do kraju księcia Marginała", Warszawa 2009
 

Porządek

Ja to dobrze, że ludzie mają przeszłość, bo dzięki niej można przywołać ich do porządku.
"Pan Fiasko i jego sukcesy", Warszawa 2017
 

Pukanie

Rozlegnie się ciche, cichutkie pukanie – jakby anioł pukał. Oni tak umieją, brutale. A potem wpadną i… Wpadną i… Wpadną i…
Słychać ciche pukanie. Aktorka przygarnia do siebie lalki i zastyga w trwożnym oczekiwaniu.
"Lalki, moje ciche siostry" w: "Monodramy", Warszawa 1985
 

Rodzina

Mało która para nadaje się do poczęcia udanego człowieka, a cóż dopiero do wychowania. Nie znam mniej odpowiedniego miejsca do wychowania młodego człowieka niż rodzina.
"Seans prawdy" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Sukces

Im mniejsi są ludzie, tym większe muszą być sukcesy. Zapamiętaj to sobie.
"Kamień" w: "Jak zostać monarchistą, a właściwie królem", Warszawa 1976
 
Henryk Bardijewski, "Pan Fiasko i jego sukcesy"

Studia

Studiować można w każdym wieku, stwierdził pan Hossa, nie mając na myśli naszych pań, ale panie i tak poczuły się urażone i nie odzywały się do niego przez dwa dni.
"Pan Fiasko i jego sukcesy", Warszawa 2017
 

Świat

Julian – Wie pan, naczelniku, ja prawie nie widziałem świata.
Atol – Po cóż poecie świat, drogi przyjacielu! Przecież ma pan cały świat w sobie. Nie jeden – ma pan wiele światów, a pewnie wciąż nowe powstają. Podróże niech pan zostawi ludziom bez wyobraźni.
"Pejzaż bezdomnych" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Teatr

Widz 3 – Mało co zobaczę – ostatni akt. Trudno się będzie połapać.
Szatniarka – A trudno. Ale ci, co siedzą od początku, też się nie mogą połapać. Słyszałam, co mówili podczas pierwszej przerwy. Kompletne bzdury! I to wszyscy czterej.
Widz 3 – A reszta?
Szatniarka – Nie ma reszty. Niech pan policzy okrycia. Pięć numerków wydałam, w tym jeden sobie. Krucho u nas z frekwencją. Cyrk przyjechał. Sam pan rozumie – lwy, konie, akrobaci… A mu przeciw temu występujemy z dramą historyczną, z królem, z królową… Żeby to jeszcze coś współczesnego, ostrego: a tak – trudno się ludziom dziwić, że lecą do cyrku. Do nas przychodzą tylko ci, co się tam nie dostali, albo bardziej wyrobieni teatralnie cyrkowcy. Pan też może z cyrku?
"Aktorzy" w: "Jak zostać monarchistą, a właściwie królem", Warszawa 1976
 

Uśmiech

Policjant – Dzień dobry. Proszę kawę.
Rot – Już się robi, panie komisarzu. Ładny dzień dzisiaj mamy. Słoneczny.
Policjant – Słońca nie widziałem.
Rita – Pewnie schowało się na pana widok.
Policjant – Bardzo dowcipne. Jak będę miał czas, to się uśmieję. Nie widział pan tego redaktora, Ursyna?
Rita – Nie było go dzisiaj, panie komisarzu. Czy był pan z nim umówiony?
Policjant – Tutaj? Pani żartuje. Ja umawiam się w komisariacie.
"Emanuel" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 
Henryk Bardijewski, 2002, Warszawa, fot. Aleksander Jałosiński/Forum
Henryk Bardijewski, 2002, Warszawa, fot. Aleksander Jałosiński/Forum

Wieczność

Spokój się bardzo udziela, zwłaszcza wieczny.
"Czas zaprzeszły" w: "Dzikie Anioły", Warszawa 2006
 

Wina

Matt – A więc przyznaje pani, że jest pani winna…
Adela – Winna… Jak Adam i Ewa, czyli wszyscy.
"Seans prawdy" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Zarządzanie

– Zauważyłem, że tutejszej ludności w ogóle na niczym nie zależy. Żyje sobie na marginesie i nic dla niej nie jest ważne. Cokolwiek się zarządzi, będzie dobrze.
"Wyprawa do kraju księcia Marginała", Warszawa 2009
 

Zdziwienie

Rot – Mnie rozwód zawsze dziwi.
Rita – Mnie też. Rozwodziłam się już trzy razy i za każdym razem dziwiłam się, że to takie proste.
"Emanuel" w: "Aria na tysiąc głosów", Warszawa 2004
 

Zmiany

Władze są, jakie są, a każda inna może być tylko gorsza i dlatego lepiej niczego nie zmieniać.
"Pan Fiasko i jego sukcesy", Warszawa 2017
 
Henryk Bardijewski, "Dzikie Anioły i inne opowiadania"

Źródło

Piliśmy te wody od tygodnia, kuzyn na serce, ja na inne organy. Lecz efektów nie było. Potem się okazało, że pomyliliśmy źródła, ale kiedy naprawiliśmy błąd, też nie widzieliśmy różnicy.
"Czas wody" w: "Dzikie Anioły", Warszawa 2006
 

Żywioł

– Ach nie – odparł – tego uczyć nie trzeba. Niech każdy gapi się na świat po swojemu, jak chce i potrafi.
Powiedział to i zaraz się zamyślił. Zawsze tak robi, kiedy powie coś głupiego. W gruncie rzeczy obaj wiedzieliśmy, że tego też nie można puścić na żywioł. Niczego nie można, bo człowiek sam jest żywiołem. Tylko czy żywioł można czegoś nauczyć? Można go jedynie zaopatrzyć w dyplomy, i tak też zrobiliśmy.
"Akademia statystów" w: "Dzikie Anioły", Warszawa 2006
 

Autor: Janusz R. Kowalczyk, styczeń 2018

[Embed]
Kategoria: 
Literatura
Teatr
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Maria Ossowska

$
0
0

Maria Ossowska

Maria Ossowska, fot. ossowska.isns.uw.edu.pl
Maria Ossowska, fot. ossowska.isns.uw.edu.pl

Maria Ossowska (z domu Niedźwiecka) to przede wszystkim wszechstronna teoretyczka moralności, naświetlająca w swoich tekstach rozmaite jej niuanse i aspekty. Była prekursorką opisowej nauki o moralności, która – w kontrze do ujęć normatywnych – dążyła do opisu zjawisk moralnych i ich uwarunkowań, a nie do prób ich wartościowania. 

Każda kultura, każda społeczność, każde środowisko może mieć swoisty świat moralnych norm i zachowań. Powołaniem Ossowskiej był opis owych światów, a nie ustalenie, który z nich jest zły, a który dobry. Gdyby nie jej płeć zapamiętalibyśmy wyłącznie jej dzieło – ważne zarówno dla humanistyki polskiej, jak i światowej. To jednak, że była kobietą dodaje jej zawodowej biografii dodatkowego wymiaru, badając który dowiadujemy się, że w akademii płeć nie ma znaczenia dopóty, dopóki jej przedstawicielami są wyłącznie panowie.

Ossowska urodziła się 16 stycznia 1896 roku w Warszawie (niektóre źródła wskazują na inną datę urodzin, to jednak tę podali rodzice przy okazji chrztu). W 1915 roku podjęła studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim, jak pisała: "wstąpiłam na wydział filozoficzny uniwersytetu warszawskiego z zamiarem poświęcenia się filozofii"– rzeczywiście pasja, oddanie pracy i pełne zaangażowanie w naukę charakteryzują postawę Ossowskiej – studentki i w późniejszych latach – teoretyczki, badaczki, dydaktyczki. Studia podjęła wbrew woli rodziców, którą w końcu złamał upór Marii. Przewidzieli oni dla córki inną przyszłość, chcieli, by wypełniła przypisaną jej płci rolę społeczną: żony, matki, piastunki domowego ogniska, której ozdobą było podstawowe wykształcenie humanistyczne, znajomość francuskiego, umiejętność śpiewu i gra na fortepianie. Maria jednak czuła głód wiedzy, tylko częściowo zaspokojony godzinami spędzonymi nad książkami w bibliotece ojca. Dlatego mimo oczekiwań rodziców i tego, że nie przewidzieli oni akademickiej kariery córki, angażując środki finansowe wyłącznie w zagraniczne studia jej dwóch braci, Maria decyduje się poświęcić swoje życie filozofii. I temu celowi podporządkuje całe swoje życie. Jej zdecydowanie zdradza list z 7 marca 1923 do przyszłego męża – Stanisława Ossowskiego:

Patrzę na życie bardzo twardo. Nic kobiecego odnaleźć w sobie od dłuższego czasu nie mogę. Ani trochę stanów bezwolnych, miękkich i poddańczych, które się przecież od czasu do czasu przeżywało. Jestem twarda i uparta. […] Mam zaciśnięte pięści, ale nie ze złości, tylko z nadmiaru energii, by przeprowadzić wszystko to, co chcę i jak chcę.

Kiedy w 1924 roku poślubia Ossowskiego, dopełnia wszelkich starań, by uprzedzić go, że ani jej w głowie prowadzenie domu i zakładanie rodziny i że esencją jej życia jest praca:

Gdyby dane mi było żyć ponownie, wybrałabym ten sam zawód po raz wtóry. (…) Praca naukowa stanowiła zresztą dla mnie zawsze coś więcej niż zawód; stanowiła potrzebę równie imperatywną i równie elementarną jak głód i pragnienie.

Ossowski rozumiał i będzie wspierał marzenia i emancypacyjne dążenia żony. Jednocześnie jednak jemu samemu bliżej do konkretnej rzeczywistości społecznej i zaangażowania weń niż do drogiego Ossowskiej abstraktu: "siła wzruszeń, jakie przeżywam w związku z abstrakcją nie da się zupełnie mierzyć z intensywnością przeżyć związanych ze światem konkretnym. Jeszcze jeden dowód, że tam, w świecie teorii jest moje miejsce" (pisze do wybranka 30 lipca 1922).

Nauczycielami Ossowskiej byli Tadeusz Kotarbiński oraz Jan Łukasiewicz. Pod opieką tego ostatniego w 1921 roku obroniła pracę doktorską poświęconą etyce stoików. Po otrzymaniu tytułu doktora, a przed podjęciem pracy na Uniwersytecie Warszawskim, studiowała na Sorbonie. Po habilitacji (uzyskanej w 1932 roku) wyjechała na stypendium do Wielkiej Brytanii, gdzie przebywała do 1935 roku. Podczas tego pobytu uczestniczyła w seminariach Bronisława Malinowskiego i George’a Edwarda Moore’a, poznała także osobiście Bertranda Russella, wszystkie te spotkania wywarły duży wpływ na jej myślenie o moralności.

W czasie wojny wykładała na tajnym uniwersytecie, w mieszkaniu Ossowskich na Żoliborzu, wraz z mężem angażowała się w pomoc Żydom (jeszcze przed wojną zdecydowanie reagowała na antysemityzm na Uniwersytecie, była przeciwniczką wprowadzenia getta ławkowego), a po wojnie otrzymała profesurę na Uniwersytecie Łódzkim, gdzie objęła pierwszą w Polsce, utworzoną specjalnie dla niej Katedrę Nauki o Moralności. W 1948 roku wróciła do Warszawy, z którą była związana do końca życia.

[Embed]

Pracowała na Uniwersytecie Warszawskim (1948-1952, 1956-1966) oraz w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN (1956-1962). W latach 1952-1956 odsunięto ją od działalności dydaktycznej (skądinąd bardzo przez nią cenionej, ważne jest dla niej bowiem pozostawienie uczniów-kontynuatorów przyjętej przez nią optyki badawczej). W 1960 roku wyjeżdża do Nowego Jorku, prowadzi zajęcia na Uniwersytecie Columbia, a w 1967 – w Filadelfii, na Uniwersytecie Pensylwanii. Po śmierci Stanisława w 1963 roku Maria – usatysfakcjonowana własną pracą naukową – będzie się chętniej angażować w bliską jej mężowi działalność społeczną i publiczną. Umiera 13 sierpnia 1974 roku.

Ossowska zarówno Kotarbińskiemu, jak i Kazimierzowi Ajdukiewiczowi wytyka ich stosunek do kobiet, jak pisze: "znowu ta nieszczęśliwa ‘sprawa kobieca’" i wspomina słowa Ajdukiewicza z jej rozmowy z nim: "Kobiety nie nadają się właściwie prawie do niczego" (w liście z 27 sierpnia 1927 roku). Teoretyczka na własnej skórze doświadcza dyskryminacji ze względu na płeć, dostrzega także, że jej praca wymagała nie tylko pokonania uprzedzeń innych, ale też tkwiącego w niej samej "kompleksu niższości", wykształconego w odpowiedzi na to, jak ówcześnie traktowano pracę kobiet oraz organizację rodziny. Sama Ossowska jednak na tyle będzie się od ról kobiecych i przypisywanych kobietom cech odżegnywała, tak uparcie dowodziła, że sama nie ma w sobie nic z marności "wietrznej istoty", że – paradoksalnie – powtarza gest wykluczający kobiety z kręgów intelektualnych, nie widząc w nich wartościowych i równych partnerek w dyskusji.

Jako pionierka – na skalę światową – opisowego podejścia do moralności, Ossowska będzie dążyła do wykształcenia postawy – jak opisuje ją w "Podstawach nauki o moralności" (1947) – "beznamiętnego badacza pewnego stanu rzeczy, postawy tego, kto bada zjawiska moralne, podobnie jak botanik bada rośliny, a językoznawca – zjawiska językowe". Taki beznamiętny badacz nie zamierza "rozstrzygać, do czego ludzie powinni dążyć, a czego powinni unikać", celuje natomiast w obserwację tego, co "ludzie uważają za dobre i złe", interesują go motywy oceny, postępowania i nakazów. Ossowska przed naukowcem zgłębiającym tajniki moralności kreśli cztery szerokie pola analiz: oceny i normy moralnej, psychologii moralności (a tu w szczególności pytania o to, co kieruje ludzką skłonnością do oceniania, co motywuje nasze zachowanie, kwestię przeżyć i dyspozycji moralnych, tego jak rozmaite uczucia są oceniane moralnie, zagadnienie psychogenezy moralności, typologii moralnej, a także patologie moralności), socjologii moralności (badanie "środowiskowego zróżnicowania moralności", analiza zależności moralności od innych czynników – tu m. in. od klimatu, płci, struktury społecznej, ustroju politycznego, religii, kultury itd.) oraz historii moralności. Ossowska będzie swoją teorię rozwijać we wszystkich wskazanych obszarach badawczych, o czym świadczą tytuły jej publikacji książkowych: "Normy moralne: próba systematyzacji" (1970), "Motywy postępowania: z zagadnień psychologii moralności" (1949) czy "Socjologia moralności: zarys zagadnień" (1963).

Szczególne miejsce w działalności badawczej Ossowskiej zajmują badania o charakterze historycznym, które prowadzą do systematycznego opisu rozmaitych wzorów moralnych – ich korzeni, sposobów funkcjonowania, formowania i zmiany na przestrzeni upływających lat i dziejów, krytyki, rysów, tego, jak się sprawdzały w różnych geograficznych i historycznych kontekstach, jak były przedstawiane w tekstach kultury i jakimi zasadami się rządziły. Każda kultura wykształca wzory osobowe, będące uosobieniem ideału danej epoki: w starożytnej Grecji będzie to wojownik, w Rzymie – obywatel, filozofia ukształtowała figurę mędrca, średniowiecze – świętego i rycerza, renesans ofiarował model dworzanina, nowożytność – mieszczanina, a dwudziestowieczne Stany Zjednoczone stworzyły wzór "self-made mana".

Przykładem takich analiz jest pozycja "Ethos rycerski i jego odmiany" (1973) śledząca różne wcielenia wzoru rycerza od starożytnej Grecji przez dworzanina aż po figurę gentlemana i analogiczne wzorce w Stanach Zjednoczonych oraz książka "Moralność mieszczańska" (1956), w której tytułowe zagadnienie naświetlane jest wielopłaszczyznowo i wyczerpująco. Ossowska jest także autorką wyjątkowego eseju: "Wzór obywatela w ustroju demokratycznym "(1946) napisanego jeszcze w czasie okupacji, na prośbę znajomych nauczycieli o stworzenie wzoru obywatela przyszłej – wolnej od okupantów – Polski. Jest to tekst o charakterze normatywnym (jedyny, jak się zdaje, w jej dorobku), Ossowska nie opisuje tu wzorów obywatela, jakie mogły się wyłaniać w zależności od czynników geograficznych, historycznych, społecznych, politycznych i innych, lecz projektuje pewien ideał obywatela, do którego możemy aspirować i do którego – jak się wydaje – aspirowała ona sama. Jak bowiem wskazują badacze jej twórczości, tekst ten jest wyrazem jej własnych poglądów na naturę życia społecznego i jego moralności, jest swego rodzaju credo przyświecającym jej wyborom naukowym i życiowym.

Ossowska określa w nim demokrację jako:

ustrój, w którym nie ma uciskających i uciskanych, uprzywilejowanych i upośledzonych, […], w którym w atmosferze swobody każdy rozwinąć może swoje możliwości. […] Demokracja w tym rozumieniu będzie wykluczała istnienie jakichkolwiek obywateli pierwszej i drugiej klasy, czy to będą bogaci w stosunku do biednych, czy jakaś większość w stosunku do mniejszości narodowej, czy ludzie jakiegoś wyznania w stosunku do ludzi innych wyznań, czy mężczyźni w stosunku do kobiet itd. 

Na kanwie takiej wizji demokracji Ossowska opisuje – w trzynastu zasadniczych punktach – wzór demokraty. Wzór inny od wszystkich wcześniej opisywanych z uwagi na dwie cechy. Po pierwsze mogą doń aspirować wszyscy, niezależnie od swojego klasowego usytuowania (wzory mędrca czy świętego dotyczyły elit, zaś rycerz i gentleman to figury odnoszące się do konkretnych klas społecznych). Po drugie wzór ten mogą realizować zarówno kobiety, jak i mężczyźni (wzory osobowe kobiet były dotąd układane przez pryzmat sfery życia domowego lub seksualności). Obywatela i obywatelkę powinny zatem charakteryzować aspiracje perfekcjonistyczne wyrażające się w dążeniu do doskonałości tak siebie samego, jak i życia społecznego oraz posiadaniu hierarchii wartości. Jak pisze Ossowska:

O wieku dojrzewania starsi zwykli mówić pobłażliwie. Kto wie jednak, czy to nie jest wiek, w którym, pod pewnymi przynajmniej względami, jesteśmy najlepsi? Toteż nie wahajmy się włączyć do wzoru naszego demokraty twórczego fermentu tego okresu, jego buntowniczej niemożności pogodzenia się ze złem i każmy człowiekowi, którego portretujemy, ten cenny niepokój nosić w sobie aż do śmierci.

Po drugie, nieobca winna być demokratom otwartość umysłu. Przy czym nie chodzi tu o postawę konformistyczną, chwiejną, lecz o zdolność do patrzenia świeżym okiem na świat i przyznania się do błędów. Ważna jest także dyscyplina wewnętrzna, "mocny kręgosłup", które pozwalają nam na uporządkowanie swoich życiowych celów i ambicji według przyjętej hierarchii wartości, zmierzanie doń i podejmowanie długotrwałego wysiłku w nadziei, że owe cele zostaną osiągnięte. Społeczeństwo demokratyczne nie może obejść się bez tolerancji, która opiera się na szacunku wobec potrzeb i opinii innego i na braniu ich pod uwagę w swoim zachowaniu. Trzeba jednak odróżnić postawę człowieka tolerancyjnego od postawy ignoranta, który wzrusza beznamiętnie ramionami na widok zła i niesprawiedliwości. Wzorcowy obywatel bowiem to także człowiek aktywny, który nie znajduje w sobie akceptacji dla niesprawiedliwości. Ideał demokraty charakteryzuje odwaga cywilna (nie mylić z brawurą czy popisywaniem się) w sytuacji obrony wyznawanych przez siebie wartości. Odwaga powinna też cechować myślenie, które nie może poprzestać na iluzjach i przekłamaniach. Tu tkwi prawdziwie wywrotowy potencjał jednostki, bowiem:

ludzie boją się myśli, tak jak niczego na świecie […] bardziej niż ruiny, bardziej nawet niż śmierci. Myśl jest buntownicza i rewolucyjna, niszczycielska i straszna; bezlitosna dla przywilejów, ustalonych instytucji i wygodnych przyzwyczajeń; anarchiczna i nieposłuszna prawu, obojętna wobec autorytetu.

Z myśleniem związana jest kolejna cecha demokraty: krytycyzm – stanowiący szczepionkę przeciwko odurzaniu: "Człowiek krytyczny […] żąda […] uparcie nie odurzań, lecz uzasadnień". Taka postawa uniemożliwia, a przynajmniej znacznie utrudnia wszelkie próby manipulacji. Obywatel ma być także odpowiedzialny za dane słowo (słowny, nieudający kogoś, kim nie jest, dotrzymujący umów i obietnic, punktualny), posiadać estetyczną wrażliwość, która nie tylko umila życie, lecz jest także przecież spleciona z etyką oraz poczucie humoru – będące zawsze doskonałym antidotum na dyktaturę i totalitaryzm, rozbrajające wszelką pompatyczność i monopol na prawdę. Demokrata to także człowiek uspołeczniony, to znaczy zaangażowany w życie społeczne, nieprzechodzący mimo krzywdy, mający zdolność spojrzenia na świat z innego niż swój własny punktu widzenia, dzięki czemu może wsłuchać się w potrzeby i interesy innych, a nie uszczęśliwiać ich na siłę, czujący odpowiedzialność za wspólnotę, do której przynależy i potrafiący współdziałać i współpracować (razem, a jednocześnie z szacunkiem dla indywidualizmu, dążenia do doskonalenia siebie, kształtowania się w atmosferze wolności osobistej i wolności przekonań). Wreszcie ideał obywatela poznamy po tym, jak odnosi się do swojego przeciwnika (na przykład politycznego). Czy to w rozgrywce sportowej, akademickiej polemice, czy debacie parlamentarnej powinny nam przyświecać tradycje rycerskie i tak cenione przez Ossowską angielskie zasady fair play: szacunek do przeciwnika, nieobrażanie go, "unikanie wszelkiej krzywdy niekoniecznej dla przeprowadzenia swoich celów", umiejętność tak wygrywania, jak i przegrywania.

Zasady zaproponowane przez Ossowską mają nieprzemijający charakter, mogą stanowić kompas życia społecznego, nie tracą bowiem nic na swej aktualności. Są także świadectwem wysokich standardów, jakie badaczka stawiała przed sobą. Z kolei jej wszechstronne dzieło poświęcone moralności to ważna lekcja badawczej skrupulatności, uczciwości, klarowności, krytycyzmu, głębi myślenia i tolerancji.

Źródła:

J. Kurczewski, Wzór obywatela niezależnego, „Etyka” 38, 2005, s. 39-53.
E. Neyman, Jakby nie… O powołaniu Marii Ossowskiej, „Etyka” 38, 2005, s. 23-37.
M. Ossowska, Wzór demokraty: cnoty i wartości, Daimonion, Lublin 1992 (pierwodruk: Wzór obywatela w ustroju demokratycznym, Zarząd Główny Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, Warszawa 1946)
M. Ossowska, Podstawy nauki o moralności, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1966 (wydanie 4).
M. Ossowska, Motywy postępowania: z zagadnień psychologii moralności, Książka i Wiedza, Warszawa 1958 (wydanie 2).
M. Ossowska, Moralność mieszczańska, Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydaw. Polskiej Akademii Nauk, Wrocław 1985 (wydanie 2).
M. Ossowska, Socjologia moralności: zarys zagadnień, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005 (wydanie 4).
M. Ossowska, Normy moralne: próba systematyzacji, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2000 (wydanie 4).
M. Ossowska, Ethos rycerski i jego odmiany, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2000 (wydanie 3).
M. Ossowska, Intymny portret uczonych: korespondencja Marii i Stanisława Ossowskich, wybór, oprac. i wprowadzenie Elżbieta Neyman; konsultacja Maria Ofierska, Sic!, Warszawa 2002.
R. Sułek, Marii Ossowskiej potyczki z płcią własną, „Etyka” 38, 2005, s. 122-144.
J. Tokarska-Bakir, Cielesność umysłów. Korespondencja Marii i Stanisława Ossowskich, „Etyka” 38, 2005, s. 75-83.

http://ossowska.isns.uw.edu.pl/index.html

Autorka: Monika Rogowska-Stangret, styczeń 2018

Obrazek użytkownika Culture.pl
2018/01/15
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Aglomeracje, przedmieścia i prowincja: literacka mapa Polski

$
0
0
Polski

Aglomeracje, przedmieścia i prowincja: literacka mapa Polski

Choć możemy sobie wyobrazić powieść osadzoną w przestrzeni zaledwie naszkicowanej albo nieciekawej jako miejsce akcji, to jednak połączenie literatury i geografii jest niezwykle korzystne, i to dla obu stron. Literatura potrafi nazwać na nowo miejsca, które wydają się nam banalne i oczywiste – a przez to pomijane przez nasz wzrok. Potrafi też odzyskać przestrzeń, która wydaje się nieciekawa lub nieprzyjazna, uczynić ją zdatną do symbolicznego zamieszkania. A w drugą stronę: konkretne miejsca z ich historią, społeczną specyfiką i skomplikowaną symboliką mogą stanowić zarzewie dla budowania opowieści.

Pisarze i pisarki w terenie

Warszawa, 2010, zupa pho serwowana przez Wietnamczyków na bazarze przy Stadionie Dziesięciolecia, fot. Kuba Dąbrowski / Forum
Warszawa, 2010, zupa pho serwowana przez Wietnamczyków na bazarze przy Stadionie Dziesięciolecia, fot. Kuba Dąbrowski / Forum

Polska literatura ostatnich lat wchodzi w szczególne związki z przestrzenią. W przeciwieństwie jednak do literatury małych ojczyzn, chodzi tu raczej o miejsca, a nie obszary – konkretne, pojedyncze, często intymne i kameralne. Niekiedy są to miejsca dobrze znane, ale opowiedziane na nowo, a czasem jesteśmy zabierani tam, gdzie literatura rzadko zagląda, przez co narzędzia do jej opisu wykuwają się na naszych oczach.

Poniższe zestawienie to przegląd sześciu najciekawszych wycieczek tego typu z 2017 roku. Zaczniemy od Pawła Sołtysa i jego nieoczywistej Warszawy bocznych dzielnic i ulic, potem zawędrujemy na krakowski Kazimierz, do bólu znany, ale jednak pokazany zupełnie inaczej. Następnie zajrzymy do małych i średnich miast – najpierw na blokowisko Anny Cieplak, potem na przedmieścia Częstochowy Wioletty Grzegorzewskiej. A na koniec zbadamy dwa zupełnie różne, ale korespondujące ze sobą obrazy z prowincji: w prozie Macieja Płazy i w najnowszej powieści Michała Witkowskiego.

Zaułki i boczne ulice

Warszawa, Służewiec, Tor Wyścigów Konnych, lata 90., fot. Adam Chełstowski / Forum
Warszawa, Służewiec, Tor Wyścigów Konnych, lata 90., fot. Adam Chełstowski / Forum

Domyślną przestrzenią wielkomiejską w polskiej kulturze jest oczywiście Warszawa. Stolica ukazywana jest zazwyczaj jako moloch, anonimowa przestrzeń, w której dokonuje główni bohaterowie przeżywają alienację. Dlatego szczególnie ciekawe są te sytuacje, gdy miasto, a dokładniej jego dzielnice, jest opisywane jest z czułością: jako swojskie, lokalne i przyjazne. Sztuka taka udała się ostatnio Pawłowi Sołtysowi (znanemu publiczności muzycznej jako Pablopavo), który zadebiutował zbiorem "Mikrotyki", tomem krótkich opowiadań osadzonych w Warszawie "boczniejszych" ulic. Wiele tekstów Sołtysa (a także Pablopavo) to wariacje na temat ulicznej ballady, czyli pierwowzoru legend miejskich. Ich bohaterami są zwykli mieszkańcy bloków i kamienic, a także gangsterzy o gołębich sercach, tragiczni kochankowie czy ludzie szczególnie dotknięci przez los. Narrator u Sołtysa to flaner XXI wieku – melancholijny włóczęga, który przemierza te mniej oczywiste ulice albo krąży po mieście tramwajem lub autobusem.

Podczas tych wypraw historie przyklejają się do niego, rozwijają się wraz z rytmem jego kroków. Wyrastająca z nich Warszawa złożona jest setek pojedynczych miejsc – każde z nich ma wielkomiejski sznyt, a jednocześnie swoją plemienność; są zamieszkane najczęściej przez zamknięte i zwarte społeczności. Wielkomiejska lokalność to rzadkie zjawisko w polskiej prozie, dlatego Sołtys przeszczepia na polski grunt tradycje czeskie czy rosyjskie. Dzięki niemu warszawskie ulice stają się przyjaźniejsze i ciekawsze, a wiele miejsc, takich jak Stegny czy Grochów, zostaje oryginalnie zdobyte dla literatury.

Skansen w mieście

Smog nad Krakowem, widok z Kopca Krakusa, luty 2017, Jakub Porzycki/Forum
Smog nad Krakowem, widok z Kopca Krakusa, luty 2017, fot. Jakub Porzycki / Forum

Ni to jesień, ni to zima (za Piotrem Mareckim można powiedzieć, że to po prostu "sezon grzewczy"), spowity smogiem Kraków, a konkretniej – krakowski Kazimierz, dzielnica tysiąca i jednej knajpy, a także kilkunastu barbershopów i paru zakładów rzemieślniczych, które przed upadkiem uratowała hipsterska nostalgia. U Macieja Prusa w powieści "Przyducha" te kilkanaście gęstych kwartałów zamienia się niemalże w osobną planetę – od południa mosty zamknięte, od północy kordony sanitarne. Krążą pogłoski o epidemii, nikt jednak nie choruje. Towarzyszą im plotki o seryjnym mordercy, który odcina ofiarom palce. Ale czy to prawda, czy raczej kolejna barowa historyjka opowiadana z nudów przy kolejnej bani (pamiętajmy, to Kraków) wiśniówki?

Kraków, Kazimierz, Nocna kolejka po zapiekanki, fot. Grzegorz Kozakiewicz / Forum
Krakowski Kazimierz, nocna kolejka po zapiekanki, fot. Grzegorz Kozakiewicz / Forum

Prusowi udało się stworzyć niezwykły pastisz knajpianej opowieści. Jego krakowski Kazimierz jest przeładowany stereotypowymi postaciami i miejscami – do tego stopnia, że to, co banalne i do bólu znane, zamienia się w niezwykłą balladę o miejscu, które na dobre znika z literackiej mapy Polski, na potrzeby turystyki zamieniając się we własną karykaturę. "Przyducha" to galeria miejsc, które dekadę czy dwie temu uchodziły za szczyt artystycznego wyrafinowania – zadymione, ciasne kawiarenki, w który stoły zalane są woskiem świec, na nich serwetki, niegdyś białe, teraz mieniące się wszystkimi kolorami wódek smakowych dostępnych w barze, a na chybotliwych krzesłach wciąż te same postaci: poeci jednego tomiku, powieściopisarze z wciąż niedokończonym debiutem, niespełnieni krytycy i wieczni doktoranci. Prus tworzy tę barwną panoramę tylko po to, aby ostatecznie wysadzić ten świat w powietrze – bez żalu i sentymentu. To chyba najlepsze rozwiązanie, skoro alternatywnym wyjściem jest piekło skansenu dla zachodnich turystów.

Domy z betonu

Dąbrowa Górnicza, mural na bloku przy ul. Kosmonautów, fot. Kamila Kotusz / AG
Dąbrowa Górnicza, mural na bloku przy ul. Kosmonautów, fot. Kamila Kotusz / AG

Choć blokowiska z PRL-u w swoich najrozmaitszych wariantach to wciąż najpopularniejsza forma budynków mieszkalnych w Polsce, w literaturze pojawiają się one stosunkowo rzadko. Są oczywiście, szczególnie w ostatnich latach, wyjątki – o blokach pisali Łukasz Orbitowski czy Salcia Hałas. Blokowisko jako miejsce akcji określa zazwyczaj z góry klasę społeczną bohaterów, sugeruje też raczej negatywne zjawiska, czyli mniejszą lub większą patologię albo beznadzieję. W przypadku dwóch powieści Anny Cieplak sprawa wygląda inaczej. W debiutanckim "Ma być czysto" akcja rozpięta jest między typowym blokowiskiem a osiedlem deweloperskim, co przekłada się w ciekawy sposób na rozmaite napięcia wewnątrz samej opowieści. Choć nazwa nie pada wprost, dociekliwi czytelnicy rozpoznali, że opisywane miasto to rodzinne miejsce autorki, Dąbrowa Górnicza.

Będzin, Ruiny Cementowni Grodziec, fot. Maciej Jarzębinski / Forum
Będzin, ruiny cementowni "Grodziec", fot. Maciej Jarzębinski / Forum

W "Latach powyżej zera" akcja przenosi się do sąsiedniego Będzina. Cieplak udało się stworzyć chyba najbardziej neutralny opis bloków w mieście średniej wielkości w polskiej literaturze. Wydobyte zostają wszystkie wady i ograniczenia – słaba oferta kulturalna i edukacyjna, problemy z komunikacją, podupadająca infrastruktura. To wszystko nie przeszkadza głównej bohaterce wieść radosnego i w dużej mierze spełnionego życia. Ostateczna wymowa książki jest pesymistyczna – Cieplak pokazuje, że nie wystarczy się starać, żeby osiągnąć sukces, zazwyczaj potrzebne są jeszcze odpowiednie wsparcie otoczenia i zasoby. Niemniej opowieść o tej przestrzeni, która mocno ukształtowała bohaterkę "Lat powyżej zera", prowadzona jest trzeźwo i bez kompleksów. To szczególnie cenne w zalewie narracji, które na zmianę mitologizują albo patologizują blokowiska.

Kolaże na przedmieściach

Częstochowa, podwórze przy ulicy Ogrodowej, fot. Wojciech Wojcik / Forum
Częstochowa, podwórze przy ulicy Ogrodowej, fot. Wojciech Wojcik / Forum

Po głośnych i świetnie przyjętych "Gugułach" Wioletta Grzegorzewska powróciła niedawno z kolejną powieścią "Stancje", będącą w dużej mierze kontynuacją losów znanej już czytelnikom bohaterki. O ile "Guguły" opowiadały o fascynującym, ale i niełatwym dzieciństwie na polskiej wsi lat 80., o tyle "Stancje" przenoszą nas do Częstochowy epoki transformacji ustrojowej. Wraz z dorastaniem głównej bohaterki (teraz jest już na studiach) zmienia się charakter rzeczywistości. Znikają Schulzowskie z ducha elementy mitologizacji świata – zastępuje je pogłębiona obserwacja obcej i często nieprzyjaznej przestrzeni miejskiej. Częstochowa początku lat 90. to nie metropolia, ale raczej małe miasteczko, które rozlewa się w rozległe tereny podmiejskie o niejasnym statusie. To właśnie tam rozpoczyna swoja odyseję nastoletnia Wiola, na którą każda kolejna osoba projektuje swoje tęsknoty i fantazje. Jest to możliwe przede wszystkim dlatego, że dziewczyna, podobnie jak miasto, do którego właśnie przyjechała, jest jeszcze nieuformowana. Dlatego ścierają się tu najróżniejsze, zazwyczaj nieprzystające do siebie elementy – z jednej strony ludowo-tradycyjna odmiana katolicyzmu symbolizowana przez Jasną Górę, z drugiej rodzący się drapieżny i wulgarny kapitalizm, którego uosobieniem są świecące całą dobę neony właśnie otwartego McDonald’sa. W "Stancjach" nakładają się na siebie także plany czasowe – za sprawą wspomnień starej zakonnicy powraca wojna a wraz z nią elementy dawno minionej przeszłości. Tym samym przestrzeń, w której Wiola próbuje się zadomowić, ulega jeszcze większemu pokawałkowaniu. W efekcie otrzymujemy niezwykły portret amorficznego miasta-niemiasta, jednocześnie wystrzelonego w przyszłość i zakorzenionego mocno w przeszłości, gdzie o teraźniejszość (a więc własną tożsamość) trzeba nieustannie walczyć.

Nowa wieś

Kruszki, Spotkania Zespołów Ludowych "Chwalcie łąki umajone", fot. Andrzej Sidor / Forum
Kruszki, Spotkania Zespołów Ludowych "Chwalcie łąki umajone", fot. Andrzej Sidor / Forum

W listopadzie 2017 roku Maciej Płaza, laureat Nagrody Gdynia za zbiór opowiadań "Skoruń" (2015), powrócił z nową książką, tym razem wielowątkową powieścią "Robinson w Bolechowie". Proza Płazy nawiązuje do najlepszych tradycji tzw. literatury chłopskiej (głównym punktem odniesienia jest tu oczywiście Wiesław Myśliwski), ale jednocześnie tworzy jej nowy rozdział. Po latach, a nawet dekadach zaniedbań w polskiej literaturze w kwestii portretowania wsi, Płaza (oraz kilku innych debiutujących autorów, takich jak Weronika Gogola, Andrzej Muszyński czy Joanna Lech) wysłał nowy, orzeźwiający impuls do piszącego środowiska. Udało mu się zerwać z powszechną zasadą przedstawiania polskiej prowincji albo naiwnie i z sentymentalną mitologizacją, albo jako ciemnogrodu będącego siedliskiem patologii.

Wieś u Płazy jest odarta z transcendencji, choć jednocześnie pokazywana jest jako mikrokosmos, amalgamat rozmaitych tradycji i języków – miejsce kluczowe dla kształtowania się specyficznej formy świadomości i stosunku do świata. Wielowiekowa kultura chłopska z panteistyczną formą metafizyki pod koniec XX wieku ostatecznie obumarła, co doskonale widać w obu książkach Płazy. Nie oznacza to jednak, że zniknęły przywiązanie do ziemi, kult pracy i sztywne zasady rządzące relacjami rodzinnymi i sąsiedzkimi. "Skoruń", który opowiada o latach 80. na polskiej wsi, doskonale pokazuje, jak stosunkowo nowa tradycja PRL-u weszła w relację z wielowiekową tradycją. Z kolei w "Robinsonie w Bolechowie" doszedł wątek wsi po wejściu do Unii Europejskiej, czyli kolejny czynnik przekształcania się polskiej prowincji. Płaza nie opisuje kolejnych rewolucji – u niego zmiany nadpisują się na sobie, tworząc palimpsest. W efekcie opisy wsi są bardzo realistyczne, skupione przede wszystkim na ziemi – już nie bóstwie-karmicielce, ale trudnej i niewdzięcznej materii, która wciąż jednak potrafi skrywać tajemnice i budzić lęk.

Miasteczko graniczne

Prostki, rocznica Bitwy pod Prostkami, fot. Andrzej Sidor/Forum
Prostki, rocznica Bitwy pod Prostkami, fot. Andrzej Sidor/Forum

Najnowsza powieść Michała Witkowskiego przenosi nas do tytułowego, fikcyjnego miasteczka o nazwie Wymazane. Choć samej miejscowości nie znajdziemy na mapie, to jednak doskonale wiemy, jak wygląda i gdzie mogłoby się znajdować. Nie po raz pierwszy Witkowski zabiera nas na rubieże naszej ojczyzny – wcześniej były to genialne zimowe Międzyzdroje, gdzie nie ma nikogo, wiatr hula po ulicach a mieszkańcy zapadają w hibernację, dzięki której mogą przetrwać do następnego sezonu wakacyjnego. Tym razem Witkowski zdecydował się stworzyć scenerię od zera. Wymazane umiejscowił na końcu świata (z polskiej perspektywy), jeszcze kawałek za Suwałkami, tuż przy granicy z Litwą i Obwodem Kaliningradzkim. Miasteczko otoczone jest z jednej strony bagnami, z drugiej lasem, gdzie "rosną same trujaki". Dojechać tam można tylko jednym autobusem, a atmosfera powszechnej beznadziei unosi się na każdym kroku. Wymazane to miejsce niezwykłe, gdyż kondensujące wszystko to, co wstydliwe i na co dzień wypierane z naszej zbiorowej świadomości. Zasadą estetyczną, która rządzi tą przestrzenią jest bylejakość i powszechny uwiąd wyobraźni – kwiaciarnia nazywa się Maria, agencja towarzyska Venus, a bar… Bar. Lokalna bizneswoman majątek zbija na rzeczach podejrzanych i często odrażających, jak ferma lisów, hodowla pieczarek ("grzyb, co rośnie na gównie") czy wielofunkcyjny zajazd najniższej kategorii dla kierowców tirów. Perwersyjność prozy Witkowskiego polega właśnie na pokazywaniu rzeczy tylko pozornie oczywistych i powszechnych, od których najchętniej odwracamy wzrok. Wymazane to Polska brzydka, ale swojska, smrodliwa i jednocześnie przytulna. To właśnie tam, a nie w Warszawie (która w powieści jest jednym wielkim symulakrum) zdaniem autora bije serce naszego kraju.

Autor: Michał Sowiński, styczeń 2018

[Embed][Embed][Embed]

 

Kategoria: 
Literatura
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Literacka mapa Polski

$
0
0
Polski
Aglomeracje, przedmieścia i prowincja
Pozycja X: 
0
Pozycja Y: 
0
Pozycja X w kategorii: 
0
Pozycja Y w kategorii: 
0
Treści dot. projektów IAM: 

Literackie nowości 2018: poszukiwania, odkrycia, wnioski

$
0
0
Polski

Literackie nowości 2018: poszukiwania, odkrycia, wnioski

Dorota Masłowska, fot. Adam Kozak/AG
Dorota Masłowska, fot. Adam Kozak/AG

Nowe pisarskie oblicza Olgi Tokarczuk i Jerzego Pilcha, reporterskie śledztwa Małgorzaty Szejnert, Justyny Kopińskiej i Cezarego Łazarewicza, biografie Zbigniewa Herberta, Krzysztofa Komedy czy Jerzego Popiełuszki to tylko kilka przykładów lekturowych nowości, jakie w 2018 roku szykują dla nas wydawcy.
 

Agnieszka Wolny-Hamkało, "Moja córka komunistka"

W styczniu Grupa Wydawnicza Foksal wydaje w serii Archipelagi książkę "Moja córka komunistka" jednej z najbardziej charakterystycznych autorek ostatnich lat. Agnieszka Wolny-Hamkało jest poetką, autorką książek dla dzieci, dziennikarką i performerką. W jej kolejnej (po "41 utonięciach") powieści, dorastanie Anny – która z dziewczynki biegającej boso na wsi zmienia się w punkówę, a potem w panią doktor z artystycznym zacięciem – staje się zarazem historią przemian w Polsce po roku 1989.

 

Kornel Filipowicz, "Romans prowincjonalny i inne historie"

W lutym ukaże się "Romans prowincjonalny i inne historie" Kornela Filipowicza. To już trzecia książka dokumentująca dokonania twórcze wybitnego prozaika (po "Najlepiej w życiu ma Twój kot" i "Moja kochana, dumna prowincja") z publikowanej w ostatnich latach serii wydawnictwa Znak. Kornel Filipowicz to niedościgły mistrz słowa. Jego proza jest klarowna i lakoniczna, a emanuje z niej empatia dla świata i człowieka. Jego pióro odkrywa podskórny sens pozornie banalnych wydarzeń, zapala ich wewnętrzne światło. W "Romansie…" bliskość, tęsknota, pomyłki, spotkania i rozstania układają się w wielobarwny, migotliwy pejzaż ludzkich emocji. Autorski wybór Wojciecha Bonowicza, poza opowiadaniami, prezentuje również dwie mikropowieści – osobny gatunek, stworzony przez Filipowicza.
 

Mikołaj Grynberg, "Księga wyjścia"

Mikołaj Grynberg, "Księga wyjścia"

W 2018 roku przypada pięćdziesiąta rocznica Marca 68. Z tej okazji 7 marca wydawnictwo Czarne proponuje "Księgę wyjścia"Mikołaja Grynberga– 80 rozmów z tymi, którzy po wojnie sześciodniowej w Izraelu oraz po wydarzeniach z marca 1968 roku podejmowali decyzje, czy zostają w Polsce, czy emigrują. Osobiste, bezpośrednie rozmowy prowadzi fotograf, psycholog z wykształcenia, autor rewelacyjnego tomu opowiadań "Rejwach" (2016). Grynberg ma też na koncie zbiory wywiadów: "Ocaleni z XX wieku" (2012) i "Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne" (2014).


 

Małgorzata Szejnert, "Wyspa węży"

W marcu w Znaku będzie miała swoją premierę "Wyspa węży", nowa książka Małgorzaty Szejnert. Porządkując stare listy autorka natrafiła na rodzinną zagadkę. W maju 1943 roku jej wuj Ignacy Raczkowski został pochowany na cmentarzu w Rothesay na wyspie Bute. Dlaczego w domu o tym nie mówiono? Czy jego obecność na wyspie mogła być czymś wstydliwym? Reporterka rusza w podróż śladami wuja – do londyńskich archiwów i do Szkocji.

 

 

Cezary Łazarewicz, "Koronkowa robota"

Cezary Łazarewicz, "Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej"

"Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej" Cezarego Łazarewicza to kolejne śledztwo laureata Nike 2017, autora przejmującego "Żeby nie było śladów" o zabójstwie Grzegorza Przemyka. Tym razem Łazarewicz wraca do najgłośniejszego procesu dwudziestolecia międzywojennego: oskarżonej Ricie Gorgonowej zarzucano brutalny mord na siedemnastoletniej Lusi, którego miała dokonać ostatniej grudniowej nocy 1931 roku. Czy słusznie obwołano ją najczarniejszym z czarnych charakterów Drugiej Rzeczpospolitej? Tego dowiemy się w połowie marca.


 

Justyna Kopińska, "Z nienawiści do kobiet" ("Polska odwraca oczy" cz. 2)

Justyna Kopińska, fot. Jakub Pleśniarski, dzięki uprzejmości autorki

Świat Książki proponuje kolejny zbiór bezkompromisowych reportaży Justyny Kopińskiej – "Z nienawiści do kobiet". Odważna tropicielka zła, która zawsze chciała być policjantką śledczą, przedstawia nowe opowieści o pokrzywdzonych i sprawcach. Sukces poprzednich książek "Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie" (2015) i pierwszego tomu "Polska odwraca oczy" (2016) pokazuje, jak bardzo potrzebny jest jej donośny głos, który zmusza do zobaczenia krzywdy i przypisania odpowiedzialności.

Olga Tokarczuk, "Opowiadania bizarne"

Olga Tokarczuk, fot. Tomasz Wiech/AG
Olga Tokarczuk, fot. Tomasz Wiech/AG

Wydawnictwo Literackie zaplanowało na wiosnę wydanie zbioru "Opowiadania bizarne"Olgi Tokarczuk. Nowym tomem prozy autorka udowadnia, że jest mistrzynią krótkiej formy. Pisarką, która odważnie szuka nowych środków wyrazu, idąc nierzadko pod prąd czytelniczych oczekiwań. Jej nowe teksty zdaniem znawców, zaskoczą zarówno krytyków, jak i miłośników talentu autorki "Ksiąg Jakubowych". To zupełnie nowa Olga Tokarczuk.

Magdalena Grzebałkowska, biografia Krzysztofa Komedy

W kwietniu Znak przewiduje wydanie biografii Krzysztofa Komedy pióra Magdaleny Grzebałkowskiej.

Milena Kindziuk, biografia Jerzego Popiełuszki

W tym samym czasie ukaże się jeszcze biografia księdza Jerzego Popiełuszki. Napisała ją Milena Kindziuk,  autorka między innymi rozmów z Janem Twardowskim– "Jedynie miłość ocaleje" (1999), a firmuje ją także Znak.

Andrzej Franaszek, "Herbert. Biografia I. Niepokój" i "Herbert. Biografia II. Pan Cogito"

Dwa tomy biografii Zbigniewa Herberta autorstwa Andrzeja Franaszka, fot. materiały wydawnictwa Znak

Rok Zbigniewa Herberta oficyna Znak uczci wydaniem biografii poety, pióra Andrzeja Franaszka. W maju ukażą się dwa tomy: "Herbert. Biografia I. Niepokój" i "Herbert. Biografia II. Pan Cogito". Franaszek jest literaturoznawcą, krytykiem literacki i sekretarzem Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta. Warto przypomnieć, że w 2011 roku opublikował znakomicie przyjętą monumentalną pracę "Miłosz. Biografia". Franaszek znany jest z dokładności i sumienności. Jego książki są zawsze oryginalne, sugestywne i świetnie udokumentowane. Znak nosi się też z zamiarem wznowienia jego pracy "Ciemne źródło. Esej o cierpieniu w twórczości Zbigniewa Herberta" wzbogaconej o nowy rozdział, napisany z dzisiejszej perspektywy. Autor porusza w nim kwestie związane z recepcją poezji Zbigniewa Herberta oraz odkrywaniem kolejnych kart jego biografii.

Patrycja Pustkowiak, "Maszkaron"

W maju Znak Literanova opublikuje nową książkę Patrycji Pustkowiak zatytułowaną "Maszkaron". Jej obiecujący debiut "Nocne zwierzęta" (2013) bodaj nikogo z czytających nie pozostawił obojętnym. Książka ukazywała trzydziestoletnią bohaterkę, nadal młodą, choć pozbawioną złudzeń – która, żeby dotrzeć do granic ludzkiego doświadczenia – postanowiła zakosztować wszystkiego (alkoholu, narkotyków, pornografii). Powieść narobiła sporo szumu, dzieląc czytelników i krytykę na zdecydowanych entuzjastów i żywiołowych antagonistów. Ci pierwsi podkreślają talent autorki w zabawnym ukazaniu odrażających meandrów współczesności, w które coraz częściej nolens volens bywamy uwikłani.

Dorota Masłowska, nowa powieść

Na Targi Książki w Warszawie planowane jest wydanie nowej powieści Doroty Masłowskiej. "Brzmi tajemniczo i niech tak przez jakiś czas jeszcze zostanie"– deklarują redaktorzy z Wydawnictwa Literackiego.

Jerzy Pilch, "Żywego ducha"

Latem można będzie zapoznać się z zaskakująco nowym Jerzym Pilchem. Znakomity prozaik w swojej powieści "Żywego ducha" wyraźnie zmienia rytm narracji i po raz pierwszy w swej twórczości zbliża się do gatunku science fiction– albo nawet i dystopii – rysując obraz świata po apokalipsie.

Autor: JRK, JS, styczeń 2018

[Embed][Embed][Embed]
Kategoria: 
Literatura
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Literackie nowości 2018

$
0
0
Polski
Pozycja X: 
0
Pozycja Y: 
0
Pozycja X w kategorii: 
0
Pozycja Y w kategorii: 
0
Treści dot. projektów IAM: 

Michał Duda, "Patchwork. Architektura Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak"

$
0
0

Michał Duda, "Patchwork. Architektura Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak"

Patchwork. The Architecture of Jadwiga Grabowska-Hawrylak, autor: Michał Duda, redakcja: Małgorzata Devosges-Cuber, projekt graficzny: Kama Sokolnicka, wydawca Muzeum Architektury we Wrocławiu, Wrocław 2017
Patchwork. The Architecture of Jadwiga Grabowska-Hawrylak, autor: Michał Duda, redakcja: Małgorzata Devosges-Cuber, projekt graficzny: Kama Sokolnicka, wydawca Muzeum Architektury we Wrocławiu, Wrocław 2017

Niech czytelnik nie da się zmylić: choć teoretycznie książka Michała Dudy jest monografią znanej wrocławskiej architektki, w praktyce to także barwna opowieść o XX-wiecznych losach miasta, które posiada skomplikowaną historię i niejednoznaczną tożsamość. Autor umiejętnie wpisuje dorobek Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak w szeroki kontekst powojennych realiów. 

Jadwiga Grabowska-Hawrylak w 1945 roku rozpoczęła studia architektoniczne we Wrocławiu i z tym miejscem związała na stałe swoje życie. Twórczość architektki jest więc nierozerwalnie związana z losami tego miasta, jego sytuacją polityczną, społeczną, ekonomiczną. Tę specyficzną relację doskonale rozumiał Michał Duda, bo opowiadając o dorobku projektantki nie ograniczył się do prezentacji poszczególnych projektów. Działalność zawodową Grabowskiej-Hawrylak uczynił elementem rozwoju miasta, od czasu jego powojennej odbudowy, przez socrealizm, poodwilżowy "renesans" modernizmu, trudny czas uprzemysłowienia budownictwa w latach 70., aż po niezwykłe lata 80. i 90., kiedy w obliczu transformacji zmieniać się zaczął zarówno styl budowania, jak i inwestorzy.

Wrocławska architekta swoją karierę zaczęła od odbudowy: projektowała kamienice, które po wojnie należało podnieść z gruzów, nadać im na nowo historyzujące - "zabytkowe" - formy. W wielu miastach dźwigano z ruin lub wręcz budowano na nowo obiekty, mające stanowić architektoniczne dziedzictwo narodu; kamienice Rynek – Ratusz 7 i 8, które projektowała młoda Grabowska-Hawrylak, wraz z wieloma innymi staromiejskimi budowlami, trzynaście lat od powstania wpisano do rejestru zabytków! Michał Duda pisze: "Jako uzasadnienie podano, że zaprojektowane przez Jadwigę Grabowską-Hawrylak budynki są przykładem barokowych kamienic mieszczańskich z przełomu XVI i XVII wieku (sic!)".

[Embed]

Jadwiga Grabowska-Hawrylak znana jest przede wszystkim jako autorka osiedla przy placu Grunwaldzkim, ze względu na wysokość budynków zwanego "Manhattanem". Budowany na przełomie lat 60. i 70. zespół mieszkaniowych wieżowców, połączonych z kompleksem pawilonów handlowo-usługowych, choć powstał w czasach uprzemysłowienia i prefabrykacji, jest w pełni autorską wizją, oryginalną i do dziś wyróżniającą się na tle obiektów mieszkaniowych. Michał Duda pisze, że "niemal natychmiast obiekty stały się jedną z architektonicznych ikon miasta – ich zdjęcia pojawiały się w albumach, na pocztówkach i plakatach, a zespół przy placu Grunwaldzkim z roku na rok coraz głębiej wrastał w mentalną mapę Wrocławia". Autor książki szczegółowo opisuje, jak rodził się projekt bloków, zwanych potocznie "sedesowcami", jak kształtowała się koncepcja tego zespołu zabudowy i na czym polega jego wyjątkowość (prefabrykat, z którego architektka stworzyła oryginalne elewacje domów, charakterystyczna ścianka – balustrada balkonowa została nawet opatentowana!).  "Manhattan" nie jest jedynym tak oryginalnym osiedlem, które powstało w zespole Grabowskiej-Hawrylak, większość z tych wizji pozostała jednak na papierze, szczególnie te, rysowane w latach 70., kiedy oto odważne koncepcje lśniących wieżowców i nowoczesnych hoteli, osiedli, biurowców były dobrze widziane przez władze, ale zbyt kosztowne, by móc je zrealizować.

Nie zmienia to jednak faktu, że w dorobku Grabowskiej-Hawrylak dominują obiekty, które do dziś uznaje się za wyjątkowe na tle ówczesnej przeciętnej produkcji architektonicznej. Supernowoczesne i wyjątkowo przyjazne dzieciom budynki szkolne czy powściągliwy w formie Dom Naukowca o perfekcyjnie wyważonych proporcjach i grze faktur i kolorów na fasadzie możemy niestety podziwiać już tylko na kartach książki – współczesne "remonty" i termomodernizacje zniszczyły wysmakowane detale, harmonijny układ starannie dobranych okładzin, które stanowiły o jakości tej architektury.

Tak jak w latach 60. architektka potrafiła w stylistyce modernistycznej komponować oryginalne, niebanalne bryły, tak w latach 80. pojawiają się w jej projektach historyzujące detale. Przetworzone jednak w autorski sposób: dowodem tego może być dom własny architektki, będący trawestacją archetypicznych elementów architektury "domu jako schronienia", czy kościół przy ulicy Macedońskiej, w którego nowoczesnej bryle echa gotyku zharmonizowano z elementami XX-wiecznymi, żelbetowymi kratownicami, z których powstał wieże, czy z kompozycją gęstych, ale małych okien, tworzących charakterystyczną mozaikę na ceglanych elewacjach. Świątynia powstała jako pomnik tysiąclecia Diecezji Wrocławskiej i miał być rozmową z siedzą arcybiskupstwa, czyli katedrą na Ostrowie Tumskim. "Choć dyspozycja przestrzenna katedry została przywołana niemal dosłownie, to żaden z elementów architektury nie został zacytowany wprost, ale przefiltrowany przez doświadczenie i poczucie estetyki współczesnego architekta".

Monografia Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak, pióra Michała Dudy, to wartko tocząca się opowieść o działalności architektki w epoce pozornie niesprzyjającej autorskiej twórczości i o tym, jak powstały projekty stanowiące dziś niezwykle ważne elementy krajobrazu Wrocławia. Ale nie tylko żywo napisany tekst jest walorem tej książki. Połączenie ciekawej narracji ze starannie opracowaną formą graficzną tomu "Patchwork" doceniono poza granicami Polski.

DAM Architectural Book Award – to istniejąca od 2009 roku nagroda dla najlepszych książek, poświęconych architekturze. Konkurs wymyśliło i organizuje Niemieckie Muzeum Architektury - Deutsches Architekturmuseum (DAM) we Frankfurcie, zaś laureaci ogłaszani są podczas dorocznych targów książki w tym samym mieście. W 2010 roku wyróżnienie w kategorii publikacji dla dzieci otrzymali Aleksandra Machowiak i Daniel Mizieliński za książkę "Treppe Fenster Klo. Die ungewöhnlichsten Häuser der Welt‎”" czyli za niemieckie wydanie doskonale w Polsce znanego tomu „D.O.M.E.K.”. W 2017 roku jedną z dziesięciu najlepszych architektonicznych książek świata uznano tom "Patchwork. Architektura Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak", wydany przez Muzeum Architektury we Wrocławiu. Laur przyznano za niebanalne przedstawienie różnorodnego dorobku architektki, a także za przystępną formę bogato ilustrowanej i starannie graficznie opracowanej opowieści o jednej z ciekawszych architektek drugiej połowy XX wieku.  Deutsches Architekturmuseum doceniło nie tylko tekst Michała Dudy, ale i projekt graficzny Kamy Sokolnickiej oraz zdjęcia Chrisa Niedenthala i Jakuba Certowicza. Na angielski książkę przetłumaczyli Grzegorz Piątkowski i Joe Biggerstaff , redakcyjnie nad projektem czuwała Małgorzata Devosges-Cuber.

Przy okazji tego niewątpliwego sukcesu rodzi się pytanie, dlaczego polskie książki tak rzadko tłumaczone są na inne języki. Ani jakością edytorską, ani merytoryczną nie odstają od zagranicznych, co więcej, poruszają tematy ciekawe także dla obcokrajowców, jednak wydawane tylko po polsku siłą rzeczy pozostają dla innych niedostępne. Może nagroda dla książki "Patchwork" powinna dać polskim wydawcom do myślenia?

Autorka: Anna Cymer, styczeń 2018

FacebookTwitterRedditShare

Tagi: Jadwiga Grabowska – HawrylakPatchwork. Architektura Jadwigi Grabowskiej – Hawrylaksedesowcewrocławski Manhattanrchitektura PRL

Kabarety w PRL-u

$
0
0
Polski

Kabarety w PRL-u

Piotr Skrzynecki podczas jubileuszu 10-lecia Piwnicy pod Baranami, 26 maja 1966,  fot. Lucjan Fogiel / Forum
Piotr Skrzynecki podczas jubileuszu 10-lecia Piwnicy pod Baranami, 26 maja 1966,  fot. Lucjan Fogiel / Forum

Dobry kabaret to atmosfera, a jego program to światopogląd. Były takie za czasów PRLu: bawiąc i bulwersując, apelowały do rozumu widza, budziły jego sumienie. Intrygowały formą i zachwycały wykonawczą perfekcją. Przypominamy kilka z nich.

Wzorem jednego z punktów "Regulaminu firmy portretowej"Witkacego– który z góry rozstrzygał, że "nieporozumienia wykluczone"– wyjaśnijmy od razu, o jaką formułę kabaretu chodzi. "Model kabaretu polskiego jest nieco inny niż światowego. Na świecie kabaret kojarzy się z tańczącymi panienkami, strip-teasami, bajerami. U nas w kabarecie rozpanoszyła się polityka"– wspominał swego czasu ["Rzeczpospolita", 12–13 października 1991] Tadeusz Drozda:

Kiedyś, gdy zaczynałem swój program w kawiarni Nowy Świat, dobijali się jacyś czterej panowie. Nie było miejsc, ale mieli widać duże przebicie, bo raptem, specjalnie dla nich pojawił się nowy stolik. Usiedli, posiedzieli dziesięć minut, wstali, wyszli. Okazało się, że czterech Niemców biznesmenów zobaczyło, że gra kabaret. Postanowili się zabawić. A tu stoi facet, ględzi coś po polsku, ludzie się śmieją, oni nie kumają. Zapytali kogoś, czy tak będzie przez cały czas, ludzie potwierdzili: – Ja, ja. Jawohl. No to oni: – Danke schön. No i wyszli. 

Nad Wisłą te najlepsze, chętnie wspominane programy kabaretowe, rodziły się zawsze w atmosferze buntu wobec zastanej rzeczywistości, w duchu przełamywania obowiązujących konwencji.

Zespoły jednoczące w śmiechu żądnych inteligentnej rozrywki widzów przeciw jaskrawym przejawom głupoty, indolencji czy obłudy warstw rządzących w czasach, gdy władza miała jeden, konkretny adres. Jasny podział: "my" i "oni" pozwalał śmiać się chórem.

Po wojnie najlepsze wzorce kabaretu literackiego preferowały zespoły: Piwnicy pod Baranami Piotra Skrzyneckiego, Konia i Owcy Jerzego Dobrowolskiego, Dudka Edwarda Dziewońskiego, telewizyjnego Kabaretu Starszych Panów Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. W ślad za nimi ruszyły kabarety: Salon Niezależnych, Elita, Tey, Pod Budą. Także Pod Egidą, jednak tylko wtedy, gdy jego szef Jan Pietrzak trafia na niechętną mu ekipę polityczną, bo przy sprzyjającym mu wietrze najwyraźniej traci na dowcipie i wdzięku.

Długo oczekiwane zmiany demokratyczne wprowadziły jednak nowe linie politycznych podziałów, które równie gęstą siatką pokryły także kabaretową widownię. Powspominajmy więc kabarety, które dawały odpór w czasach Polski Ludowej.

Piwnica pod Baranami

Na zdjęciu (od lewej): Piotr Skrzynecki i Krzysztof Litwin, Kraków – Piwnica, połowa lat 70., fot. Ryszard Kuryj, zdjęcie z książki Janusza R. Kowalczyka "Wracając do moich Baranów", wyd. Trio, Warszawa 2012
Piotr Skrzynecki i Krzysztof Litwin, Kraków – Piwnica, połowa lat 70., fot. Ryszard Kuryj, zdjęcie z książki Janusza R. Kowalczyka "Wracając do moich Baranów", wyd. Trio, Warszawa 2012

Krakowski kabaret, który od 1956 roku odgrywał niepoślednią kulturotwórczą rolę w czasie powojennych zaniedbań i upośledzenia polskiej inteligencji. Rozkwitł pod wodzą Piotra Skrzyneckiego, nie bez udziału innych twórców, by wymienić kilka najbardziej znaczących nazwisk z pierwszych lat konsolidowania się zespołu, jak: Wiesław Dymny, Kazimierz Wiśniak, Joanna Olczak, Janina Garycka, Zygmunt Konieczny, Ewa Demarczyk.

[Embed]

Przez wszystkie lata trwania w PRL Piwnica pod Baranami była zjawiskiem daleko wykraczającym poza pojęcie kabaretu. Enklawą dla tych artystów, których twórczość odstawała od oficjalnie aprobowanych standardów. Szczelny na ogół system zajadłej ideologicznej propagandy bywał bezradny wobec zjawisk tak osobnych, wręcz nieobliczalnych, jak piwniczna formacja artystycznych osobowości – o określonym smaku estetycznym i wyrazistych poglądach – połączonych niezgodą na wszelką oficjalną pompę i celebrę.

[Embed]

Paradoks Piwnicy polega na tym, że jako kabaret stroniący od doraźności – spraw polityki dotykający najwyżej z wyrozumiałą ironią – dzięki swej absolutnej niezależności zaczął odgrywać w Polsce Ludowej ważną rolę quasi-polityczną, co mu zresztą nieraz przysparzało kłopotów.

W latach 1956–1989 śmiech generowany w podziemiach krakowskiego Pałacu pod Baranami był jedną z najdotkliwszych form obrony ludzi wykluczonych – w ich liczbie twórców i artystów, zwłaszcza początkujących – przed poczynaniami niekochanej władzy. Tak się dziwnie składa, że Piwnica trwa do dziś i nadal robi to samo. Broni się przed moralną znieczulicą i duchową martwotą bogacącego się świata.

Kabaret Starszych Panów

Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski w autorskim programie "Kabaret Starszych Panów" nadawanym w TVP w latach 1958-1966, fot. POLFILM / East New
Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski w autorskim programie "Kabaret Starszych Panów" nadawanym w TVP w latach 1958–1966, fot. POLFILM / East New

Dwaj nieskazitelnie wychowani gentlemani – ze świata, gdzie wciąż obowiązują najwyższe zasady honoru i humoru – nieopatrznie zaplątani w dziwnie zgrzebną powojenną rzeczywistość, wciąż nas taktownie zaskakują i wzruszają. Zachowane odcinki telewizyjnych programów Kabaretu Starszych Panów, autorstwa Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, cieszą się nadal nieprzemijającym wzięciem. Wysublimowany standard oferowanego humoru przemawia do ludzi wykształconych, choć nie tylko – sprawia radość każdemu, bez względu na jego status społeczny i pozycję życiową.

W latach 60.w porze emisji Kabaretu Starszych Panów pustoszały ulice – przed nielicznymi jeszcze telewizorami zbierały się całe rodziny, znajomi, sąsiedzi. Ze szczególną uwagą kolejne odcinki przyjmowane były na Podhalu, gdzie – jak zaświadczał Adam Hanuszkiewicz– cieszyły się wyjątkowym poważeniem wśród górali. Powtarzali oni, że tak dobrze wychowanych ludzi jak ci dwaj, to już "dzisiok ni mo". To zresztą Hanuszkiewicz zażądał od kolegium programowego telewizji, żeby pierwszy odcinek cyklu puścili jeszcze dwa razy, "a potem ludzie nie pozwolą wam tego zdjąć", co faktycznie nastąpiło.

[Embed]

Obok duetu protagonistów przed telewizyjnymi kamerami przewinęła się konstelacja najjaśniejszych gwiazd. Występowali między innymi: Irena Kwiatkowska, Barbara Krafftówna, Kalina Jędrusik, Wiesław Michnikowski, Mieczysław Czechowicz, Wiesław Gołas, Edward Dziewoński, Bronisław Pawlik, Bohdan Łazuka, Jarema Stępowski. Wizerunki, które stworzyli na rzecz Kabaretu Starszych Panów w niczym nie ustępują ich pozostałym kreacjom – teatralnym czy filmowym.

Każdy z programów potwierdzał literackie mistrzostwo Jeremiego Przybory ("Szuja! Naomamiał, natruł i nabujał!"; "wespół w zespół, by żądz moc móc zmóc!"; "O, Romeo, słowiczy sokole! O, tęsknoto niewieścich pokoleń!") i muzyczny kunszt Jerzego Wasowskiego. Obaj znakomicie się dopełniali w pisaniu wartościowych piosenek, stanowiących dziś – zasłużenie – klasykę gatunku.

Dudek

Kabaret Dudek, kawiarnia Nowy Świat
 w Warszawie, 1976. Na zdjęciu: Jan Kobuszewski i Wiesław Gołas
, fot. Erazm Ciołek/Forum
Kabaret Dudek, kawiarnia Nowy Świat
 w Warszawie, 1976. Na zdjęciu: Jan Kobuszewski i Wiesław Gołas
, fot. Erazm Ciołek/Forum

Kabaret Dudek, założony i kierowany przez Edwarda Dziewońskiego, zainaugurował działalność 13 stycznia 1965 roku premierą programu "Spotkajmy się na Nowym Świecie" (piosenka śpiewana przez zespół na zakończenie programu, była wcześniej w repertuarze Ludwika Sempolińskiego). Przedstawienia kabaretu odbywały się w kawiarni Nowy Świat przy ulicy Nowy Świat 61 w Warszawie.

W trakcie przedstawień nad sceną wisiał napis Upupa epops, który jest łacińską nazwą ptaka dudka. Jego stylizowaną sylwetkę tworzącą logo kabaretu zaprojektował Eryk Lipiński.

W ciągu 10 lat działalności kabaretu odbyło się około tysiąca przedstawień, na które złożyło się blisko 200 skeczy, monologów i piosenek kilkudziesięciu kompozytorów i autorów. Połowa tego dorobku wyszła spod piór dwóch autorów: Stanisława Tyma (który współpracę z Dudkiem rozpoczął jako jeden z bardziej wziętych autorów STS-u i kabaretu Owca Jerzego Dobrowolskiego) oraz Wojciecha Młynarskiego. Widzów dość często bawiły także numery autorstwa Andrzeja Bianusza i Andrzeja Waligórskiego.

Młynarski został zaproszony do współpracy przez Dziewońskiego pod koniec 1964 roku. Był już laureatem nagrody na opolskim festiwalu piosenki, ale, co podkreślał, jego talent mógł w pełni się rozwinąć dopiero w Dudku, gdzie nauczył się pisania dla konkretnych wykonawców. Andrzej Klim pisał w książce "Seks, sztuka i alkohol. Życie towarzyskie lat 60.":

Kiedy podczas pewnego powrotnego rejsu, po suto zakrapianym balu kapitańskim, Wojciech Młynarski i Wiesław Gołas wyszli, podtrzymując się, na śliski pokład, aby zobaczyć wejście statku [transatlantyku Batory] do portu w Gdyni, towarzyszyły im mewy spacerujące bezgłośnie po relingu. Gołas rzucił wtedy w żartach: "Dlaczego te mewy tak tupią?!". Dwa dni po powrocie do Warszawy gotowa była piosenka "Tupot białych mew" do słów Wojciecha Młynarskiego.

"Ballada o Dzikim Zachodzie" również zrodziła się na Batorym, kiedy to Młynarski i Tadeusz Suchocki, Dudkowy akompaniator i kompozytor, zaobserwowali zachowanie Gołasa i Jana Kobuszewskiego, przechadzających się po pokładzie w zakupionych za oceanem kowbojskich kapeluszach.

Grupę gwiazd najsilniej utożsamianych z kabaretem tworzyło pięcioro aktorów: Irena Kwiatkowska, Wiesław Michnikowski oraz wspomniani wcześniej – Dziewoński, Gołas i Kobuszewski. We wszystkich programach wzięli udział Kobuszewski i Dziewoński. Nadzieje związane z Bogumiłem Kobielą, który także rozpoczął współpracę z Dudkiem, przerwała jego przedwczesna śmierć.

Ten mistrz aktorstwa komediowego wystąpił między innymi w kwartecie Klementynki – parodii ówczesnej mody na damskie zespoły wokalno-taneczne (Filipinki, Alibabki). Wraz z pozostałymi (Kobuszewskim, Gołasem i Dziewońskim) Kobiela ubrany był w perukę z warkoczami, białą bluzkę i kraciastą spódniczkę. W finale numeru kładł się na fortepianie i majtał nogami, wywołując nieodmiennie paroksyzmy śmiechu widzów. 

Po zakończeniu działalności w 1975 roku kabaret sporadyczne skrzykiwał się na występy, np. dla potrzeb telewizji. W 1987 roku Dziewoński próbował reanimować działalność Dudka. Wejście do "tej samej rzeki", z obsadą uwzględniającą aktorów młodszej generacji, okazało się jednak zabiegiem artystycznie chybionym, więc dwa lata później nastąpiło definitywne zakończenie działalności kabaretu.

W większości wspomnień osób związanych z Dudkiem podkreślana jest wzajemna życzliwość i dobra współpraca wszystkich tam pracujących ludzi, niezależnie od pełnionych funkcji. Ponieważ wysiłek nad przygotowaniem poszczególnych programów był wspólny, grupa miała też wspólne poczucie sukcesu, bez wyróżniania kogokolwiek.

Sztandarowymi numerami były perfekcyjnie opracowane skecze: "Sęk" do tekstu przedwojennego szmoncesu Konrada Toma, o interesie do zrobienia ("To ja mam mu dawać zarobić na rżnięcie? To ja już wolę kupić ten tartak") – z Dziewońskim (Beniek Rapaport) i Michnikowskim (Kuba Goldberg) oraz "Ucz się, Jasiu" Tyma ("Wężykiem, wężykiem") – z Kobuszewskim, Gołasem i Bronisławem Pawlikiem. Z kolei z piosenek – "W Polskę idziemy" do tekstu Młynarskiego ("Trzaska koszula, tu szwabska kula, tu, popatrz, blizna"), z muzyką Jerzego Wasowskiego, w mistrzowskiej interpretacji Wiesław Gołasa. 

Owca

Występ kabaretu Owca, lokal "Szpilek", Warszawa, 1966. Na zdjęciu: Andrzej Stockinger, Jerzy Dobrowolski, Jerzy Turek (na dole), Józef Nowak, Wojciech Pokora (u góry), fot. Erazm Ciołek/Forum
Występ kabaretu Owca, lokal "Szpilek", Warszawa, 1966. Na zdjęciu: Andrzej Stockinger, Jerzy Dobrowolski, Jerzy Turek (na dole), Józef Nowak, Wojciech Pokora (u góry), fot. Erazm Ciołek/Forum

Kabaret Owca powstał w 1966 roku. Założył go Jerzy Dobrowolski, który był reżyserem oraz autorem większości tekstów Owcy. Występowali: Józef Nowak, Wojciech Pokora, Andrzej Stockinger, Jerzy Turek (Polska), Stanisław Tym i prowadzący Dobrowolski.

Owca miała tylko jeden program. Nieustannie aktualny szedł przy nadkompletach. Po trzech latach ówczesne władze zakazały więc jego grania. Kabaret Dobrowolskiego wykpiwał absurdy życia codziennego, piętnował niekompetencję, chamstwo, głupotę, prymitywizm i nowomowę rządzących, na równi z konformistycznymi postawami rządzonych.

Wspaniała była np. scena testu skojarzeniowego, który wyłaniał kandydatów na żurnalistę. Prowadzący rzucał hasło, na które pretendenci błyskawicznie reagowali oczekiwanymi określeniami.

Interesy? – Żywotne.
Masy? – Szerokie.
Zasady? – Niewzruszalne.
Grunt? – Twardy.
Odpór? – Zdecydowany.

Przyswojenie tych terminów pozwalało pisać, że "cały naród, stojąc na twardym gruncie niewzruszalnych zasad, dał zdecydowany odpór szerzącym się pomówieniom, godzącym w żywotne interesy szerokich mas". Z grona bezbłędnie odpowiadających wyłamywał się jedynie absolutnie niezdatny do pracy dziennikarskiej osobnik, głośno zastanawiający się nad faktem, że skoro są szerokie masy, to powinny być i wąskie.

Znakomita była też sekwencja zebrania. Po wysłuchaniu przemówienia szefa przyszła kolej na delegatów: "my z kolegami w terenie omawialiśmy już tę sprawę i mnie osobiście wydaje się, że teraz wymaga ona pogłębionej dyskusji, tak na gorąco, w codziennej praktyce". W podsumowaniu szef zaś wyraził zadowolenie, że "omówił z kolegami tę sprawę, która wymaga teraz pogłębionej dyskusji wśród kolegów w terenie, tak na gorąco, w codziennej praktyce". Kolejne spotkanie ustalono za miesiąc, "by omówić wyniki pogłębionej dyskusji wśród kolegów w terenie, tak na gorąco, w codziennej praktyce".

Kabaret Owca dawał dowody niezmiernie przenikliwego widzenia ówczesnej rzeczywistości. Nie przeszkodziło mu to bawić parodiami wierszy okolicznościowych, monologów, pieśni masowych i staropolskich, a nawet popisów tanecznych. Potrzebującym kabaret Owca wydawał zaświadczenie o inteligencji widza, które "uprawniało do uważania się za intelektualistę i częściowo zwalniało od pracy zawodowej". Ciekawe, na jaką ocenę zasłużyłby sobie widz widowiska tropiącego absurdy dzisiejszej rzeczywistości – tylko, skąd dziś wziąć równie bystrego obserwatora.

Elita

Występ kabaretu Elita, 1971. Na zdjęciu: Jan Kaczmarek, Roman Gerczak, Jerzy Skoczylas, Tadeusz Drozda, fot. Marek Karewicz/PAP
Występ kabaretu Elita, 1971. Na zdjęciu: Jan Kaczmarek, Roman Gerczak, Jerzy Skoczylas, Tadeusz Drozda, fot. Marek Karewicz/PAP

Tadeusz Drozda miał swój kabaret, a Jan Kaczmarek – swój. Podjęli próby połączenia się i w 1968 roku  wystartowali jako studencki Kabaret Politechniki Wrocławskiej Elita. Według Jana Kaczmarka powstanie nowego zespołu nastąpiło w chwili historycznego postawienia mu piwa przez Tadeusza Drozdę. Ruch studencki był wtedy bardzo żywy: turnieje poezji, zespoły jazzowe, giełdy piosenki, kabarety itd.

Kiedyś na każdym wydziale Politechniki był kabaret – wspominał Kaczmarek. – Na elektronice był kabaret, a na wydziale elektrycznym drugi. Ponieważ Politechnika chciała wystawić swój kabaret na Famę, zaczęła zbierać ludzi rozproszonych po swoich kabaretach i w efekcie Tadek Drozda, Jurek Skoczylas i ja byliśmy pierwsi w kabarecie. Potem doszlusował Roman Gerczak, który odszedł do piosenki kołobrzeskiej. Następni byli Leszek Niedzielski, Włodek Plaskota, Andrzej Waligórski i Staszek Szelc.

Pierwsze sukcesy Elita odnosiła na studenckim festiwalu artystycznym Fama w Świnoujściu, ale prawdziwym przełomem był występ kabaretu w Opolu w 1971 roku, gdzie Elita zdobyła nagrodę Radiokomitetu.

Janek bardzo nie lubił występować – Tadeusz Drozda wspominał, jak Kaczmarek usiłował uciec z koncertu Famy. – Chciał być normalnym, porządnym inżynierem, ale ja mu na to nie pozwoliłem. Stosowałem szantaż, uciekałem się do kłamstw i różnych wrednych podstępów. Historia mnie jednak rozgrzeszyła.

Po pierwszych laurach zespołu red. Andrzej Waligórski wykorzystał Elitę w radiowym Studiu 202. Pierwszego kwietnia (!) 1974 roku przyjął na etat do radia Kaczmarka i kolejno wszystkich pozostałych – oprócz Drozdy, który przeniósł się do Warszawy. Studio 202 wchłonęło Elitę, a Elita wchłonęła Studio 202. Skład personalny różnił się tylko o osobę Młodej Lekarki, czyli Ewy Szumańskiej, która była tylko w radio. Parokrotnie próbowano ich rozwiązać i powyrzucać z pracy, jednak Waligórski, dopóki żył , był opoką, o którą się rozbijały wszystkie intrygi i podchody skierowane przeciwko artystom Studia 202.

Kabaretowi Elita udało się zachować rzadką umiejętność harmonijnej współpracy. Wspólnie obchodzili uroczystości rodzinne. Jerzy Skoczylas nigdy nie zapomni dystyngowanego kelnera z wrocławskiego lokalu związków twórczych, który, przy okazji jego wesela, oznajmił mu dyskretnie: "Odnoszę wrażenie, że pan Plaskota rzuca tortem".

Zespół często pojawia się na festiwalowych estradach i w telewizji, zawsze zjednując sobie przychylność dosłownie całej widowni. Ludzie doceniają artystów Elity za błyskotliwy dowcip i autentyczność.

Salon Niezależnych

XI Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej, Noc Kabaretowa, 1973, Opole, na zdjęciu od lewej: Jacek Kleyff, Janusz Weiss, Michał Tarkowski, kabaret Salon Niezależnych, fot. Jerzy Płoński / Forum
XI Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej, Noc Kabaretowa, 1973, Opole, występ kabaretu Salon Niezależnych. Na zdjęciu od lewej: Jacek Kleyff, Janusz Weiss, Michał Tarkowski, fot. Jerzy Płoński / Forum

Już z racji nazwy, grupa złożona z trzech wykonawców: Jacka Kleyffa, Janusza Weissa i Michała Tarkowskiego, budziła wzmożoną czujność PRL-owskich władz, nie tolerujących żadnych odstępstw od jedynie słusznej linii, nakreślonej przez jej partyjnych eksponentów. Tymczasem kabaret zafundował sobie miano, którego oba człony budziły niepokój. Bo niby skąd te tendencje do elitarności (Salon) i czego można spodziewać się po (Niezależnych) osobnikach, tak jawnie deklarujących swoją niechęć do jakiejkolwiek subordynacji?

Polityka, mniej lub bardziej brutalnie wdzierająca się w życie każdego z obywateli PRL, od samego początku artystycznej działalności Kleyffa, Tarkowskiego i Weissa zaznaczała się w ich dorobku. Dość powiedzieć, że ich pierwszy wspólny występ jako Salonu Niezależnych miał miejsce12 grudnia 1970 roku – w przeddzień Gomułkowskich podwyżek –  w studenckim klubie U Alego w Bydgoszczy.

Na występy dwóch studentów architektury (Kleyff, Tarkowski) i jednego z polonistyki (Janusz Weiss) do niewielkiej piwnicy architektów przy Koszykowej w Warszawie, jak i w całej Polsce, waliły tłumy. Od grudnia 1970 do czerwca 1976 roku – trudno o wymowniejszą zbieżność dat – była to jedna z niewielu oaz wolnego słowa.

Salon Niezależnych w swoich programach zdrowo naśmiewał się z peerelowskiej rzeczywistości. Z całym dobrodziejstwem młodzieńczej bezkompromisowości wykonawców serwowany przez nich humor piętnował i chłostał. Co mianowie? – kłamstwa propagandy, nowomowę, niekompetencję, prymitywizm i tępotę rządzących.

[Embed]

W scenkach i piosenkach artystów Salonu mało było publicystycznej doraźności, wyczuwało się natomiast ich filozoficzny podtekst. Teksty zmierzały ku uniwersalnym uogólnieniom, niekiedy zaskakując absurdalnymi pointami. W treściach wymowny staje się kontekst historyczny, jak na przykład w trzeźwej piosenkowej konstatacji, że każdy naród musi się uporać ze swoimi przemilczeniami.

Kabaret z jednej strony był wielokrotnym laureatem wielu festiwali (Fama – 1971, 1973, 1974; Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie – 1972; Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu – Złota Szpilka w 1972), a z drugiej – dotkliwie szykanowany przez władze. Kres kabaretowi położyła, a jakże, cenzura, wraz ze Służbą Bezpieczeństwa. Do całkowitego zakazu występów Salonu w 1976 roku przyczynił się podpis Jacka Kleyffa pod Listem 59.

Po rozbiciu zespołu Jacek Kleyff założył z przyjaciółmi w podlubelskiej wsi Orkiestrę Na Zdrowie (ONZ). Michał Tarkowski występował w filmach, w końcu zaczął je tworzyć. Janusz Weiss, po epizodzie z estradową konferansjerką, związał się ściślej z telewizją i radiem.

Tey

Międzynarodowa Wiosna Estradowa, Poznań, 1978, występ kabaretu Tey. Na zdjęciu: Bohdan Smoleń i Zenon Laskowik, fot. PAP
Międzynarodowa Wiosna Estradowa, Poznań, 1978, występ kabaretu Tey. Na zdjęciu: Bohdan Smoleń i Zenon Laskowik, fot. PAP

Jego początki datują się od połowy lat 60., kiedy to w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Poznaniu powstał studencki kabaret Klops – założony przez Zenona Laskowika, Krzysztofa Jaślara i Aleksandra Gołębiowskiego. W 1970 roku, dzięki poparciu dyrektora Estrady Poznańskiej, przekształcony został w kabaret zawodowy Tey (jego tajemnicza nazwa w poznańskim dialekcie znaczy po prostu: Ty). Pierwszy występ Teya odbył się 17 września (!) 1971 roku w sali przy ul. Masztalerskiej w Poznaniu. Po kilku przeprowadzkach kabaret  znalazł ostatecznie siedzibę w kamienicy na rogu Starego Rynku i ul. Woźnej 44. Laskowik powtarzał, że "nie wie kim była ta woźna, a właściwie z kim była, że dano jej ulicę".

Sławę i prestiż zespołu ugruntowała Złota Szpilka, przyznana w 1973 roku oraz nagroda w turnieju kabaretów podczas Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, w której Tey pokonał Salon Niezależnych, Pod Egidą i Elitę. Od tego czasu poznański zespół przestał mieć kłopoty z frekwencją. Odbywał liczne tournée po kraju i poza nim (potrafili dać siedem występów dziennie!), wkrótce też zainteresowała się nim telewizja.

Od pierwszych występów w telewizyjnych programach rozrywkowych lider kabaretu Zenon Laskowik zaproponował nową jakość niewymuszonego dowcipu, wypowiadanego jakby z marszu, z rzucanymi niby od niechcenia celnymi aluzjami. Początkowo Laskowik miał za partnerów Janusza Rewińskiego i Rudiego Schubertha. Jednak największą popularność i sławę ugruntował w duecie z Bohdanem Smoleniem, pozyskanym z krakowskiego kabaretu Pod Budą.

Ich występy były magnesem ściągającym publiczność na różnego rodzaju kabaretony i festiwalowe popisy. Zdaniem wielu widzów i znawców przedmiotu szczytowym osiągnięciem grupy był program "S tyłu sklepu" pokazany podczas opolskiego kabaretonu w 1980 roku. Telewizja go nie transmitowała, dopierona specjalne życzenie górników,  po kilku miesiącach, z okazji Barbórki, wyemitowano 70 minut. W finałowej scenie Zenon Laskowik jako reporter telewizji rozmawiał z Bohdanem Smoleniem, który wcielił się w  długoletnią pracownicę.


 – Dzień dobry, jesteśmy z telewizji! Już? Dzień dobry.

– Dobry!

– Czy może nam pani powiedzieć, na terenie jakiego zakładu się obecnie znajdujemy?

– Tego ni mogę powiedzieć, bo to jest tajemnica państwowa! Mogę tylko powiedzieć, że mam pięć złotych od bombki.

– Jak pani ma na imię?

– Pelagia! Jestem starszą pracownicą w tym zakładzie. Pracuję już tutaj ho-ho-ho-ho… a może i dłużyj. Mój mąż i dzieci też tu pracują, a ich zdjęcia są za zakładem.

– Przed zakładem.

– Za, bo się rozbudowujemy.

– Znaczy za starym.

– Stary też tam wisi. Z zakładem jesteśmy bardzo związani, szczególnie przez kasę zapomogową…
– Pani się uspokoi, to wszyscy tak mają, prawda. Pani Pelagio, czy pani jeszcze może…

– No pewno!...
– Czy pani jeszcze może nam powiedzieć, jakie bombki produkujecie?

– Panie, różne, różniste. Tu się robi tak: kuliste, w kształcie grzyba i cygara.

– Cały czas mowa o bombkach choinkowych.

– Też. A, a wie pan, jaki mamy asortyment? Od A do N…

– Cicho!

– To się wytnie…

Zdaniem Jaślara i Rewińskiego, autorstwo tekstów Teya było wypracowane zbiorowo, jednak Laskowik dbał o to, żeby scenariusze były podpisane jego nazwiskiem. Mawiał o Teyu, że to miała być "fabryka żartów i pieniędzy". Po stanie wojennym kabaret Tey prosperował jeszcze do 1988 roku, lecz nie udało mu się wrócić do dawnej, znakomitej formy.

Autor: Janusz R. Kowalczyk, styczeń 2018

[Embed][Embed]
Kategoria: 
Literatura
Teatr
Muzyka
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Kabarety w PRL-u

$
0
0
Polski
Pozycja X: 
0
Pozycja Y: 
0
Pozycja X w kategorii: 
0
Pozycja Y w kategorii: 
0
Treści dot. projektów IAM: 

Jacek Cygan

$
0
0

Jacek Cygan

Jacek Cygan, fot. Michał Mutor / AG; okładka książki "Przeznaczenie, traf, przypadek", Znak Literanova
Jacek Cygan, fot. Michał Mutor / AG; okładka książki "Przeznaczenie, traf, przypadek", Znak Literanova

Autor tekstów piosenek, poeta, dramaturg, librecista musicali, scenarzysta, prozaik, tłumacz, juror i organizator festiwali muzycznych, osobowość telewizyjna. Tworzy głównie dla artystów i zespołów nurtu poetyckiej ballady. Urodził się 6 lipca 1950 w Sosnowcu.

Jest członkiem kapituły Nagrody Literackiej im. Leopolda Staffa i Akademii Fonograficznej ZPAV, kawalerem Orderu Uśmiechu, a od 2014 roku – honorowym obywatelem Sosnowca.

Pamiętam, jak w Domu Górnika był koncert Czerwonych Gitar – wspominał poeta. – Myślałem wtedy, Boże, jak ten Krajewski śpiewa. No istny anioł. Nie wiedziałem, że kiedyś mu napiszę piosenkę.

W rodzinnym mieście ukończył Szkołę Podstawową nr 15 i liceum im. Emilii Plater. Od 1968 roku mieszka w Warszawie, gdzie w 1973 ukończył studia na Wydziale Cybernetyki WAT. Pierwsze piosenki zaczął pisać już na studiach.

Wywodzi się ze środowiska piosenki studenckiej określanej mianem "krainy łagodności". W 1975 roku wraz z Jerzym Filarem założył grupę Nasza Basia Kochana, z którą w 1976 roku zdobył I nagrodę na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Trzy lata później otrzymał nagrodę Programu III Polskiego Radia za napisaną wspólnie z Elżbietą Adamiak piosenkę "Rozmowa". Od tego czasu zaczyna się jego współpraca z czołówką polskich kompozytorów i wokalistów muzyki rozrywkowej, między innymi z zespołem Crash oraz z kompozytorem Krzesimirem Dębskim.

Napisał ponad tysiąc tekstów piosenek, z czego wiele stało się znanymi przebojami – pięć z nich zdobyło trofea na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Pisze, wczuwając się w usposobienie konkretnych wykonawców i kreując ich estradowe osobowości. Ma w tej mierze znaczące rezultaty.

W 1984 roku w świadomości słuchaczy zaistniała piosenka "Jaka róża taki cierń" w interpretacji Edyty Geppert. Było to w czasach niekoniecznie łaskawych dla estradowych debiutów, gdy znaczna część twórców i artystów nie powróciła jeszcze z wewnętrznej emigracji, najdobitniej wyrażonej spontanicznym bojkotem telewizji.
 


Jacek Cygan nie tworzył wprawdzie protest songów, jednak w swoich piosenkach oddawał , choć nie wprost, ówczesny nastrój totalnej beznadziei. Wyrazista deklaracja wokalistki: "Włosy me pochwyci wiatr/ Dziesięć pięter i ciemność", chwytała za gardło. Zwłaszcza że tuż po nich następowała powtórka refrenu: "Jakie życie, taka śmierć – nie dziwi nic/ Jaka zdrada, taki gniew – nie dziwi nic/ Jaki kamień, taki cios – nie dziwi nic/ Nawet to co jest".
 


A jest to, co widać: "Knajpa, kościół – widok z mostu/ Knajpa, kościół i ten bruk – ideał nie tknął go". Zgrzebny obrazek rodzajowy, odmalowany głosem Andrzeja Zauchy w gorzko ironicznym tekście "C'est la vie – Paryż z pocztówki", jest niemal reporterskim zapisem naszego swojskiego pejzażu: "cały Twój Paryż, dwie drogi na krzyż". Codzienny widok, tak dobrze nam znany, że właściwie niedostrzegany, urasta pod piórem poety do rangi uniwersum.

W "Wypijmy za błędy"ów niecodzienny toast spełnia Ryszard Rynkowski: "Wypijmy za błędy, za błędy na górze/ Niech wyjdą na dobre zmęczonej naturze". W tekście późniejszej o dwa lata piosenki "Za młodzi, za starzy" pozbawiony złudzeń mężczyzna drwiąco przekonywał: "Nie pijmy za błędy na górze/ Tam nie zmienia się nic mimo lat/ Znasz prawdę o głowie i murze/ Daj spokój". Uderza nieprzemijająca aktualność obu konstatacji, ze wskazaniem na późniejszą.

Kiedy Ryszard Rynkowski odszedł z zespołu Vox, poprosił mnie o współpracę nad nową solową płytą. I ja dużo więcej myślałem nie o słowach do muzyki, ale o tym, kim on ma być na scenie. Czym zastąpić biały garnitur i rytmiczny taniec do "Bananowego songu". To było wyzwanie z zakresu psychologii. I stąd właśnie zrodziło się pytanie "Czego może chcieć od życia taki gość jak ja" i ten wizerunek faceta z dwudniowym zarostem, gorzkiego, ale lirycznego i prawdziwego.

Jednym z jego największych sukcesów artystycznych było napisanie tekstu piosenki "To nie ja!" – z muzyką Stanisława Syrewicza – dla Edyty Górniak. Utwór reprezentował Polskę podczas 39. konkursu Piosenki Eurowizji w Dublinie w 1994 roku, gdzie zajął drugie miejsce, osiągając tym samym najlepszy wynik w historii udziału kraju w widowisku oraz zdobywając tytuł "największego osiągnięcia polskiej piosenki za granicą".
 


Jacek Cygan tworzy piosenki perypatetycznie – musi je "wychodzić". Maryla Rodowicz poprosiła go o piosenkę o Agnieszce Osieckiej. Tekst miał dostarczyć do godz. 8.30 następnego dnia, kiedy piosenkarka wchodziła do studia, bo nagranie całej płyty poświęconej poetce miało już o 15.00 trafić do produkcji.

Chodziłem po domu, mijał czas, była trzecia w nocy, ale nie było niepokoju. O godz. 4.00 spłynęły słowa "Znam ludzi z kamienia, co będą wiecznie trwać/ Znam ludzi z papieru, co rzucają się na wiatr". Potem poszło łatwo: "A my tak łatwopalni". O godz. 6.00 puściłem faks.

Tak powstali "Łatwopalni": "Biegniemy w ogień/ By mocniej żyć […] tak łatwopalni/ Tak śmiesznie marni/ Dosłowni zbyt". Zostaje "świat między wierszami", skąd "czasami odchodzi któryś z nas".

Przytaczanie najtrafniejszych fraz z przebojów Jacka Cygana jest zajęciem równie wdzięcznym, co niewykonalnym. Zbyt ich dużo. A przypominają się coraz to inne: "Czas nas uczy pogody" w niezapomnianych interpretacjach Grażyny Łobaszewskiej i Stanisława Sojki, "Pokolenie" zespołu Kombi czy piosenki Seweryna Krajewskiego.
 


Trudno pominąć inne osiągnięcia twórcy, jak choćby cykl telewizyjny "Dyskoteka Pana Jacka" (Dżeka), na którym wychowało się całe pokolenie młodych ludzi. Był także współorganizatorem Festiwalu Piosenki Dziecięcej w Koninie. W latach 1990–1994 był kierownikiem literackim miesięcznika dla dzieci "Video Świat Hanna-Barbera".

Cygan zaskarbił sobie również popularność jako juror programu "Idol" (2002–2005). Oprócz tekstów piosenek, za które zebrał worek prestiżowych nagród, zajmuje się także pisaniem musicali ("Bunt komputerów", "Majkowe studio nagrań"), dramatów ("Kolacja z Gustavem Klimtem", "Cygan w Polskim. Życie jest piosenką"). Jest autorem libretta oratorium (Santo Subito; muz. Piotr Rubik), poezji ("Drobiazgi liryczne", "Ambulanza", "Pies w tunelu"), prozy ("Przeznaczenie, traf, przypadek"), biografii ("Klezmer. Opowieść o życiu Leopolda Kozłowskiego-Kleinmana"), autobiografii ("Życie jest piosenką").
 


Zajmuje się także tłumaczeniami. Z języka jidysz przełożył 30 pieśni Mordechaja Gebirtiga, barda krakowskiego Kazimierza. Książka z tymi przekładami: Mordechaj Gebirtig, "Bądź mi zdrów, Krakowie / Blajb gezunt mir, Kroke", ukazała się w 2012 roku. Tłumaczył też między innymi: oratorium Mesjasz Haendla i musical "Notre Dame de Paris" Plamandona i Cocciante.

Jacek Cygan (co Cygan, to Cygan) ma dar zaskakiwania nas z dnia na dzień – pisał Ludwik Stomma ("Polityka", 6 kwietnia 2016). – Najpierw były znakomite teksty piosenek, potem poezja już w bardzo poważnym wymiarze, którą chętnie bym wpisał do podręczników szkolnych, następnie fascynująca biografia kawiarnianego pianisty, potem rozchybotana na płatkach swawoli plotkarska autobiografia. Teraz nagle nowele. Piękne nowele.

W latach 80. przyczynił się do rozwoju muzyki dziecięcej. Współpracował z Majką Jeżowską, zespołem Papa Dance. Wspólnie wylansowali wiele nastoletnich gwiazdek, między innymi Magdę Fronczewską i Krzysia Antkowiaka. Jest współautorem albumu "Dyskoteka Pana Jacka".

Program o tym tytule, z piosenkami Cygana, był emitowany w telewizji przez dziesięć lat. Duży rozgłos i popularność przyniosła mu praca jurora w programie telewizyjnym Idol (2002–2005).

Jacek Cygan jest również autorem słów do Santo Subito – Cantobiografii Jana Pawła II, z muzyką Piotra Rubika. Koncert 12 i 13 kwietnia 2009 roku emitowała telewizja Polsat.

W kwietniu 2013 roku Cygan został odznaczony Srebrnym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". Miesiąc później otrzymał Order Uśmiechu, który odebrał w swoim rodzinnym mieście w Szkole Podstawowej nr 15, której niegdyś sam był uczniem. W listopadzie 2014 otrzymał tytuł honorowego obywatela miasta Sosnowca.

Trzej najbardziej znani mieszkańcy Sosnowca to artyści związani z muzyką: Jan Kiepura, Władysław Szpilman i Jacek Cygan. Na stulecie urodzin Kiepury zorganizowano koncert "Chłopaki z Sosnowca. Kiepura, Szpilman i Cygan". Żartował, że go dokooptowali dlatego, że Cygana się rymuje ze Szpilmana.

Swoją przyszłą żonę Ewę poznał w 1975 roku na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Była asystentką kierownika festiwalu. Oświadczył się po kilku dniach znajomości. Po latach zadedykował jej tomik wierszy "Ambulanza": "Ewie, wędrującej ze mną".

Piosenki z tekstami Jacka Cygana można usłyszeć w wykonaniu między innymi: Krzysztofa Antkowiaka, Hanny Banaszak, zespołu Wanda i Banda, Ewy Bem, Haliny Benedyk, Michała Bogdanowicza, Moniki Borys, Jana Borysewicza, Tadeusza Brosia, Violi Brzezińskiej, Jarka Bułki, zespołu Deef, zespołu Dwa Plus Jeden, Haliny Frąckowiak, Magdy Fronczewskiej, Kasi Fronczewskiej, Piotra Fronczewskiego, Michała Gasza, Edyty Geppert, Edyty Górniak, Jacka Granieckiego, Moniki Gruszczyńskiej, Karoliny Gruszki (w dzieciństwie), Majki Jeżowskiej, Anny Jurksztowicz, Kayah, KOMBI, Kombii, Seweryna Krajewskiego, duetu Krzysiek i Rysiek, Joanny Kurowskiej, Ewy Kuklińskiej, zespołu Lady Pank, Toma Logana, Anny Józefiny Lubienieckiej, Grażyny Łobaszewskiej, Anny Mamczur, Grzegorza Markowskiego, Marty Moszczyńskiej, Zofii Nowakowskiej, Papa Dance, Jerzego Połomskiego, Krystyny Prońko, Maryli Rodowicz, Roberta Rozmusa, Ryszarda Rynkowskiego, Piotra Schultza, Andrzeja Sikorowskiego, Krzysztofa Krawczyka, Wojciecha Skowrońskiego, Stanisława Sojki, Zdzisławy Sośnickiej, Pawła Stasiaka, Ani Stawieraj, Mieczysława Szcześniaka, Hanny Śleszyńskiej, Grzegorza Turnaua, Urszuli, Stanisława Wenglorza, Grzegorza Wilka, Zbigniewa Wodeckiego, Jacka Wójcickiego, Beaty Wyrąbkiewicz, Łukasza Zagrobelnego, Mariny Zacharowej, Andrzeja Zauchy, Kasi Zdulskiej, Nataszy Urbańskiej, Borysa Szyca, Naszej Basi Kochanej, Sylwii Grzeszczak i Jerzego Filara.

Twórczość

Dyskografia (wybór)

  • 1987 – "Jacek Cygan – Czas nas uczy pogody" (LP, Wifon LP-098)
  • 1988 – "Dyskoteka pana Jacka" (LP, Pronit PLP-0063)
  • 1990 – "Nasenki" (LP, Muza SX-2929)
  • 1996 – "Audiobiografia" (CD, Pomaton/EMI)
  • 1998 – Grzegorz Turnau: Księżyc w misce – teksty w utworach "W muszelkach Twoich dłoni", "Zrobimy sztorm", "Gdzie jesteś gwiazdo" i "Bo my delfiny..."
  • 1999 – "Audiobiografia 2" (CD, Pomaton/EMI)
  • 2000 – "Złota kolekcja – Jacek Cygan: Laleczka z saskiej porcelany" (CD, Pomaton/EMI)
  • 2009 – "Cyganeria Jacka Cygana" (kolekcja 10-płytowa, RosMedia)
  • 2012 – "Poeci polskiej piosenki: Cygan – Czas nas uczy pogody..." (2CD, różni wykonawcy, utwory z tekstami Jacka Cygana)

Musicale

  • "Bunt komputerów" (muz. Krzesimir Dębski)
  • "Majkowe studio nagrań" (muz. Maria Jeżowska)

Poezja

  • "Drobiazgi liryczne", Kraków 1995
  • "Ambulanza", Warszawa 2005 (tłumaczona na język włoski przez Silvię Bruni)
  • "Pies w tunelu", Warszawa 2011
  • "Życie jest piosenką", Kraków 2014 (40 tekstów piosenek wraz z historią ich powstania)

Proza

  • "Klezmer. Opowieść o życiu Leopolda Kozłowskiego-Kleinmana",  biografia, Kraków 2010
  • "Życie jest piosenką", autobiografia,  Kraków 2014
  • "Przeznaczenie, traf, przypadek", 26 opowiadań z fotografiami autorstwa Leszka Mądzika, Kraków 2016

Książki dla dzieci

Tłumaczenia książek

  • Mordechaj Gebirtig, "Bądź mi zdrów, Krakowie / Blajb gezunt mir, Kroke", Kraków 2012

Ważniejsze piosenki

  • "Awinion" (wyk. Kombii)
  • "Baw mnie" (wyk. Seweryn Krajewski i Urszula; covery – Anna Mamczur; Grażyna Wolszczak)
  • "Będzie tak, jak jest" (wyk. Anna Jurksztowicz)
  • "Black and white" (wyk. Kombi)
  • "C’est La Vie – Paryż z pocztówki" (wyk. Andrzej Zaucha; cover – Andrzej Sikorowski, Grzegorz Turnau i Zbigniew Wodecki)
  • "Co ty, królu złoty" (wyk. Monika Borys)
  • "Czas nas uczy pogody" (wyk. Grażyna Łobaszewska; także Stanisław Sojka; cover – Kayah)
  • "Czas nas zmienia" (wyk. Jerzy Połomski)
  • "Człowiek nie jest sam" (wyk. Zdzisława Sośnicka)
  • "Dary losu" (wyk. Ryszard Rynkowski)
  • "Deszczowy wielbiciel" (wyk. Zdzisława Sośnicka)
  • "Diamentowy kolczyk" (wyk. Anna Jurksztowicz)
  • "Dłonie" (wyk. Majka Jeżowska, Magdalena Fronczewska, Ania Stawieraj i inni)
  • "Dotyk" (wyk. Edyta Górniak)
  • "Dobranoc Ziemio" (wyk. Zdzisława Sośnicka)
  • "Dumka na dwa serca" (wyk. Edyta Górniak i Mieczysław Szcześniak)
  • "Dyskoteka pana Jacka" (wyk. Majka Jeżowska)
  • "Dziewczyny lubią brąz" (wyk. Ryszard Rynkowski)
  • "Dzięki za dźwięki" (wyk. Anna Wyszkoni)
  • "Dziękuję, nie tańczę" (wyk. Anna Jurksztowicz)
  • "Imię trawy" (wyk. Sylwia Grzeszczak)
  • "Inny nie będę" (wyk. Ryszard Rynkowski)
  • "Jaka róża taki cierń" (wyk. Edyta Geppert)
  • "Jestem kobietą" (wyk. Edyta Górniak)
  • "Kobieta to jest sekret" (wyk. Ewa Bem)
  • "Kobieta Wschodu" (wyk. Hanna Banaszak)
  • "Laleczka z saskiej porcelany" (wyk. Magdalena Fronczewska, Majka Jeżowska)
  • "Łatwopalni" (wyk. Maryla Rodowicz)
  • "Mały Piccolo" (wyk. Majka Jeżowska)
  • "Miłość i gniew" (wyk. Zdzisława Sośnicka)
  • "Moje sentymenty" (wyk. Zdzisława Sośnicka)
  • "Mrok" (wyk. Ryszard Rynkowski)
  • "Muszelko, ratuj mnie" (wyk. Anna Jurksztowicz)
  • "Nie budźcie marzeń ze snu" (wyk. Ryszard Rynkowski)
  • "Nowy rozdział" (wyk. KOMBI)
  • "Od A do Zet" (wyk. Queens)
  • "Pada śnieg" (wyk. Edyta Górniak i Krzysztof Antkowiak)
  • "Podróżni bez biletu (Mamy czas)" (wyk. Wanda i Banda)
  • "Pokolenie" (wyk. Kombii)
  • "Pro-test song" (wyk. Krzysiek i Rysiek)
  • "Przemija uroda w nas" (wyk. Seweryn Krajewski)
  • "Przyszli o zmroku" (wyk. Piotr Schulz i Grażyna Łobaszewska; cover – Łukasz Zagrobelny)
  • "Rozmowa" (wyk. Elżbieta Adamiak)
  • "Sen znaleziony w lesie" (wyk. Nasza Basia Kochana)
  • "Senna opowieść Jana B." (wyk. Grażyna Łobaszewska)
  • "Siedem piekieł" (wyk. KOMBI)
  • "Sól na twarzy" (wyk. Halina Frąckowiak)
  • "Stan pogody" (wyk. Anna Jurksztowicz)
  • "Szarości me" (wyk. Viola Brzezińska)
  • "Śpiewka 1920" (wyk. Natasza Urbańska i Borys Szyc)
  • "Świat jest hojny" (wyk. Zdzisława Sośnicka)
  • "Tańcz reggae" (wyk. Zdzisława Sośnicka)
  • "To nie ja!" (wyk. Edyta Górniak)
  • "Uczymy się żyć bez końca" (wyk. Zdzisława Sośnicka)
  • "Video-dotyk" (wyk. Anna Jurksztowicz)
  • "Widzieć więcej" (wyk. Viola Brzezińska)
  • "Wow, Wow!" (wyk. Magdalena Fronczewska)
  • "Wszystkie dzieci nasze są" (wyk. Majka Jeżowska)
  • "Wszystko ma swój czas" (wyk. Grzegorz Markowski / Perfect)
  • "Wypijmy za błędy" (wyk. Ryszard Rynkowski)
  • "Wznieś serce" (wyk. Ryszard Rynkowski)
  • "Za młodzi, za starzy" (wyk. Ryszard Rynkowski)
  • "Za szybą" (wyk. Jerzy Filar; Grażyna Łobaszewska)
  • "Zakazany owoc" (wyk. Krzysztof Antkowiak)
  • "Zło" (wyk. Grzegorz Markowski)
  • "Zdrowie mamy, zdrowie taty" (wyk. Joanna Łosowska)
  • "Zwierzenia Ryśka, czyli Jedzie pociąg" (wyk. Ryszard Rynkowski)
  • "Życie jest nowelą" (wyk. Ryszard Rynkowski)

Tłumaczenia piosenek (wybór)

  • "Caruso" (wyk. Monika Gruszczyńska; Joanna Kurowska; Jacek Wójcicki)
  • "Mały elf" (utwór "Emmanuelle" Pierre'a Bacheleta; wyk. Halina Frąckowiak; cover – Beata Wyrąbkiewicz)
  • "Pamięć" (utwór "Memory" z musicalu Koty; wyk. Zdzisława Sośnicka)
  • "Anatewka" (utwór "Sunrise Sunset" z musicalu Skrzypek na dachu; wyk. Zdzisława Sośnicka)

Film (teksty piosenek)

  • 1985 – "Och, Karol"
  • 1986 – "Cudowne dziecko"
  • 1986 – "Głód serca"
  • 1986 – "Kingsajz"
  • 1986 – "Bolek i Lolek na Dzikim Zachodzie"
  • 1986 – "Tulipan"
  • 1988 – "Dawid i Sandy"
  • 1989 – "Po upadku"
  • 1989 – "O dwóch takich, co ukradli księżyc"– serial animowany
  • 1990 – "Mów mi Rockefeller"
  • 1992 – "Smacznego telewizorku"
  • 1992 – "Jacek i Placek"
  • 1994 – "Radio Romans"
  • 1997 – "Klan" (także obsada aktorska – w roli siebie samego)
  • 1998 – "Miodowe lata"
  • 1998 – "Ogniem i mieczem" ("Dumka na dwa serca" muz. Krzesimir Dębski, wyk. Edyta Górniak i Mietek Szcześniak)
  • 1999 – "Czułość i kłamstwa"
  • 1999 – "Prawo ojca"
  • 1999 – "Rodzina zastępcza"
  • 2001 – "Więzy krwi"
  • 2001 – "Zrozumieć świat"
  • 2006 – "Będziesz moja"
  • 2006 – "Fałszerze – powrót Sfory"
  • 2007 – "SOS! Dzieciom"

Teatr (teksty piosenek)

Nagrody

  • 1976 – pierwsza nagroda na Festiwalu Piosenki i Piosenkarzy Studenckich w Krakowie
  • 1978 – nagroda Programu Trzeciego Polskiego Radia za piosenkę "Rozmowa"
  • 1984 – nagroda w konkursie Programu Trzeciego Polskiego Radia za piosenki "Kobieta Wschodu", "Pro-test song", "Sól na twarzy"
  • 1984 – nagroda specjalna jury na 21. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu za piosenkę "Jaka róża taki cierń"
  • 1987 – tytuł piosenki roku dla piosenki "Stan pogody" w plebiscycie słuchaczy Magazynu Muzycznego Rytm
  • 1989 – tytuł przeboju Lata z Radiem i Programu Pierwszego Polskiego Radia dla piosenki "Wypijmy za błędy'"
  • 1991 – druga nagroda podczas 28. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu za piosenkę "Muszelko, ratuj mnie"
  • 1994 – druga nagroda na Festiwalu Eurowizji w Dublinie za piosenkę "To nie ja !" w wykonaniu Edyty Górniak
  • 1994 – Grand Prix i pierwsza nagroda podczas 31. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu za piosenkę "Mrok"
  • 1999 – nagrody na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej Opole '99: – Oddziałów Terenowych TVP SA; Programu I Polskiego Radia; dziennika "Rzeczpospolita" za "Ten sam klucz"
  • 2012 – Nagroda Literacka Srebrny Kałamarz Hermenegildy Kociubińskiej za tomik "Pies w tunelu"
  • 2015 – SuperJedynka 2015 i miano SuperPrzeboju na 52. Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu za piosenkę "Wszystko ma swój czas" w wykonaniu grupy Perfect
  • 2015 – Jacek Cygan odsłonił swoją Gwiazdę w opolskiej Alei Gwiazd

Nagrody dla wykonawców jego piosenek

  • 1984 – nagroda im. Karola Musioła dla Edyty Geppert w kategorii Najlepsza piosenka premierowa podczas 21. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu za piosenkę "Jaka róża taki cierń"
  • 1985 – nagroda im. Karola Musioła dla Anny Jurksztowicz podczas 22. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu i czwarte miejsce podczas 22. Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie za "Diamentowy kolczyk"
  • 1985 – nagroda im. Anny Jantar dla Mieczysława Szcześniaka w konkursie Debiuty podczas 22. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu za "Przyszli o zmroku"
  • 1985 – wyróżnienie dla Majki Jeżowskiej podczas 22. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu za "Mały Piccolo"
  • 1989 – pierwsza nagroda dla Ryszarda Rynkowskiego w konkursie Premiery podczas 26. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu za "Wypijmy za błędy"
  • 1994 – drugie miejsce dla Edyty Górniak w 39. Konkursu Piosenki Eurowizji za "To nie ja!"

Odznaczenia, tytuły

  • 2013 – Srebrny Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis
  • 2013 – Order Uśmiechu
  • 2014 – Tytuł honorowego obywatela miasta Sosnowca
     

Autor: Janusz R. Kowalczyk, luty 2018

Obrazek użytkownika janusz.kowalczyk
2018/02/06
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Jan Białostocki

$
0
0

Jan Białostocki

Jan Białostocki, fot. Wikipedia
Jan Białostocki, fot. Wikipedia

Jan Białostocki był kluczową postacią w rozwoju historii sztuki jako dziedziny nauki i jej wielkim popularyzatorem. 

W przedmowie do pierwszego wydania monumentalnego tomu "Sztuka cenniejsza niż złoto" jej autor, Jan Białostocki, pisał, że książka ta "przeznaczona jest do czytania, a nie do nauki czy konsultacji". Sześć lat później, w 1969 roku, we wstępie do trzeciego wydania tej samej publikacji Białostocki pisał już: "Pedagogiczna praktyka autora pokazuje, iż w braku dostępnych innych książek w języku polskim, jego skromny zarys używany jest jako podręcznik nawet na szczeblu uniwersyteckim". Nie mijająca od ponad pół wieku popularność zbioru esejów "Sztuka cenniejsza niż złoto" (w 2013 roku ukazało się jego siódme wydanie) nie wynika jednak tylko z niewielkiej liczby podobnych publikacji. Jan Białostocki jak mało który naukowiec potrafił pisać językiem zrozumiałym dla laików, z pasją i zaangażowaniem opowiadać i o gotyckich katedrach, i XIX-wiecznym malarstwie francuskim, zarażając zainteresowaniem do historii sztuki kolejne pokolenia czytelników. W historii polskiej nauki profesor Jan Białostocki jest postacią pomnikową, naukowcem, o gigantycznych zasługach dla rozwoju tej dziedziny. Jednak jego działalność jako popularyzatora wiedzy o sztuce wykraczała daleko poza uniwersyteckie mury. 

Jan Białostocki urodził się w 14. sierpnia 1921 roku. Jego ojciec był skrzypkiem i kompozytorem, a dom rodzinny ponoć przesiąknięty sztuką. Do czasu wybuchu II wojny światowej przyszły naukowiec ukończył szkołę średnią; okupacja uniemożliwiła studia, Białostocki uczestniczył jednak w systemie tajnego nauczania i już tam trafił na nauczycieli, którzy w dużym stopniu wpłynęli na jego dalszą drogę naukową. Byli to filozof Tadeusz Kotarbiński i estetyk Władysław Tatarkiewicz, dzięki którym Białostocki znacznie poszerzył później nauczanie historii sztuki o kwestie teoretyczne oraz o nowe metody badawcze.

W 1946 roku ukończył studia filozoficzne. Jak we wspomnieniu o profesorze pisała w 1999 roku prof. Maria Poprzęcka:  

(...) historia sztuki stawała się coraz wyraźniej głównym przedmiotem Jego badań, filozoficzna i logiczna formacja, jaką z nich wyniósł ukształtowała zarówno Jego późniejsze naukowe zainteresowania, jak też zdyscyplinowany styl myślenia i pisania.

Od razu po wojnie autor "Sztuki cenniejszej niż złoto" związał się także z dwoma instytucjami, które stały się jego miejscem pracy na całe życie – ze stołecznym Muzeum Narodowym oraz z Instytutem Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego. W 1950 roku obronił doktorat (o flamandzkim malarstwie doby manieryzmu), w 1962 został profesorem Uniwersytetu Warszawskiego. Był bodaj jedynym polskim historykiem sztuki, który w XX wieku stał się uznanym badaczem w skali międzynarodowej. Prof. Poprzęcka wymienia: "wykładał na uniwersytetach w Lejdzie, Sydney, Meksyku, na Yale University, New York University, Pennsylvania State University, University of Wisconsin, a także w Princeton, Cambridge, Ottawie, Canberze i w College de France w Paryżu - by wymienić tylko najbardziej renomowane. Otrzymał doktoraty honorowe uniwersytetów w Groningen i w Brukseli. Liczne akademie przyjęły Go w poczet swoich członków: Królewska Holenderska, Królewska Belgijska, Akademia Nauk i Literatury w Moguncji, Polska Akademia Nauk, Bawarska Akademia Nauk, Królewska Akademia Sztuk Pięknych San Fernando, Saska Akademia Nauk, Norweska Akademia Nauk, Europejska Akademia Nauk, Sztuk i Literatury. Był także członkiem wielu organizacji, w tym Międzynarodowego Komitetu Historii Sztuki (od 1969 wiceprzewodniczący) i Międzynarodowej Rady Filozofii i Nauk Humanistycznych przy UNESCO (od 1978 jako wiceprzewodniczący, a od 1984 przewodniczący)".

Wiele spośród grubo ponad 600 publikacji naukowych i popularnych, pióra Jana Białostockiego zostało przetłumaczonych – nie tylko na te najbardziej oczywiste języki, ale i na m.in. duński, chorwacki, japoński, norweski, bułgarski. Dorobek profesora Białostockiego porównywany jest z pracami Erwina Panofsky’ego czy Ernsta Gombricha. 

Zainteresowania i badania Jana Białostockiego szły w różnych kierunkach. Był on znawcą nowożytnego malarstwa, wielkim miłośnikiem Rembrandta, prace naukowe poświęcił takim twórcom, jak Leone Battista Alberti, Caravaggio, Albrecht Dürer, Gian Lorenzo Bernini  i wielu innym (szczególnie interesowali go twórcy, którzy wychodzili poza ramy epoki, w której tworzyli). Obok tego jednak wiele uwagi poświęcał teorii – filozoficznym i teoretycznym dociekaniom artystów czy krytyków sztuki. Z inicjatywy Jana Białostockiego powstała – bezprecedensowa w skali  świata - czterotomowa antologia teoretycznych, filozoficznych i krytycznych pism o sztuce, obejmująca okres od starożytności do schyłku XIX wieku; Białostocki przedmiot "Dzieje myśli o sztuce" uczynił dziedziną badań akademickich na Uniwersytecie Warszawskim.

Tym, co dziś ocenia się w naukowym dorobku profesora Białostockiego najwyżej – to wprowadzenie do polskich badań nad historią sztuki nowej w powojennej nauce dziedziny, jaką była ikonologia. W XIX-wiecznych badaniach nad sztuką dominował pogląd, że dzieło sztuki należy badać przede wszystkim w oparciu o jego formę, analizując dokładnie to, co widać na płótnie czy w kształcie rzeźby. Ervin Panofsky czy Aby Warburg, a razem z nimi Jan Białostocki, stali na stanowisku, że żadne dzieło nie istnieje w oderwaniu od kulturowego kontekstu i znaczeń, widocznych lub ukrytych treści, symboli powinno się szukać także poza fizycznym przedmiotem, jakim jest dzieło sztuki. Jan Białostocki uważał, że obraz czy rzeźba nie stanowią jedynie wartości samej w sobie, ale są zapisem pewnych przemian kulturowych i ludzkiej pamięci, stanowią metodę przetworzenia zachodzących w świecie zjawisk. W badaniu treści dzieła sztuki Białostocki uwzględniał więc zawsze kontekst filozoficzny, teologiczny, historyczny, polityczny, obyczajowy, techniczny, kulturowy, brał pod uwagę biografię autora oraz warunki, w jakich dane dzieło stworzył. Dzięki temu ulokował historię sztuki wśród szeroko rozumianych nauk humanistycznych, z analizy treści dzieła sztuki czyniąc badanie łączące w sobie wiele dyscyplin. 

Jan Białostocki całe życie poświęcił historii sztuki, oddawał się tej nauce także poza pracą naukową.  Jego wychowankowie wspominają, że zawsze był dla nich dostępny, chętnie udzielał konsultacji, opracowywał katalogi muzealnych zbiorów, dokonywał ekspertyz dzieł sztuki. Zmarł 25 grudnia 1988 roku także niejako w pracy – zasłabł podczas zebrania Polskiej Akademii Nauk. 

Autorka: Anna Cymer, luty 2018

Obrazek użytkownika Anna Cymer
2018/02/07
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Wielbiciele i kruche boginie: miłość w piosenkach lat 90.

$
0
0
Polski

Wielbiciele i kruche boginie: miłość w piosenkach lat 90.

Ilustracja: Olga Wróbel
Ilustracja: Olga Wróbel

W pierwszym dziesięcioleciu po przemianie ustrojowej, która przyniosła m.in. "nową tradycję" obchodzenia Walentynek, polscy twórcy muzyki rozrywkowej proponowali interesujące ujęcia relacji damsko-męskich. Przypominamy wybuchy namiętności, lęki przed rozstaniem, męczarnie zazdrości i marzenia o uczuciu totalnym z popularnych piosenek lat 90.

Zmęczeni mężczyźni

Przegląd zaczynamy od piosenki Chłopców z Placu Broni "O, Ela!" z roku 1990. Jest to monolog chłopaka, który przyłapał swoją dziewczynę Elę na piciu wina w bramie z innym mężczyzną, noszącym czarne lakierki i podobno trafiającym w dziesiątkę (na strzelnicy). Urażony zdradą podmiot liryczny grozi dziewczynie głosem Bogdana Łyszkiewicza, że da jej nauczkę za odrzucenie jego miłości, i zgodnie z tą zapowiedzią zgładza swojego rywala za pomocą kupionego na targu noża sprężynowego.

 Kolejni narratorzy przeżywający trudne emocje w związku ze swoją namiętnością postępowali mniej zdecydowanie (może z wyjątkiem lidera Ich troje, który w roku 1997 groził swojej ukochanej zachrypniętym głosem, że zazdrość tak go męczy, że dowiedzie swojej miłości, zabijając się).

Ilustracja: Olga Wróbel

W piosence "Spalam się" w 1991 roku Kazik wcielał się w ucznia, który podobnie jak koledzy jest zafascynowany nauczycielką angielskiego. Narrator ma nad nimi lekką przewagę, bo chociaż wszyscy wyobrażają sobie zbliżenie z niedostępną nauczycielką "w wannach i pod kołdrami", tylko on ma odwagę patrzeć wybrance prosto w oczy. Prawdopodobnie jednak przegrywa z angielskimi turystami, którym kobieta jakoby oddaje się za pieniądze, i wypowiedzenie tego zarzutu to wszystko, co czyni on dla odreagowania swojego cierpienia.

U Kazika "dziewczyny to tylko kłopoty" jeszcze bardziej w przypadku wygranej z rywalami; w piosence "Dziewczyny" (z tej samej płyty, co "Spalam się") pojawiają się następujące zagrożenia czyhające na partnera kobiety będącej powszechnym obiektem pożądania: zalanie butów piwem, pobicie pod blokiem, płacenie wygórowanych rachunków w restauracji i dewastacja samochodu. W "Baranku" z płyty Kultu "Tata Kazika" (1993) w tekście napisanym przez ojca Kazimierza Staszewskiego, Stanisława, narrator opowiada, jak "brudne świnie", "paranoicy" i "podli sadyści" z zazdrości opowiadają o jego dziewczynie, że oddaje się nałogom, spotyka się z innymi mężczyznami i "myje podłogi" na jachcie na Lazurowym Wybrzeżu. On zaś stara się widzieć ją sielsko i niewinnie jak Dziewczynę z "Dziadów cz. II", noszącą wianek i pasącą baranka.

 

To, jak męczące mogą być miłosne perturbacje, najpełniej wyraził wiersz Marcina Świetlickiego"Nieprzysiadalność" nagrany na pierwszej płycie Świetlików "Ogród koncentracyjny" z 1995 roku. Narrator, odwzorowując moment z biografii poety (jak potwierdził Świetlicki w rozmowie z Rafałem Księżykiem wydanej w 2017 roku przez Wydawnictwo Literackie), siedzi w knajpie, kiedy jest w trakcie rozstawania się z jedną partnerką i wiązania się z kolejną, pomiędzy jedną a drugą trudną rozmową. Odmawia więc pijanemu koledze (pierwowzór: Jerzy Pilch), który jeszcze nie wybiera się do domu i proponuje mu przysiąść się do dwóch kobiet dających zachęcające sygnały. Komunikat "nie mam ochoty" pojawia się w różnych wariantach polszczyzny, stając się kultowym, nie tylko pokoleniowym sformułowaniem.

Dwa lata później ceniona przez Świetlickiego Pidżama porno ambitnie starała się opisać stan emocjonalny skomplikowanego związku. "Stąpając po niepewnym gruncie", Kasia Nosowskaśpiewała tekst Krzysztofa Grabowskiego: "Choć kto inny śpi przy tobie, nie ty mnie rano budzisz". Niestety ta ciekawa interpretacyjnie sytuacja została skwitowana banalnym opisem: 

Gdy wybucha w nas permanentne siódme niebo
Już nie panuję nad zmysłami
Moje oczy są oczami wariata
Kiedy spotykają się z twoimi oczami

Przekaz ten jest podobny do czołowej piosenki boysbandu Just 5 "Kolorowe sny" też z roku 1997, w którym wykonawcy zebrani na drodze castingu, stylizowani na grupę Take That, śpiewali: "Kolorowe sny, kiedy ja dotykam ciebie / Zwariowany świat, kiedy w nas tańczy pragnienie".

 

Zaradne kobiety

Ilustracja: Olga Wróbel

O tym, że miłość łączy się z gwałtownymi i niejednoznacznymi stanami emocjonalnymi, śpiewały też kobiety, zamiast bezradności i zmęczenia proponowały jednak bardziej pragmatyczne rozwiązania. Odważnych zawłaszczających fantazji związanych z zazdrością dotyczył tekst "Zazdrość" z albumu Fire z roku 1993: Katarzyna Nosowska jako wokalistka Heyśpiewała, że chciałaby zabić swojego wybranka lub pozbawić wzroku albo przynajmniej zamknąć w symbolicznej klatce, żeby nie miał kontaktu z innymi kobietami. Przed kobiecą siłą ostrzegał Varius Manx z Anitą Lipnicką w roku 1994 w tekście "Zanim zrozumiesz" (album "Emu"). Trzecioosobowy narrator ostrzega w niej mężczyznę, że będzie musiał powstrzymać porzuconą przez niego kobietę przed zrobieniem użytku z noża, ona zaś z całą pewnością nie przyjmie go z powrotem (nawet jeśli kupi czerwone wino), za to niebawem znajdzie sobie następnego partnera.

W "Piosence księżycowej" z tego samego albumu narratorka jest przedstawiona w odwróconej, męskiej roli: tuż po zbliżeniu pociesza i usypia swojego płaczącego kochanka, który z jakichś powodów przestał jej ufać. Przyczyna ta nie jest wspomniana w tekście, za to w teledysku została zobrazowana przez przystojnego fotografa robiącego zmysłowe zdjęcia Anicie Lipnickiej, podczas gdy jej partner to leży na kawałku drewna ustawionym na środku hali, to przechadza się z ponurym wzrokiem. Narratorka przejawia też tradycyjnie męskie opiekuńcze cechy; zapowiada: "kiedyś znajdę dla nas dom z wielkim oknem na świat".

 

Równie przedsiębiorcza była Agnieszka Chylińska jako wokalistka O.N.A., kiedy w roku 1996 w piosence "Kiedy powiem sobie dość" jasno deklarowała, że sama zdecyduje, kiedy zakończy relację, a do tego będzie w stanie bez zbędnego żalu realistycznie uznać blaski i cienie kończącego się związku.

Motyw usypiania partnera kilka lat później podjęła Kayah, która w 1999 roku śpiewała wraz z Goranem Bregoviciem, że pod osłoną nocy ucieknie od swojego mężczyzny, bo czuje, że miłość do niego odbiera jej wolność ("Śpij, kochanie, śpij").

 

Mgliste ubóstwienia

Ilustracja: Olga Wróbel

Do łagodniejszych i mniej czytelnych rejestrów emocjonalnych można zaliczyć postawę narratora hitu Kobranocki (1990), mieszkańca Włocławka, który śpiewał do adresatki, z którą relacja z niewiadomych powodów nie doszła do skutku, że kocha ją "jak Irlandię". W "Pocisku miłości" w roku 1991 Muniek Staszczyk wraz z T.Love szczegółowo opisywał fizjologiczne objawy przypływu namiętności, ale zasugerował przy tym utratę kontaktu z rzeczywistością: "słowa i myśli wyskakują z orbit". "Kosmicznej nocy magiczna toń" najwyraźniej nie pozwoliła narratorowi powiedzieć nic precyzyjnego o okolicznościach, w których pojawiły się jego uczucia, ani o wybrance.

Obiekt uczuć udało się zarysować dokładniej rok wcześniej zespołowi Lady Pank: wykonując utwór "Zawsze tam, gdzie ty", Jan Borysewicz śpiewał, że znaczenie jego życia tkwi we wracaniu do ukochanej "każdą nocą złotą" i byciu zawsze tam, gdzie ona. W 1992 roku Robert Gawliński na pierwszej płycie Wilków zatytułowanej "Wilki" czynił z kobiety boginię, której odejście jest równoznaczne z apokalipsą i śmiercią (piosenka "Eli Lama Sabachtani").

 

Równie wysokie oczekiwania wobec kobiety, choć w dziedzinie miłości fizycznej, sformułował narrator piosenki Perfectu "Kołysanka dla nieznajomej" w roku 1994. Namawiał adresatkę do całkowitego przejęcia inicjatywy i poświęcenia się spotkaniu z nim; na rzecz spontanicznego zbliżenia powinna porzucić "świat zabawek mechanicznych" i inne rozrywki popkultury lat 90. (tzn. nie słuchać horoskopów przez telefon ani nie czytać prasy). Miałoby to wyglądać tak, że przyszłaby do niego boso, w progu powiedziała, że go pragnie, i bez pytania czy taki układ ma sens, wsłuchała się w swoje ciało – dzięki temu, obiecywał narrator głosem Grzegorza Markowskiego, pojęłaby, po co żyje. Do tego pod wpływem emocjonalnego poruszenia miałaby płakać i śmiać się "jak księżyc w oknie". Idąc tym tropem, w roku 1996 również Andrzej Piaseczny przerzucił na partnerkę odpowiedzialność za dalsze losy relacji, prosząc ją: "zostań, bo jak nikt przynosisz mi powietrze", w piosence "Imię deszczu".

Ilustracja: Olga Wróbel

Rok później Artur Rojek z Myslovitz w "Scenariuszu dla moich sąsiadów" uzależniał swoje plany artystyczne od powrotu dziewczyny – twierdził, że dopiero wtedy będzie mógł skończyć scenariusz do filmu, który miałby wyleczyć "chore sąsiadów sny". Warto nadmienić, że w tej piosence z albumu "Z rozmyślań przy śniadaniu" pojawia się chyba najbardziej tajemnicza figura stylistyczna od roku 1988, kiedy to Formacja nieżywych schabuff piosenką o refrenie "Chciałabym" zadała nam trudną do rozwiązania zagadkę, co może robić krogulec z teczką w sytuacji łóżkowej. Do narratora "Scenariusza..." jedzącego kanapkę przylatuje bowiem z nieba "wielki przyjaciel", który okazuje się "chorym człowiekiem".

 

Ciekawe, że w tym samym roku Paweł Kukiz wraz z zespołem Piersi proponował wybrance, na tym tle, zadziwiająco prosty układ: jego adresatka miałaby go całować ("Całuj mnie") w zamian za dobra materialne pozyskane w czasie emigracji do Stanów. Najprawdopodobniej jednak Kukiz jedynie reanimował sentymentalnie wzorce poprzedniej epoki – w roku 1997 dary z Ameryki raczej nie mogły być wystarczającym argumentem dla mieszkanki kraju mającego swobodny dostęp do wszelakich towarów na wolnym rynku.

 

Jak na filmie

Ilustracja: Olga Wróbel

Druga połowa lat 90. przyniosła polskie wersje zachodnich gatunków rozrywkowych. Na dużym ekranie pojawiły się filmy podejmujące konwencję romansu gangsterskiego, jak "Młode wilki" Jarosława Żamojdy (1996) czy "Sara" Macieja Ślesickiego (1997). W 1994 rozpoczęto emisję "Klanu" jako pierwszej rodzimej opery mydlanej po wcześniejszej popularności tasiemcowych seriali brazylijskich oraz amerykańskich "Dynastii" i "Mody na sukces". W 1999 roku widzowie obejrzeli pierwszy odcinek serialu "Na dobre i na złe", będącego polską odpowiedzią na "Ostry dyżur". Polska transkrypcja tych wzorców – aspiracyjnych wizerunków stylu życia zasobnej klasy średniej oraz miłości zaradnego bad boya i niewinnej dziewczyny – mogła pociągnąć za sobą powroty wokalistek do tradycyjnych ról ładnych kobiet uzależniających  swoje szczęście od zachowania mężczyzny.

W roku 1995 na debiutanckim albumie studyjnym "Dotyk" Edyta Górniak zapewniała nas, że to nie ona była Ewą, czyli jeszcze nie zgrzeszyła, i jak czysta kartka czeka na przeżycie wielkiej miłości; słowami Jacka Cygana deklarowała swój cel: "Jestem po to, by kochać cię". W tym samym roku Kasia Kowalska promowała swoją drugą płytę "Koncert inaczej" za pomocą piosenki "A to, co mam", gdzie przyznawała się do bezkrytycznej fascynacji mężczyzną, gotowości do poddania się jego decyzjom i ogromnego lęku przed odrzuceniem. W roku 1997, śpiewając "Im więcej ciebie, tym mniej", narratorka Natalii Kukulskiej zwierzała się, że na randkach z wyprzedzeniem przeżywa tęsknotę za kochankiem i obawę przed jego odejściem.

W konwencji disco polo Shazza w piosence "Bierz, co chcesz" (album Egipskie noce z 1995 roku) wyrażała chęć oddania się mężczyźnie znacznie bardziej przedsiębiorczo, przekazując jasno wybrankowi tytułowy komunikat. Jej deklarację potwierdzał teledysk, w którym wokalistka jako sprzedawczyni w piekarni, po zaoferowaniu klientowi pieczywa, dawała mu również swoją dłoń i porzucała dla niego stanowisko pracy.

 

Bardzo podobnie Justyna Steczkowska jako "Dziewczyna szamana", w tekście napisanym przez Grzegorza Ciechowskiego, ujawniała gotowość do inicjacji seksualnej i sugerowała, że to doświadczenie może jej dać nowe życie. I już bez metafor odwołujących się do magii Edyta Bartosiewicz wprost komunikowała, że bez związku z mężczyzną życia nie ma. W piosence "Ostatni" z płyty Szok'n'Show z 1997 roku perspektywa rozstania jest pokazana jako nicość, zniknięcie obojga partnerów oraz rozstąpienie się ziemi.

 Tego rodzaju wyznania wyraźnie kontrastowały z omówionymi wcześniej deklaracjami kobiet, które postanawiały nie przejmować się zanadto rozstaniem albo po swojemu ułożyć relację z mężczyzną. Powstawał też niepokojący brak symetrii, w którym kobiece marzenia o bezpiecznym oddaniu się stykały się z męskimi narracjami o bezradności, braku inicjatywy i zamroczeniu namiętnością.

Ilustracja: Olga Wróbel
Ilustracja: Olga Wróbel

W kolejnej dekadzie bynajmniej nie zniknęły deklaracje mężczyzn uzależniających sens życia od powierzenia się kobiecie. Lady Pank śpiewał np. w 2004 roku "Wszystko byłoby inne / gdybyś tu była, ja wiem. / Nie tak trudne i dziwne / gdybyś tu była, ja wiem" a w 2008 Piotr Kupicha z zespołem Feel odwoływał się do figury Beatrycze, dając się prowadzić kobiecie mającej "anioła głos".

Autorki: Joanna Stryjczyk (tekst), Olga Wróbel (ilustracje), luty 2018

 
[Embed][Embed]
Kategoria: 
Muzyka
Literatura
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Najciekawsze aforyzmy o miłości

$
0
0
Polski

Najciekawsze aforyzmy o miłości

 

Pocztówka sprzed lat, fot. Biblioteka Narodowa, Polona.pl
Pocztówka sprzed lat, fot. Biblioteka Narodowa, Polona.pl

Miłość ma tyle odmian, ilu ludzi na tym najlepszym ze światów. Żadna inna dziedzina życia nie wpływa równie mocno na kształtowanie się indywidualności. Nie ma dwóch identycznych relacji miłosnych, co staramy się oddać w tym wyborze sentencji polskich autorów.

Dzielą się one na dwie zasadnicze grupy. W pierwszej można wyodrębnić nadzieje i pełne optymizmu oczekiwania (Kamieńska, Konopnicka, Przerwa-Tetmajer, Tischner). Drugą grupę stanowią rady i wynurzenia osób doświadczonych – niekoniecznie pozytywnie – konsekwencjami zbytniego zawierzenia miłości (Dąbrowska, Nałkowska, Dołęga-Mostowicz, Dygat). 

Najczęściej jednak oba te podejścia – zarówno idealistyczne, jak i racjonalne – najściślej się ze sobą wiążą, potwierdzając paradoks naszej niezłomnej woli istnienia. Co raczej trudno sobie wyobrazić bez kochania. 

Miłość idealistów

Pocztówka sprzed lat, fot. Biblioteka Narodowa, Polona.pl
"Kocha, nie kocha?", pocztówka sprzed lat, fot. Biblioteka Narodowa, Polona.pl

Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało wielkie sprawy głupią miłością.
Krzysztof Kamil Baczyński

Gwiazdy – to mało, morze – to mało, jeżeli miłość jest przy mnie.
Władysław Broniewski

Gdy miłość zagnieździ się w sercu człowieka, staje się on jak dziecko, które nic nie rozumie.
Joseph Conrad

Prędko zniknie każda trwoga, gdy w miłości wzrok utonie.
Aleksander Fredro

Miłość jest pożądaniem piękności.
Łukasz Górnicki

Miłość to nie jest towar, który się mierzy łokciem i wagą. To jest dar, który się ofiarowuje nie pytając czy jest komuś potrzebny i nie żądając zwrotu.
Halina Górska

Każda miłość, jeśli jest prawdziwa, powinna niszczyć poprzednią, porażać całego człowieka, tyranizować i żądać wyłączności.
Zbigniew Herbert

Człowiek szuka miłości, bo w głębi serca wie, że tylko miłość może uczynić go szczęśliwym.
Jan Paweł II

Miłość zmienia oblicze świata, a świat zorganizowany przez miłość zmienia nas samych.
Anna Kamieńska

Tylko miłość jest siłą, co złagodzić może ból świata.
Maria Konopnicka

Miłość – dwie dusze w jednym zjednoczonym ciele, a przyjaźń – jedna dusza w dwóch ciałach… Zaiste!
Tadeusz Kotarbiński

Miłość jest darem nieba, nadużyta – piekłem.
Zygmunt Krasiński

Miłość jest nieśmiertelna, to tylko życie trwa zbyt krótko.
Jacek Kuroń

Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną, powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno.
Jan Lechoń

Leżysz zabity i jam też zabity, ty – strzałą śmierci, ja – strzałą miłości.
Jan Andrzej Morsztyn

Miłość to jakby zatrzymanie czasu, wstrzymanie wskazówek zegara.
Stefan Napierski

Cóż wiesz o pięknem?… Kształtem jest miłości.
Cyprian Kamil Norwid

Miłość odkupuje i oczyszcza brzydkie i ciemne strony tego świata, miłość zbawia narody, uszlachetnia jednostki, tworzy bohaterów, podnosi prostaków, uszczęśliwia niewiastę. Ale… żeby umieć kochać trzeba umieć myśleć.
Eliza Orzeszkowa

Tylko taka miłość ma sens, która przedłuża młodość.
Kazimierz Poświat

Bywają wielkie zbrodnie na świecie, ale chyba największą jest zabić miłość.
Bolesław Prus

Kocham cię za to, że cię kochać muszę.
Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno.
Andrzej Sapkowski

Miłość jako nasionko leśne z wiatrem szybko leci, ale gdy drzewem w sercu wyrośnie, to chyba razem z sercem wyrwać ją można.
Henryk Sienkiewicz

Miłość i czynienie miłości to jedno. Bez czynienia miłości, miłości nie ma.
Edward Stachura

Gdyby mi ktoś powiedział, że głupim jest ten, kto kocha, potwierdzając to odpowiedziałbym, że głupszym jest ten, kto nie kocha.
Leszek Szeligowski

Miłość jest wtedy wielka, kiedy gra nie na jednej, ale na wszystkich strunach serca.
Aleksander Świętochowski

Przez dobroć zasługuje się na miłość.
Józef Tischner

Miłość między ludzi należy siać jak złote zboże, a kąkol nienawiści trzeba wyrywać i deptać nogami. Czcij człowieka – oto nauka.
Stefan Żeromski

Walka z miłością to walka niemal z życiem, bo miłość jest życia rodzeniem.
Stefan Żeromski

Miłość realistów

Pocztówka sprzed lat, fot. Biblioteka Narodowa, Polona.pl
Pocztówka sprzed lat, fot. Biblioteka Narodowa, Polona.pl

Miłość jest tyle warta, ile kosztuje.
Karol Bunsch

Gdy nas nie stać na miłość, stać nas zawsze na zazdrość.
Maria Dąbrowska

Są trzy rzeczy wieczne: wieczne pióro, wieczna miłość i wieczna ondulacja. Najtrwalsze z tego jest wieczne pióro.
Tadeusz Dołęga-Mostowicz

Kiedy się czuje pociąg fizyczny, nieczystą namiętność fizycznych kształtów, to nie jest miłość. Miłość jest pożądaniem czyjeś duszy.
Stanisław Dygat

Miłosna gorączka jak ospa – im wcześniej się odbędzie, tym lżejsza.
Aleksander Fredro

Wszak miłość jest cierpieniem, nie fraszką jałową.
Konstanty Ildefons Gałczyński

Miłość i nienawiść są dwoma obliczami tego samego.
Witold Gombrowicz

Miłość jest ślepa i dlatego obmacuje.
Manuela Gretkowska

Miłość jest jak węgiel: kiedy pali się – parzy, kiedy zgaśnie – plami.
Bolesław Szczęsny Herbaczewski

Szacunek i miłość są to kapitały, które koniecznie gdzieś umieścić należy. Więc się je daje komukolwiek na kredyt.
Karol Irzykowski

Miłość bez wzajemności zawsze jest najsilniejsza.
Stefan Kisielewski

Miłość niczego nie tłumaczy, choć wiele załatwia.
Stefan Kisielewski

Miłość to nieudolnie czy niestarannie wymalowana banalna sceneria i tylko chwilowe naświetlenie jej reflektorami ułudy sprawia, że ludzie obdarzeni smakiem mogą w niej zagustować.
Stefan Kisielewski

Ciężko, kto nie miłuje, ciężko, kto miłuje, najciężej, kto miłując łaski nie zyskuje.
Jan Kochanowski

Miłość jest jak eter. Może zabić, ale może też… ulotnić się.
Alfred Aleksander Konar

Podobno ci, którzy szaleją z miłości, byli już przedtem wariatami.
Alfred Aleksander Konar

A miłość? Jeszcze jeden nałóg młodości, ryzykowne gry, oszałamiające stany nieważkości.
Tadeusz Konwicki

Oczywiście miłość, jak każda choroba psychiczna, przebiega w różnym nasileniu, zależnie od charakteru i wydolności wewnętrznej pacjenta. Z podgorączkowego stanu zalotów i flirtu aż do ataków szału miłosnego.
Tadeusz Konwicki

Miłość jest poetycznym złudzeniem, które żeby długo zatrzymać, nie trzeba dotykać palcami jak bańki z mydła, bo zmienia się w kroplę brudnej wody.
Józef Ignacy Kraszewski

Ogień przyjaźni powolny, lecz trwały. Ogień miłości wielki, lecz krótki.
Ludwik Kropiński

Miłość to przypadkowe rozmieszczenie atomów.
Jalu Kurek

"Wracamy zawsze do naszej pierwszej miłości". Może. Ale w coraz to innych celach.
Stanisław Jerzy Lec

Pierwsze westchnienie miłości, to ostatnie westchnienie rozumu.
Kornel Makuszyński

Rzadko bywa ogień bez dymu, a rzadziej jeszcze miłość bez kłopotów.
Wincenty Ignacy Marewicz

Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy, i noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy.
Adam Mickiewicz

Miłość poznaje się tylko po cierpieniu.
Zofia Nałkowska

Miłość: wyspa emocji otoczona morzem wydatków.
Leopold Nowak

Miłość to fizjologiczna psychoza. Całkowite zawężenie procesów poznawczych i intelektualnych. Zaburzenie świadomości. Rozszczepienie emocji i działania. Bywa nieuleczalna.
Barbara Rosiek

Miłość jest to ten okres, w którym nasz bliźni płci przeciwnej jest o nas tego samego zdania, co i my.
Magdalena Samozwaniec

Kochanie to niewola ciężka, bo przez nie człek wolny niewolnikiem się staje.
Henryk Sienkiewicz

Miłość bez zmysłów, to włócznia bez żelaza, to puchar bez wina.
Władysław Syrokomla

Miłość daje złudę szczęścia wtedy, jeśli jej nie analizujemy.
Leszek Szeligowski

Ja się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Konrad Tom

Jaka to oszczędność czasu zakochać się od pierwszego wejrzenia.
Julian Tuwim

Romans to marzenie człowieka samotnego, a samotność – marzenie człowieka, który ma romans.
Julian Tuwim

I nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości, czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą.
Jan Twardowski

Miłość, której nie widać, nie zasłania sobą.
Jan Twardowski

Nie kochać nigdy… – ale to i żyć nie warto! Kochać… – to jest męczyć się przez całe życie.
Maria Wirtemberska

Miłość z musu – to mniej więcej to samo co pokój z "pozycji siły". Trwałość obu – jednakowa.
Ignacy Włodek

Nic tak nie wzrusza mężczyzny, jak łzy kobiety, którą kochać zaczyna, i nic tak drażni go tak, jak łzy kobiety, którą kochać przestaje.
Maryla Wolska

Miłość jest to śliczne pudełeczko, w którym schowany leży starannie zrobiony rachuneczek.
Jan Chryzostom Zachariasiewicz

Miłość jest tak rzadkim zjawiskiem jak geniusz.
Emil Zegadłowicz

Jest miłość kochanie, jest miłość namiętność, jest miłość fantazja. Pierwsza tłumaczy się w życiu świętością, druga nieszczęściem, trzecia grzechem.
Narcyza Żmichowska

Miłość dojrzała

Ilustracja do "Quo Vadis" Henryka Sienkiewicza: Ligia i Winicjusz,, fot. Biblioteka Narodowa, Polona.pl
Ilustracja z "Quo Vadis" Henryka Sienkiewicza: Ligia i Winicjusz,, fot. Biblioteka Narodowa, Polona.pl

Miłość? – Jak wszystko, tak i to wymaga pracy – zwyczajnej, codziennej. Nawet miłości nie można puszczać bez steru, na wiatr. Nic nie jest tak omylne, jak tak zwane "nieomylne instynkty".
Andrzej Bobkowski

Miłość jest dumna i bez dumy nie może się rozwinąć. Miłość bez dumy jest chora i upokarzająca.
Stanisław Brzozowski

Biada człowiekowi, którego serce nie nauczyło się za młodu ufać, kochać – i pokładać w życiu nadzieję.
Joseph Conrad

Każda miłość musi się rodzić z autoafirmacji, być nam pomocną w urzeczywistnianiu nas samych.
Henryk Elzenberg

Warunek trwania miłości: mieć jakiś inny obiekt ukochania niż samych siebie.
Ludwik Hirszfeld

Kocha się tak samo przez wady i nieszczęścia i może nawet głębiej, a najgłębiej kocha się przez ból.
Wiesław Myśliwski

Miłość to najpiękniejszy i najważniejszy rodzaj ciekawości.
Janusz Leon Wiśniewski

Kochać – to ukochać tę drugą istotę z całym bólem, jaki nam sprawiać mogą jej wady, jej występki, kochać przez łzy, przez ból, przez cierpienie.
Gabriela Zapolska

Miłość jest pewną próbą rzetelnej wartości człowieka.
Narcyza Żmichowska

Małżeństwo

"Ból to dla męża srogi, gdy nosić musi rogi, bo w żonce miłość nęci, zazwyczaj już... ten trzeci" lat, fot. Biblioteka Narodowa, Polona.pl
"Ból to dla męża srogi, gdy nosić musi rogi, bo w żonce miłość nęci, zazwyczaj już ten trzeci", fot. Polona.pl

Lekkomyślne żenienie się "z miłości" musi być chyba "występkiem": zamienia ono bowiem niejednokrotnie pożycie małżonków na dożywotni dom kary… bez poprawy.
Jan Ignacy Niecisław Baudouin de Courtenay

Mężczyzna żonaty albo zostaje wdowcem, albo człowiekiem nieszczęśliwym.
Zbigniew Becher

Małżeństwo jak kalectwo należy znosić cierpliwie.
Karol Bunsch

Małżeństwo – jak każda sztuka – nie może obejść się bez scen.
Jerzy Jurandot

Szalona miłość – to znieczulenie przed operacją małżeńską.
Lech Konopiński

Mąż: mężczyzna, który ma otwarty portfel i zamknięte usta.
Lucjan Kydryński

Małżeństwo jest instytucją. Więc czy nie za mało pracowników?
Stanisław Jerzy Lec

Miłość: spacer. Małżeństwo: forsowny marsz.
Wincenty Styś

Małżeństwo: bezgotówkowa wymiana usług.
Leszek Szaruga

Nierozwiązalność małżeństwa jest pomysłem dobrym, szkoda tylko, że nie daje się zastosować do ludzi.
Aleksander Świętochowski

Małżeństwo jest najlepszym sposobem dowiedzenia się, jakiego to rodzaju mężczyznę twoja żona pragnęła poślubić.
Antoni Uniechowski

Kobiety i mężczyźni o sobie nawzajem

Quo vadis: Eunice całuje posąg Petroniusza, fot. Biblioteka Narodowa, Polona.pl
Eunice całuje posąg Petroniusza, ilustracja do "Quo Vadis" H. Sienkiewicza, fot. BN/Polona.pl

Asceta odmawia wszystkiego sobie, ascetka – innym.
Zbigniew Becher

Żadnego mężczyzny tak sobie kobieta nie ceni jak tego, który kocha się w niej bez wzajemności. Kobieta może ścierpieć stratę kochanka, ale jej miłość własna nie pogodziłaby się nigdy z utratą mężczyzny wiernego, oddanego i zakochanego w niej bez wzajemności.
Stanisław Dygat

Brzydkie kobiety są jak trudni pisarze – kto raz w nich zagustuje, ten tylko pokocha.
Eugeniusz Fangrat

Tyś dla mnie wodą w lata skwarze. I rękawicą jesteś w zimie.
Konstanty Ildefons Gałczyński

Miłość wchodzi mężczyźnie przez oczy, a kobiecie przez uszy.
Ludwika Godlewska

Najtańszy sposób zdobycia kobiety – błyszczeć, najgłębszy – rozmarzyć.
Ludwik Hirszfeld

Kto kocha – ten czuć powinien i przeczuwać, a kto nie odgadnie serca kobiety – ten go nie wart.
Józef Ignacy Kraszewski

Tylko kobieta brzydka potrafi pokochać naprawdę, bo kocha mniej samą siebie.
Kornel Makuszyński

Bo z mężczyznami jest jak z bańkami mydlanymi: pierwsza jest zawsze nieudana, druga już lepsza, a dopiero ta trzecia naprawdę piękna i kolorowa.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Kobieta, dla której byłeś dobry, która kocha, nie zapomni twej dobroci, nie sprofanuje swego kochania.
Maria Rodziewiczówna

Dumy kobiecej nie można kupić za pieniądze.
Lilian Seymour-Tułasiewicz

Kobieta istnieje po to, aby ją kochać, mężczyzna zaś, aby ponosił ciężary tego kochania.
Leszek Szeligowski

Kobieta powinna być interesująca tylko erotycznie, ściślej: seksualnie. Inne jej zalety mężczyzna sam już sobie dorobi.
Julian Tuwim

Mężczyzna pozostaje zazwyczaj bardzo długo pod wrażeniem, jakie zrobił na kobiecie.
Julian Tuwim

Nie trzeba oddać się mężczyźnie, by zdradzić… można zdradzić kogoś duchowo i nieraz ta właśnie duchowa zdrada jest stokroć gorsza, stokroć niebezpieczniejsza niż fizyczna.
Ewa Wachnowska

Istota, którą kocha się w pierwszych latach męskiej dojrzałości, nie jest osobą – jest wcieleniem pragnień.
Józef Weyssenhoff

Dom wypełnia nie żona, a kobieta.
Gabriela Zapolska

Kobieta nie starzeje się dopóty, dopóki jest pożądana.
Gabriela Zapolska

Kochać to – szczęście. Być kochaną – to wielkość kobiety.
Narcyza Żmichowska

 

Bibliografia

Antologie:

  • "Aforystyka dwudziestolecia (1918–1939)", wybór, wstęp i posłowie Ludwik Bohdan Grzeniewski, Warszawa 1976
  • Bracia Rojek [Marian Eile], "Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika", Warszawa 2008
  • Henryk Markiewicz, "Cytaty mądre i zabawne", Kraków 2002
  • Danuta i Włodzimierz Masłowscy, "Aforyzmy polskie", Kęty 2001
  • "O miłości – sentencje i zmyślenia", wybór i opracowanie Roman Szymański, Warszawa 1980
  • "Tuziny aforyzmów", wybór, wstęp i opracowanie Marian Dobrosielski, Warszawa 1987
  • "Wielka księga myśli polskiej. Aforyzmy, przysłowia, sentencje", wybór i opracowanie Danuta i Włodzimierz Masłowscy, Warszawa 2005
  • "Współczesna aforystyka polska. Antologia 1945–1984", wybór i wstęp Joachim Glensk, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1986
  • "Żądło i miód mądrości. Antologia aforyzmu polskiego", wybór i posłowie Kazimierz Orzechowski, Wrocław 1977

Wybory autorów:

  • Stanisław Brzozowski, "Aforyzmy", wybór i wstęp Andrzej Mencwel, Warszawa 1979
  • Maria Dąbrowska, "Aforyzmy", wybór Aleksander Bogdański, wstęp Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1989
  • Karol Irzykowski, "Aforyzmy", wstęp i wybór Stefan Lichański, Warszawa 1975
  • Karol Irzykowski, "Myśli", wybór i przedmowa Ludwik Bohdan Grzeniewski, Warszawa 1974
  • Lech Konopiński, "Myśli. Gedanken", przekład na język niemiecki Waldemar Andrzej Zamlewski, Poznań 2006
  • Tadeusz Kotarbiński, "Aforyzmy i myśli", wybór Janina Kotarbińska i Zdzisław Libera, wstęp Zdzisław Libera, Warszawa 1986
  • Stanisław Jerzy Lec, "Myśli nieuczesane wszystkie", Warszawa 2006
  • Kazimierz Przerwa-Tetmajer, "Aforyzmy", Kraków 1918
  • Leszek Szaruga, "Kanibale lubią ludzi. Aforyzmy", Szczecin, Bezrzecze 2012
  • Aleksander Świętochowski, "Aforyzmy", wybór i wstęp Maria Brykalska, Warszawa 1979
     

Autor: Janusz R. Kowalczyk, luty 2018

[Embed][Embed][Embed][Embed]
Kategoria: 
Literatura
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

O miłości bez przesady – inne polskie erotyki

$
0
0
Polski

O miłości bez przesady – inne polskie erotyki

Kadr z filmu "Miłość", reżyseria: Michael Haneke, 2012, fot. Gutek Film
Kadr z filmu "Miłość", reżyseria: Michael Haneke, 2012, fot. Gutek Film

Czy odśnieżanie przydomowej ścieżki może być wyrazem najczystszej miłości? Jak wygląda miłosne życie po śmierci i jak uniknąć odpowiedzi na pytanie "kochasz, czy nie kochasz?"? Polska poezja miłosna przynosi odpowiedź na te i inne pytania.

Wycieczkę po nieoczywistych rejestrach poezji miłosnej zaczynamy od artysty, którego w takim zestawieniu zwyczajnie nie mogło zabraknąć – Marcina Świetlickiego. Ironisty i obrazoburcy, romantyka, mizogina, wrażliwca i prowokatora. Autora wierszy sentymentalnych i… tych nieco mniej.  

 

 

Marcin Świetlicki - Marnowanie

-  love in vain -
(Robert Johnson)
 
Rozpierdoliłaś mi wakacje.
Na stacji stoję sam.
Rozpierdoliłaś mi wakacje.
Na stacji stoję sam.
Być może miałaś jakieś racje.
Lecz cała miłość na marne.
Na marne.
 
Kiedy pociąg wjeżdża na stację,
pracownik kolejnictwa mi w oczy patrzy.
Ma wyraz oczu taki jak ty.
Lecz ty rozpierdoliłaś mi wakacje.
Cała miłość na marne.
Na marne.
 
Jest tylko jedno światło dla mnie.
Światło jest czerwone.
Rozpierdoliłaś mi wakacje.
Odjeżdżam w swoją stronę.
I zanim znów się łudzić zacznę,
wiem: cała miłość na marne.
Miłość na marne.
 

Świetlicki opublikował ten wiersz w 2001 roku w tomie "czynny do odwołania". Dekadę później, w wywiadzie udzielonym Juliuszowi Ćwieluchowi z "Polityki" mówił:

Kryzys wieku średniego miałem dziesięć lat temu i teraz już go tylko wspominam. Rozstałem się z kobietą, wyprowadziłem się z domu. Ekscesy jakieś były. Ogólnie trudny byłem bardzo. W dół leciałem. A potem jakoś się z tego wydobyłem. […] Ja niby jestem bezrobotny, niby jestem na marginesie, ale w sumie świetnie funkcjonuję. Z niezłą kobietą się związałem. Jest mądra i dobra.

Jej poświęcił jeden ze swych najbardziej bezpretensjonalnych wierszy miłosnych, nagranych w 2013 roku na płycie "Sromota".

 

 

Marcin Świetlicki – "O."

Tę wąską czarną gumkę, którą ściąga włosy
Nocą nosi na ręce żeby nie zginęła
Jej nocne obyczaje są zachwycające
Długo by można na ten temat
Długo by można na ten temat
 
Wyjechała lecz wróci i niech wraca ciągle,
Niech ciągle powracają jej popołudniowe obyczaje
Poranne i wieczorne
Znowu mam życie, ona mi je robi
Znowu mam życie ona mi je robi
Zuzanna Ginczanka, 1938, fot. Muzeum Literatury / East News
Zuzanna Ginczanka, 1938, fot. Muzeum Literatury / East News

Ironia jako sposób ucieczki przed romantycznym banałem sprawdza się w poezji od dawna. Przypomnijmy choćby jeden z najbardziej urokliwych miłosnych wierszy napisanych po polsku – "Wyjaśnienie II"Zuzanny Ginczanki, znakomitej poetki okresu międzywojennego nazywanej przez sobie współczesnych "Tuwimem w spódnicy".

Zuzanna Ginczanka, "Wyjaśnienie II"

Żeby rzecz wyjaśnić wreszcie
tak czy owak, tak czy siak,
kiedy spytasz: «Czy mnie kochasz»?
powiem tobie: «Nie i tak».
 
Powiem tobie po namyśle,
nie na oślep, byle jak,
Mówiąc »Nie» — rzecz jasna skłamię,
by nie skłamać mówiąc «Tak».
 
Mówiąc: «Tak» zaś, skłamię po to,
by nie skłamać mówiąc: «Nie».
Mam nadzieję, że już teraz
nie zrozumiesz słów mych źle.
 
 
[Embed]

"Pisanie o miłości jest niebezpieczne, bo jest szansa, że popadniemy w banał albo sentymentalizm. Dlatego miłość jako temat zanika" - mówiła Ewa Lipska w wywiadzie dla radiowej Dwójki w rozmowie towarzyszącej wydaniu tomiku "Miłość, droga pani Schubert".

A jednak u Lipskiej miłość jako temat powraca w coraz to nowych poetyckich opowieściach. Łączy się w nich nostalgia i humor, a głębokie emocjonalne doświadczenia zostają opisane za pomocą celowo trywialnej metafory.  Jak choćby w tym wierszu.

Ewa Lipska "Wyznanie mężczyzny od którego kobieta odchodzi jak lato i powraca jak lato"

Odchodzisz ode mnie
jak lato.
I powracasz do mnie
jak lato.
Wjeżdżasz nagle na rynek (Opel Raiły 1900
o mocy 102 KM)
Ostatni raz ty. Ostatni raz ja.
Ostatnia moja cierpliwość
ale
nie ostatnia.
Tyle jej narosło że wystarczy
na całą naszą miłość.
 
Oby zabrakło. Oby nie.
 
A ty nawet nie wyłączasz świateł.
Zjawiasz się taka lekka jak karoseria.
Coraz więcej mniej ciebie.
Taka mniej więcej ty.
Zjawiasz się nagle jak katastrofa.
I kiedy oboje giniemy w tym wypadku
to nawet nie ma nikogo kto by nas
chciał przejechać na przestrzał
(naszą miłość)
abyś już więcej nie mogła
odchodzić ode mnie
jak lato
i powracać do mnie
jak lato.
 
Zdzisław Beksiński, "Bez tytułu", 1984, fot. Galeria Zdzisława Beksińskiego - Muzeum Historyczne w Sanoku
Zdzisław Beksiński, "Bez tytułu", 1984, fot. Galeria Zdzisława Beksińskiego - Muzeum Historyczne w Sanoku

"Klasycyzm w poezji to zapewne nic innego, jak próba opanowania swych uczuć i wypowiedzenia ich w formie możliwie zdyscyplinowanej i odwołującej się do istniejących w teraźniejszości form minionych."– pisał w swoim manifeście Jarosław Marek Rymkiewicz. W swej twórczości nieczęsto zapuszczał się w rejony poezji miłosnej, a kiedy już pisał o miłości, robił to na własnych zasadach. Dowodem na to, jak odważna była jego miłosna poezja, niech będzie "Sentymentalny wierszyk października", wiersz o miłości i śmierci  przypominający poezję baroku i… makabreskę godną Tima Burtona.

Jarosław Marek Rymkiewicz "Sentymentalny wierszyk października"

Będziemy leżeć obok siebie
Będziemy trzymać się za ręce
Miło jest zasnąć po pogrzebie
Szeleszczą szarfy gniją wieńce
 
Korzonki bluszczu masz we włosach
Jak głośno bije twoje serce
To łzy czy rosa? Nocna rosa
Zbieraj kropelkę po kropelce
 
Miło jest zbudzić się we dwoje
Łono otwiera się w pościeli
Te blade kwiatki to powoje
Trochę przeszkadza zgrzyt piszczeli
 
Powoje albo wilcze łyko
Miło jest kochać się w ciemności
To już początek października
A jeszcze ciepłe masz wnętrzności
 
Twoje koronki przybrudzone
W cmentarnych drzewach puszczyk woła
To łzy czy rosa? Łzy bo słone
Teraz pójdziemy do kościoła

 

 

"W pewnym wieku nasze piękno nosimy już tylko wewnątrz siebie i że uzewnętrznia się ono dopiero wtedy, kiedy je w nas poruszy miłość"– mówiła Urszula Kozioł w jednym z wywiadów. Sama pisała o niej wiele razy – najwięcej w wydanym w 2014 roku tomie "Klangor" dedykowanym jej zmarłemu mężowi, Feliksowi Przybylakowi. W jednym ze swych wcześniejszych wierszy pisała: 

Urszula Kozioł, "Jesteś za blisko"

Jesteś za blisko
za naocznie jesteś
żebym cię mogła zobaczyć raz wtóry.
 
Oto liść jeden przybył
w naszym drzewie
a nie wiem — który.
 
Tak zacieramy się. Im bliżej siebie
jesteśmy dalsi wciąż
od zobaczenia.
 
Zbyt odsłonięte mamy twarze. Przecież
coś pozostało w nich
do odgadnienia.
 
Zatem jedź wyjedź i bądź mi z powrotem
bowiem gdzie oczy za blisko są oczom
błogosławiony rozjazd — i powroty.
 
A tak się właśnie do obrazu
wgląda
cofając kroki.
 
[Embed]

Czytany po latach wiesz Urszuli Kozioł jawi się jako rozmowa z innym poetyckim utworem opowiadającym o bliskości, która nie pozwala widzieć człowieka w całej jego złożoności – "Bliskością niewidomą"Jerzego Ficowskiego

Jerzy Ficowski, "Bliskość niewidoma"

Jestem
 
Za blisko jesteś
bym cię mogła widzieć
mieszkasz w moich źrenicach
tobą patrzę
nie w ciebie
 
Raz zobaczyłam cię
naprawdę
 
Z daleka
przez szkło powiększające łzy
 
Odchodzę
 
Zostań bo
nie chcę cię widzieć

 

 

Gdyby ktoś zechciał wskazać polskiego artystę, który w swojej twórczości mówił o miłości najczęściej i najpiękniej, Agnieszka Osiecka byłaby z pewnością w czołówce jego klasyfikacji. Nie mogłoby być inaczej, skoro mowa o autorce ponad dwóch tysięcy piosenek, wierszy i utworów scenicznych. O tym, jak życiowe doświadczenia Osieckiej splatały się w jedno z jej poezją, przekonuje lektura korespondencji "Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory listy na wyczerpanym papierze" wydanej w 2017 roku, a ukazującej niezwykłą relację między dwojgiem ludzi, którzy spotkali się w nie do końca właściwym czasie.  

Agnieszka Osiecka "Kiedy mnie już nie będzie"

Siądź z tamtym mężczyzną
twarzą w twarz,
kiedy mnie już nie będzie.
Spalcie w kominie
moje buty i płaszcz,
zróbcie sobie miejsce ...
 
A mnie oszukuj mile
uśmiechem, słowem, gestem,
dopóki jestem, dopóki jestem.
 
Płyń z tamtym mężczyzną
w górę rzek,
kiedy mnie już nie będzie,
znajdźcie polanę, smukłą sosnę i brzeg,
zróbcie sobie miejsce ...
 
A mnie wspominaj czule,
że mało tak się śniłem,
a przecież byłem, no przecież byłem.
 
Dziel z tamtym mężczyzną
chleb na pół,
kiedy mnie już nie będzie,
kupcie firanki, jakąś lampę i stół,
zróbcie sobie miejsce ...
 
A mnie bezczelnie kochaj,
choć smutne śpiewki przędę,
bo przecież będę, no przecież będę.

 

 

"Syneczku mój kochany, przyjacielu jedyny - czwarty dzień mija, odkąd wyjechałeś do Surabai i oczywiście nie mogłem mieć jeszcze żadnych wiadomości od Ciebie i nawet nie wiem, jaki będzie Twój najbliższy port – ale już mi Ciebie tak brakuje, tak się oglądam wszędzie za Tobą"– tak brzmiał pierwszy z pośmiertnych listów napisanych przez Jarosława Iwaszkiewicza do Jerzego Błeszyńskiego. Poznali się przypadkiem w 1953 roku, a ich miłość trwała sześć lat- do przedwczesnej śmierci Błeszyńskiego. Wielka namiętność, miłość i doświadczenie straty naznaczyły całą twórczość Iwaszkiewicza – o Jerzym pisał w "Kochankach z Marony", dla niego stworzył m.in. "Wesele pana Balzaka". O swojej miłości pisał także w wierszach.  

Kadr z filmu "PAnny z Wilka" (1979) Andrzeja Wajdy na podstawia opowiadania Iwaszkiewicza
Kadr z filmu "Panny z Wilka" (1979) Andrzeja Wajdy na podstawia opowiadania Iwaszkiewicza

Jarosław Iwaszkiewicz, "Upokarza mnie miłość"

Upokarza mnie miłość. Przestaję być sobą.
I myślę tylko o tym, co się dzieje ze mną,
Niebo mi się wydaje przykryte żałobą,
A ziemia albo zimną albo nieprzyjemną.
 
Nie mam dla ludzi wtedy żalu ni miłości,
Przeglądam się zbyt długo w przejrzystym zwierciadle,
I długo wyobrażam przedmiot mej miłości,
Ociągając się biernie na snu prześcieredle.
 
Gubię się, chcę poprawić i bezradny stoję
Widząc śnieg lub malachit obserwując stropów,
I patrząc na samotność, z którą się rozstaję,
Wciągam, chrapiąc nozdrzami, zapach heliotropów.
 
Nie wróci długo spokój; lata całe będę
Nie rozumiał mych czynów, słów i blasku ziemi,
Patrzę, jak na ugoru zaniedbaną grzędę,
Na mą duszę, spętaną więzami nowemi.
 
 
[Embed]

Jedną z najbardziej niezwykłych poetyckich opowieści o miłości napisanych po polsku jest poetycki tomik Anny Janko"Świetlisty cudzoziemiec" z 2001 roku. W trzydziestu wierszach Janko opowiada historię miłości – od jej narodzin po pozorny kres.

Przedstawiając postać poetki, Piotr Matywiecki pisał o tym tomiku w Culture.pl, że oto "cały świat tej poezji - bogaty w realia codzienności i nie odwracający się od szorstkiej materii życia - zamieniony jest w strumień miłosnej emocji". I choć dopiero czytane razem wiersze Janko składają się w spójną, przemyślaną opowieść, my przypomnimy jeden  z wierszy.

 

 

Anna Janko, "Piosenka bez słów"

Niemi kochankowie
kochają się niemo
ona nic nie powie
i on nic nie powie
 
Mgłą zachodzą lustra
krew śpiewa pod skórą
milczą jego usta
i milczą jej usta
 
W srebrnoczarnej ciszy
tańczą dwa oddechy
on ten taniec słyszy
i ona go słyszy
 
Bezszelestnie dzicy
nikomu nie zdradzą
jego tajemnicy
i jej tajemnicy
 
Gdy zgasną płomienie
nie rzekną ni słowa
wszystko jest milczeniem
wszystko jest milczeniem
 

O niełatwych narodzinach miłości i roli przypadku w tym tajemnym procesie opowiadał też Tomasz Różycki, jeden z najwybitniejszych polskich poetów średniego pokolenia. W tomie "Litery", fascynująco niejednoznacznym poetyckim dialogu z bliskimi ludźmi, sobą samym i Bogiem, Różycki zawarł między innymi historię pewnego banknotu.

Tomasz Różycki, "Wszelka liczba"

Banknot, na którym zapisałem numer do ciebie,
Gdzieś mi przepadł. Musiałem nim za coś zapłacić,
Ale co mogłoby mieć tak ogromną cenę?
I teraz będę musiał czekać całą wieczność,
 
żeby znów do mnie trafił, lub liczyć raz jeszcze
na podobne spotkanie. Mogę też wybierać
cyfry w dowolnym szyku – zdać się na przypadek,
albo chodzić po sklepach i zmieniać gotówkę
 
lub siadać zawsze w tym samym miejscu w kawiarni
na lotnisku czy dworcu i patrzeć uparcie
w drzwi – a może nadejdziesz. Taka sama szansa,
jak to, że z kieszeni wypadnie właśnie banknot.
 
Wiesz, jak to jest z liczbami: one się nie kończą,
I jeśli nas odejmą, nic im nie ubędzie.
Najwyżej się powiększą o wartość ujemną,
Uparcie nieobecną przy stoliku w kącie.

 

Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz, fragment okładki książki "Najlepiej w życiu ma twój kot. Listy", fot. Ewa Lipska/wydawnictwo Znak
Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz, fragment okładki książki "Najlepiej w życiu ma twój kot. Listy", fot. Ewa Lipska/wydawnictwo Znak

Zagubiony banknot, który u Różyckiego staje się symbolem utraconej (?) szansy na miłość, przypomina inny wiersz o rekwizytach świadkujących narodzinom uczuć. Mowa o wierszu Wisławy Szymborskiej "Miłość od pierwszego wejrzenia", jednym z najpiękniejszych miłosnych utworów Noblistki będącym świadectwem niezwykłego uczucia łączącego ją z Kornelem Filipowiczem.

Wisława Szymborska, "Miłość od pierwszego wejrzenia"

Oboje są przekonani,
że połączyło ich uczucie nagłe.
Piękna jest taka pewność,
ale niepewność piękniejsza.
 
Sądzą, że skoro nie znali się wcześniej,
nic między nimi nigdy się nie działo.
A co na to ulice, schody, korytarze,
na których mogli sie od dawna mijać?
 
Chciałabym ich zapytać,
czy nie pamiętają-
może w drzwiach obrotowych
kiedyś twarzą w twarz?
jakieś "przepraszam" w ścisku?
głos "pomyłka" w słuchawce?
- ale znam ich odpowiedź.
Nie, nie pamiętają.
 
Bardzo by ich zdziwiło,
że od dłuższego już czasu
bawił się nimi przypadek.
 
Jeszcze nie całkiem gotów
zamienić się dla nich w los,
zbliżał ich i oddalał,
zabiegał im drogę
i tłumiąc chichot
odskakiwał w bok.
 
Były znaki, sygnały,
cóż z tego, że nieczytelne.
Może trzy lata temu
albo w zeszły wtorek
pewien listek przefrunął
z ramienia na ramię?
Było coś zgubionego i podniesionego.
Kto wie, czy już nie piłka
w zaroślach dzieciństwa?
 
Były klamki i dzwonki,
na których zawczasu
dotyk kładł się na dotyk.
Walizki obok siebie w przechowalni.
Był może pewnej nocy jednakowy sen,
natychmiast po zbudzeniu zamazany.
 
Każdy przecież początek
to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie.
 
 

Na koniec dwa spośród najpiękniejszych miłosnych wierszy napisanych po polsku. Ich autorem jest Stanisław Barańczak, a adresatką – jego żona, Anna, z którą spędził większą część życia, i która w ostatnich dekadach wspierała go w walce z chorobą Parkinsona. To jej Barańczak dedykował wiersze z ostatniej, czwartej części tomu "Chirurgiczna precyzja", zatytułowanej "Piosenki nieśpiewane Żonie".

 

 

Stanisław Barańczak "Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził"

Ani, jedynej

Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził.
Nie był płaczem dla niego, chociaż mógł być o nim.
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi.
 
I półprzytomny wstyd, że ona tak się trudzi,
to, co tłumione czyniąc podwójnie tłumionym
przez to, że w nocy płacze. Nie jej płacz go zbudził:
 
ile więc było wcześniej nocy, gdy nie zwrócił
uwagi - gdy skrzyp drewna, trzepiąca o komin
gałąź, wiatr, dygot szyby związek z prawdą ludzi
 
negowały staranniej: ich szmer gasł, nim wrzucił
do skrzynki bezsenności rzeczowy anonim:
"Płakała w nocy, chociaż nie jej płacz cię zbudził"?
 
Na wyciągnięcie ręki - ci dotkliwie drudzy,
niedotykalnie drodzy ze swoim "Śpij, pomiń
snem tę wilgoć poduszki, nocne prawo ludzi".
 
I nie wyciągnął ręki. Zakłóciłby, zbrudził
toporniejszą tkliwością jej tkliwość: "Zapomnij.
Płakałam w nocy, ale nie mój płacz cię zbudził,
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi."
 
 
Stanisław Barańczak z żoną Anną w swoim domu w Newton, USA, 2004, fot. Czesław Czapliński/Fotonova/East News
Stanisław Barańczak z żoną Anną w swoim domu w Newton, USA, 2004, fot. Czesław Czapliński/Fotonova/East News

Stanisław Barańczak, "Blues przy odgarnianiu śniegu ze ścieżki przed domem"

Niechbym tu miał gołoledź,
a nie ten świeży śnieg;
tak, niechby skuła świat gołoledź,
a nie ten lekki śnieg -
kręgosłup mógłby mnie rozboleć,
a łupałbym w ten lód, jakbym się wściekł
 
Wstałem dziś rano wcześniej,
bo w nocy śnieg miał spaść,
wstałem dziś rano wcześniej -
gość z TV mówił: w nocy śnieg ma spaść;
Ty pośpij z kwadrans jeszcze -
po to wstałem, żebyś mogła spać.
 
Są w handlu te gadżety,
te odśnieżarki, czy jak je tam zwać;
są te nowe gadżety
odśnieżarki, czy jak je tam zwać;
z tym że warczą, niestety -
szufla zgrzyta, ale przy tym możesz spać.
 
 
Źródła:  Polityka, Dwójka - Polskie Radio, Gazeta Wyborcza- Wrocław, inf. własne, opr. BS.
[Embed]
[Embed]
[Embed]
Kategoria: 
Literatura
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Najciekawsze aforyzmy o miłości

$
0
0
Polski
Pozycja X: 
0
Pozycja Y: 
0
Pozycja X w kategorii: 
0
Pozycja Y w kategorii: 
0
Treści dot. projektów IAM: 

Ignacy Karpowicz, "Miłość"

$
0
0

Ignacy Karpowicz, "Miłość"

Ignacy Karpowicz, "Miłość", okładka, Wydawnictwo Literackie
Ignacy Karpowicz, "Miłość", okładka, Wydawnictwo Literackie

"Miłość" Karpowicza może rozczarować jako powieść. Jest natomiast ważnym dokumentem naszych czasów, jeżeli przeczyta się ją jako tekst autobiograficzny.

Do takiej lektury upoważniają fragmenty osobiste, w których Karpowicz opowiada o swoim dawnym życiu: powierzchownym emocjonalnie, opartym na udawaniu i zastępczym kreowaniu sztucznych uczuć. Jak pisał Przemysław Czapliński w "Dwutygodniku":

Po raz pierwszy w swojej twórczości Karpowicz stworzył powieść, która nie zabrania czytelnikowi łączyć tekstu z autorem. Nie jest to – wyraźnie chciałbym rzecz podkreślić – ani rozwiązanie jedyne, ani skuteczne. Ale nosi znamię wyraźnej decyzji pisarza, który złożył publiczne wyznanie, osadzając je w fikcyjnych kontekstach.

Autor przyznaje, że do wysiłku uzgadniania doświadczenia i sposobu życia skłoniła go choroba, wprost uzmysławiająca mu własną śmiertelność, oraz tytułowa miłość. Pojawienie się bliskiej osoby jest ratunkiem dla bohatera pogrążającego się w rozpaczy, na poły martwego psychicznie, a do tego skonfrontowanego brutalnie z perspektywą końca życia. Pojawia się też sugestia, że miłość to nie tylko relacja romantyczna, ale też postawa ukierunkowana na bezwarunkową akceptację prawdy.

Piękne kłamstwa

Ignacy Karpowicz, fot. Adam Tuchlinski / Newsweek / Forum
Ignacy Karpowicz, fot. Adam Tuchlinski / Newsweek / Forum

Refleksja nad zniszczeniem, do jakiego prowadzi konflikt z własnym wnętrzem, łączy wszystkie, na pierwszy rzut oka niespójne części z korpusu tej powieści. Pierwsza część "Piękno" to coś w rodzaju literackiej fantazji o relacjach w dworku Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, Stawisku, tu nazwanego Stokrocią. Okazuje się, że przemilczenie podtrzymujące układ związków między ludźmi wprowadza zamieszanie, kto jest kim dla kogo, a nawet powoduje chorobowe objawy. Zostało to już stwierdzone w poprzedniej powieści autora, "Sońce": niewypowiedziane słowa nie przestają być słowami. W "Pięknie" role, granice i hierarchie są niejasne, kobiety, które nie są i nie mogą być kochane przez swoich mężów, cierpią: żona pisarza bierze leki na poprawę nastroju, żona jej gościa czuje się używana i odrzucona. Gospodyni tworzy z wiejskimi dziećmi sztukę, gdzie próbuje pokazać symbolicznie to, czego nie może powiedzieć głośno i zwykłymi słowami na co dzień. W trakcie seansu spirytystycznego wywołuje ducha zmarłego kochanka swojego męża, a zarazem brata mężczyzny goszczącego w dworku; przywołanie tego ducha każe bohaterom zmierzyć się z przeszłością i ich prawdziwymi emocjami. Jednak poza dość teatralnym wtargnięciem do pokoju zmarłego, odsłonięciem zasłon i znalezieniem podarunków przygotowanych przez mężczyznę przed śmiercią, bohaterowie nie robią wiele, aby zbliżyć się do siebie; oczyszczenie jest tylko pozorne.

Druga część to wspomniana już autobiograficzna spowiedź pisarza, stylistycznie podobna do "Mojej walki" Karla Ovego Knausgarda, 6-tomowego cyklu publikowanego przez wydawcę Karpowicza (Wydawnictwo Literackie) w latach 2015–2018. Karpowicz, w  ekshibicjonistycznym nurcie zapoczątkowanym przez słynnego Norwega, skupia się na opisach swojego ciała, które, jak się zwierza, przez większość życia starał się ignorować. Zawał i doświadczenia szpitalne zmuszają go do poświęcenia ciału więcej uwagi i troski, a ta integracja ma nieść nadzieję na lepszy i bardziej autentyczny kontakt ze sobą również poza leczeniem, w relacjach z ludźmi.

Część trzecia "Dobro" to dystopia przypominająca "Rok 1984" umieszczony w połowie XXI wieku: zwyczajni obywatele żyją w przezroczystych pomieszczeniach i podlegają różnym formom nadzoru, w tym bardzo surowym regułom moralnym, a na wolność i intymność mogą sobie pozwolić tylko elity polityczne. Bohaterka, Albertyna, nie jest, jak mogłaby wskazywać oczywista aluzja do Prousta, żeńską odpowiedniczką jakiegoś męskiego pierwowzoru, lecz córką mężczyzny wyleczonego przymusowo z "niewłaściwej" orientacji, niezwykle zdystansowanego i oschłego. Zakochuje się ona również w homoseksualiście, który udaje, że jest nią zainteresowany, żeby jako jej partner wydostać się z represyjnego systemu i uciec do Berlina. Tu pokazany jest łańcuszek: mężczyźni są ofiarami systemu, a kobiety są ofiarami męskich kłamstw. Taka sytuacja nie może mieć dobrego zakończenia.

Część czwarta to kontynuacja części drugiej: opowieść autora o przezwyciężaniu lęku przed bliskością oraz o tym, że miłość ratuje życie. Bohater przekonuje się, że coming out nie musi pociągać za sobą potępienia, dostaje sporo zrozumienia i współczucia. Ostatnia część, "Dobro", to alegoryczna baśń o wystylizowanej na niewinną przyjaźń relacji księcia i parobka, która mimo swojej łagodności zakłóca porządek ówczesnego świata; symbolem zaburzonej równowagi jest epidemia. Ostatni fragment to krótki, ale mocny powrót do współczesności i kolejny dowód "z życia", że udawanie jest mało obiecującą strategią w obliczu ludzkiej śmiertelności.

Cudze głosy

Ignacy Karpowicz, fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
Ignacy Karpowicz, fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta

Czytelny jest zamiar przekroczenia długiej tradycji maskowania wątku homoseksualnego w literaturze, jakiemu zazwyczaj służyły rozbudowane metafory, alegorie, zamiany płci bohaterów czy przenoszenie dzisiejszych problemów w odległe miejsca i czasy. Niestety postulatowi obecnemu w treści nie odpowiadają przyjęte przez autora rozwiązania stylistyczne. Trzy części fikcjonalne, przeplecione dwiema autobiograficznymi, brzmią sztucznie i pretensjonalnie. Fragment Iwaszkiewiczowski jest anachroniczną stylizacją na język trudny do zlokalizowania w konkretnej epoce; autor prawdopodobnie chciał oddać klimat dwudziestolecia międzywojennego, ale narracja przypomina język ćwiczącej się w pisaniu XIX-wiecznej pensjonarki. Pojawiają się też idiosynkratyczne neologizmy nie zawsze mające swoje uzasadnienie, a bohaterowie raczej deklamują niż mówią. Stokroć kojarzy się z Nawłocią z "Przedwiośnia" i najprawdopodobniej ma symbolizować środowiskową hipokryzję, nie jest to jednak adekwatne, skoro historia jest bardziej o tym, jak bohaterowie samodzielnie niedopowiedzeniami tworzą sobie piekło, niż o obyczajowej presji środowiska. Podobnie wymyślnie opowiedziany jest fragment futurystyczny, liczba neologizmów być może ma oddawać nienaturalność świata, w którym muszą się odnaleźć bohaterowie, ale efekt jest taki, że ich problemy wydają się bardzo teoretyczne, jakby miały jedynie ilustrować tezę o tym, jak trudno być sobą. W tym kontekście nawet części autobiograficzne wydają się próbą autoprezentacji w jednej z bardziej już współczesnych konwencji konfesyjnych (wspomniany Knausgard).

Ten dialog z konwencjami wypowiadania się jest ważny jako świadectwo poszukiwań własnego języka na nazwanie doświadczenia trudnego do uznania z różnych powodów. Karpowicz dużo zarzuca światu zewnętrznemu, sugeruje, że to społeczeństwo, obyczajowość i polityka utrudniają samoakceptację i próbują regulować nieprzewidywalne nurty ludzkiej emocjonalności. Ale pojawia się też refleksja o autoalienacji nie zawsze mającej uzasadnienie w nastawieniu środowiska i ten wątek zdecydowanie zasługiwałby na głębszą eksplorację. Autor jest w drodze; w poprzedniej powieści, "Sońce", pokazał, że wypowiadanie i przyjmowanie prawdy biograficznej wiąże się z obawami i oporem. Upublicznienie "Miłości" zaczęło się dość niefortunnie: w listopadzie 2017 roku, jeszcze przed premierą, magazyn "Książki" ogłosił tę powieść jedną z 10 najlepszych książek mijającego roku, a jeszcze wcześniej, w roku 2015, przywoływana w książce relacja autora z kojarzonym dziennikarzem wyszła na jaw z inicjatywy osób trzecich w okoliczności przyznawania nagrody Nike. Nie jest łatwo opowiadać o specyfice swojej miłości, gdy zaczęli robić to inni: zarówno osoby z branży, jak i wiele wcześniejszych pokoleń pisarzy. Tym bardziej należy docenić tę próbę i czekać na kolejną historię opowiedzianą w pełni autonomicznym głosem.

 
Ignacy Karpowicz, "Miłość"
Wydawnictwo Literackie
Data premiery: listopad 2017
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-08-06410-8
 
 
FacebookTwitterRedditShare

Tagi: współczesna literatura polskanowa proza polskanagrody literackie

"Miłość" Ignacego Karpowicza

$
0
0
Polski
Pozycja X: 
-700
Pozycja Y: 
0
Pozycja X w kategorii: 
-700
Pozycja Y w kategorii: 
0
Treści dot. projektów IAM: 

Tadeusz Kotarbiński

$
0
0

Tadeusz Kotarbiński

Profesor Tadeusz Kotarbiński w swoim mieszkaniu, Warszawa lata 70., fot. Irena Jarosińska/PAP
Profesor Tadeusz Kotarbiński w swoim mieszkaniu, Warszawa lata 70., fot. Irena Jarosińska/PAP

Tadeusz Kotarbiński to jeden z najbardziej znanych polskich filozofów analitycznych, specjalizujący się w logice, teorii poznania i metodologii. Był twórcą reizmu, jak i pionierem i współtwórcą ogólnej teorii sprawnego działania, zwanej prakseologią oraz autorem etycznej koncepcji opiekuna spolegliwego. 

Tadeusz Kotarbiński, oddany dydaktyk, wspominany był przez swoich uczniów z wyjątkową życzliwością. Studentów przyciągał nie tylko ciekawymi wykładami, precyzyjnością używanego języka, ale także swoją życiową postawą, dzięki której postrzegany był jako autorytet. Filozof nie uciekał od świata społecznego w abstrakcyjne ramiona teorii, o czym świadczy jego obfita publicystyka. Sięgał po różne formy wyrazu – poza stricte filozoficznymi esejami i traktatami oraz artykułami zaangażowanymi społecznie, układał żartobliwe i bardziej refleksyjne aforyzmy, "rymowanki", wiersze, w których dawał wyraz żywości myśli i emocji.

Tadeusz Kotarbiński urodził się 31 marca 1886 roku w Warszawie. Pochodził z rodziny artystów: ojciec – Miłosz był malarzem i kompozytorem, dyrektorem warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, matka – Ewa Koskowska – pianistką. Uczęszczał do V Gimnazjum Rządowego z wykładowym rosyjskim, z którego za udział w strajku szkolnym w 1905 roku został – tuż przed maturą – relegowany. W tej sytuacji wyjechał do Krakowa, gdzie uczestniczył w życiu studenckim (jako wolny słuchacz matematyki i fizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim) i artystycznym (mieszkał na stancji u rodziny Malinowskich, gdzie poznał m. in. antropologa Bronisława Malinowskiego, malarza Leona Chwistka oraz wszechstronnego artystę Stanisława Ignacego Witkiewicza, Witkacemu zresztą poświęci wiersz "Oskoma – wspomnienie chwili wspólnej" z tomu "Rytmy i rymy").

Brak matury uniemożliwia mu jednak podjęcie studiów w pełnym wymiarze, dlatego Kotarbiński wraca do Warszawy, zdaje maturę w prywatnym gimnazjum Chrzanowskiego i ponownie wyjeżdża – tym razem do Lwowa z zamiarem podjęcia studiów architektonicznych na Lwowskiej Politechnice. Na tym jednak perypetie maturalno-studenckie się nie kończą. Okazuje się bowiem, że władze austriackie nie uznają świadectwa maturalnego wydanego przez instytucję prywatną, dlatego Kotarbiński ponownie składa egzaminy maturalne – w estońskim mieście Parnawa w 1907 roku i ponownie zapisuje się na studia. Tym razem jednak będzie to już filozofia na Uniwersytecie Lwowskim. Jego nauczycielami są m. in. twórca lwowsko-warszawskiej szkoły filozofii – Kazimierz Twardowski, logik – Jan Łukasiewicz, psycholog i tłumacz Platona – Władysław Witwicki. Poza filozofią Kotarbiński studiuje filologię klasyczną, dzięki czemu po studiach będzie pracował jako nauczyciel łaciny i greki w warszawskim gimnazjum im. Mikołaja Reja.

W 1912 Kotarbiński broni tytułu doktora, swoją dysertację poświęca zagadnieniu utylitaryzmu w etyce Johna Stuarta Milla i Herberta Spencera. W 1918 filozof podejmuje pracę w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Poza pracą dydaktyczną i teoretyczną, Kotarbiński pisze wiele tekstów o charakterze publicystycznym. Sprzeciwia się nacjonalizmowi (w którym uwidaczniają się: gniew i skłonność do walki biorące górę nad postawami tolerancji i życzliwości), antysemityzmowi (który – podobnie jak inne formy rasizmu – uważał za bolączkę polskiego życia społecznego – tak przed, jak i po II Wojnie Światowej) i klerykalizmowi (jest zresztą zadeklarowanym ateistą). W lipcu 1968 roku w ankiecie na temat patriotyzmu na pytanie o to, jak rozumieć patriotyzm i internacjonalizm PRL odpowiada:

Przede wszystkim nie zawężać pojęcia dobrego obywatela kraju przez wyłączanie zasadnicze z zakresu tego pojęcia osób należących do takiej czy innej mniejszości narodowej.

Z odrazą wytyka antysemickie zachowania, postawy czy poglądy zarówno u przedstawicieli Kościoła Katolickiego, nauczycieli, jak i innych członków i członkiń społeczeństwa polskiego. Jeszcze przed wojną widząc stojących na wykładach, w akcie sprzeciwu wobec getta ławkowego, studentów żydowskiego pochodzenia (i innych ich wspierających) sam – podkreślając swoją z nimi solidarność – stoi. W publicystyce sprzeciwia się jakiemukolwiek różnicowaniu ludzi, z którego wynikałoby ograniczanie praw bądź nierówne ich traktowanie, uznaje każde dzielenie obywateli na Żydów i nie-Żydów za oznakę antysemityzmu. Podkreśla kulturotwórcze zasługi Żydów polskich, ich wkład w rozwój polskiej państwowości, sztuki, nauki, ich współtworzenie wspólnej sprawy, jaką jest społeczeństwo pisząc:

[…] polskość to splot i rozmaitość wszystkiego, co na tej tu ziemi, rozbrzmiewającej naszym językiem, składa się na bogactwo naszego kulturalnego oblicza… W języku naszym ileż łaciny, ruszczyzny, niemczyzny, francuszczyzny i hebraizmów, i zapożyczeń z jidyszu… Tak samo we krwi naszych twórców ileż przybyłego skądinąd dziedzictwa…. A przy takim rozumieniu polskości antysemityzm w stosunku do własnych jej, genetycznie żydowskich składników przestaje być tylko grzechem – staje się absurdem.

W odpowiedzi na zarzuty o "stronniczość na rzecz Żydów" odpowiada wezwaniem: "Trzeba się opamiętać!" I przypomina: "Gdy ustaje tolerancja dla tolerancji, nastaje tolerancja dla przemocy". Argumenty wyliczające krzywdy, których doświadczyli "Polacy rdzenni" ze strony "niektórych osób pochodzenia żydowskiego", zbija, wskazując na konieczne uzupełnienie tego obrazu zła: krzywdy wyrządzone przez "rdzennych Polaków"– Żydom oraz "długi wykaz krzywd wyrządzanych najrdzenniejszym Polakom przez najrdzenniejszych Polaków". Te listy hańby trzeba jednak równoważyć obrazami pozytywnymi, które będą mogły mobilizować naszą solidarność i niwelować bariery między ludźmi. Wizję współpracy i jednoczenia się we wspólnej sprawie – w tonie lżejszym – kreśli także we fraszce z tomu "Wesołe smutki":

Są tacy i owacy, różnych wiar strażacy,
Co dla jednych nic warte, to dla drugich cacy.
Ale w straży ogniowej zgodnie ci i tamci
Służą. I tak powinno bywać, powiadam ci.
 

Z kolei w artykule "Moje marzenia" dzieli się refleksją nad kształtem upragnionego społeczeństwa:

Burzy się we mnie wszystko na myśl, że mogłyby wrócić stosunki, kiedy człowiek był tylko poddanym, a nie obywatelem. I marzy mi się taki układ świata, iżby każdy mógł wszędzie na globie ziemskim czuć się u siebie, i jest to marzenie bynajmniej nie utopijne, choć długodystansowe. I jeszcze chciałbym bardzo, żeby nikt nigdzie nie potrzebował wypierać się tego, kim jest. I żeby odpowiadał tylko za własne czyny, a nie był nigdy i nigdzie wytykany palcem z racji tego, co odeń nie zależy, np. z racji odziedziczonego pigmentu skóry lub z racji religii praprzodków.

Edukacja była wedle Kotarbińskiego jedną z tych dziedzin życia społecznego zdolną kształtować takie pożądane społecznie postawy współpracy. Stąd być może ogromne przywiązanie filozofa do zawodu nauczyciela, który jest jednocześnie powołaniem i służbą publiczną, wymaga od aspirującej doń osoby rzetelności, obowiązkowości, tolerancji, odpowiedzialności, niezależności, chęci służenia swoim czasem i dzielenia się wiedzą. Nauczyciel to nie tylko ktoś, kto przekazuje wiedzę, lecz także ktoś, kto kształtuje postawę życiową swoich słuchaczy. Kotarbiński oddaje się nauczaniu ze szczególną pasją i gorliwością. Prowadzi wiele rozmaitych wykładów, seminariów, konwersatoriów. Odznacza się szczególną życzliwością dla osób początkujących, uprawiał – jak wspomina Jerzy Pelc – "krytykę opiekuńczą: życzliwą, podnoszącą", sprawiał, że "słuchacze porzucali postawę z wysoka oceniającą potknięcia kolegi i skupiali uwagę na tym, co mówił", a z czego Kotarbiński zawsze potrafił wydobyć coś godnego uwagi i dyskusji. Jego studenci po latach będą wspominali go następującymi słowy:

Profesor Kotarbiński jest nam drogi nie tylko jako uczony, nie tylko jako nauczyciel na polu teorii. Jest nam drogi przez swą wrażliwość na zło i krzywdę, przez żywy stosunek do spraw społecznych, przez swą odwagę wobec siebie i innych, przez głębokie poczucie odpowiedzialności i gotowość brania tej odpowiedzialności na siebie, gdy zajdzie potrzeba ciężkiej decyzji, od której inni woleliby się uchylić. A wreszcie przez swą niepowszednią uczynność i dobroć. Ktokolwiek znalazł się w otoczeniu Profesora, musiał odczuć to promieniowanie moralne, które sprawia, że niepodobna przejść obok niego, aby coś się w człowieku nie zmieniło. Pomiędzy Profesorem a Jego uczniami wytworzyła się swoista więź, której nie osłabia bynajmniej to, że łączy ona ludzi o różnych zainteresowaniach teoretycznych, o różnych poglądach naukowych i przekonaniach społecznych.

Owa szczególna więź łącząca Profesora i jego uczniów uwidacznia się rozlicznymi wyrazami wdzięczności spływającymi do Nauczyciela: na 90. urodziny Kotarbiński otrzymuje aż pięć ksiąg pamiątkowych, wspominany jest przez wiele osób – niektóre z nich same później wejdą na drogę kariery akademickiej.

Profesor Tadeusz Kotarbiński w swoim mieszkaniu przy ul. Sewerynów 6. Warszawa, styczeń, 1961. Zdjęcie do artykułu Kazimierza Dziewanowskiego pt. "Książę uczonych" w tygodniku Świat, fot. Wiesław Prażuch/PAP
Profesor Tadeusz Kotarbiński w swoim mieszkaniu przy ul. Sewerynów 6. Warszawa, styczeń, 1961. Zdjęcie do artykułu Kazimierza Dziewanowskiego pt. "Książę uczonych" w tygodniku Świat, fot. Wiesław Prażuch/PAP

Dydaktycznej i naukowej działalności Kotarbińskiego nie przerywa nawet wojna. Będzie on wykładał w podziemnym Uniwersytecie Warszawskim. Wspominając tamte czasy, chwali "ducha wolności" przenikającego zajęcia – niecenzurowane, niesterowane odgórnie, gromadzące głodnych wiedzy, zapalonych studentów i studentki – i kwitnącego mimo "najcięższej niewoli".

Po wojnie do 1951 mieszka w Łodzi, gdzie angażuje się w organizację uniwersytetu, równolegle pracuje na Uniwersytecie Warszawskim, kieruje katedrą filozofii, a później logiki (na emeryturę przejdzie w 1961). Jest czynnym członkiem wielu rozmaitych naukowych instytucji w Polsce i zagranicą. Prywatnie Kotarbiński był dwukrotnie żonaty. Pierwsza żona to Wanda Kotarbińska zmarła w 1946 roku. Miał z nią miał dwóch synów: Adama i zmarłego w 1938 Kazimierza. Drugą była profesor filozofii i logiki – Janina Kotarbińska (Dina Sztejnbarg-Kamińska, 1901-1997). Filozof zmarł 3 października 1981 roku.

Pierwszą książką Kotarbińskiego są "Szkice praktyczne. Zagadnienia z filozofii czynu" (Warszawa 1913), w 1915 ogłasza drukiem rozprawę doktorską. W 1929 wychodzą jego "Elementy teorii poznania, logiki formalnej i metodologii nauk". Publikacje te – ogólnie rzecz biorąc – zakreślają sedno filozoficznych zainteresowań Kotarbińskiego: prakseologia i szerzej – etyka oraz kwestie logiczno-epistemologiczno-metodologiczne. Niezależnie jednak od obranego przedmiotu analiz, Kotarbińskiego będzie cechowała dbałość o prostotę i jasność wypowiedzi. Racjonalność podejścia Kotarbińskiego widać nie tylko w pracach naukowych, daje mu wyraz także w pisanych fraszkach. Okazuje się, że trzeźwość myślenia to nie tylko sposób na filozofowanie, lecz także na życie:

Żyć rozumnie. Odtrącić złudne opowieści.
Trzeźwo sądzić. Z ponętnych urojeń wyzdrowieć.
I temu tylko ufać, co zawrze w swej treści
Dostarczyna empirii, rozwagi podpowiedź.
 

Jedną ze zgłębianych przez filozofa dziedzin jest prakseologia, czyli – jak pisze – "ogólna teoria sprawnego działania", w ramach której Kotarbiński będzie zastanawiał się nad sensem i znaczeniem pojęć takich jak czyn, działanie, sprawca, sprawność, praktyczność, "dobra robota". Tę ostatnią cechują nie tylko dobra organizacja, lecz także określona postawa moralna: dzielność, energiczność, sumienność, punktualność, dokładność itd. Inspiracji do refleksji prakseologicznej dostarcza myślicielowi nie tylko analiza filozoficzna, lecz także mowa potoczna obfitująca w powiedzonka i frazeologizmy o sprawnym działaniu, np. "Kto o drogę pyta, nie błądzi", "Co masz zrobić jutro, zrób dziś", "pańskie oko konia tuczy" i inne, które Kotarbiński nazywa "kryształami myśli praktycznej". Są wśród nich i takie, którym filozof z całą stanowczością się sprzeciwia: "Precz z dojutrkostwem!" pisze wspominając powiedzenie: "Robota nie zająć, nie ucieknie".

Motywacją dla rozwoju teorii sprawnego działania jest dbałość o szczegół, o "sprawy mniejszej wagi". Kotarbiński przytacza słowa przypisywane Michałowi Aniołowi Buonarottiemu: "Nie lekceważcie drobnostek, ponieważ od drobnostek zależy doskonałość, a doskonałość nie jest drobnostką". Jednym ze szczególnie bliskich obszarów zastosowania teorii o dobrej robocie jest działalność dydaktyczna. Dobrej robocie nauczyciela poświęcony jest zbiór "Sprawność i błąd" gromadzący wystąpienia i artykuły z różnych lat, pisane bądź wygłaszane przy rozmaitych okazjach. Jednoczy je próba odpowiedzi na pytanie o to, jak być dobrym nauczycielem, czego i jak nauczać, jaka jest rola i wartość logiki, filozofii, humanistyki w procesie dydaktycznym. Kotarbiński przy tej okazji wspomina także własnych nauczycieli: począwszy od lat gimnazjalnych, skończywszy na podejściu do dydaktyki Kazimierza Twardowskiego.

Prakseologia jest jednym z działów etyki obok etyki jako nauki o życiu szczęśliwym i etyki właściwej, która będzie starała się odpowiedzieć na pytanie o to, jak żyć zacnie. Podejmując refleksję nad tym ostatnim zagadnieniem, Kotarbiński rozwija koncepcję etyki niezależnej. W pierwszym rzędzie niezależnej od religii. Osoby niewierzące bowiem (do tego grona zaliczał się także sam Kotarbiński) potrzebują etyki nieodwołującej się do uzasadnień religijnych, etyki, która pozostanie na stanowisku mimo zachwiania się wiary czy też jej całkowitej utraty. Etyka powinna być także niezależna od filozoficznego światopoglądu: nieważne czy mamy do czynienia z idealistą, czy z materialistą, musimy mieć jakieś narzędzia do określenia zacnego, dobrego życia. Niezależność etyki przejawia się także w autonomii moralnej człowieka, jak pisze filozof:

Etyka niezależna jest niezależna jeszcze i w tym sensie, że własnego głosu sumienia niepodobna zastąpić głosem cudzym. W istocie rzeczy każdy z nas, niezależnie od kogokolwiek innego, odwołuje się przede wszystkim do własnego sumienia. Ono jest dla każdego z nas sędzią nad sędziami. Ono wydaje w każdej sprawie moralnej sąd surowy, bezwzględny, ostateczny.

Niezależnie od religii, światopoglądu i wpływu innych, możemy starać się odpowiedzieć na pytanie o to, kim jest "porządny i zacny człowiek". W refleksji Kotarbińskiego takim człowiekiem jest tak zwany "spolegliwy opiekun"– jest on kwintesencją tego, co w osobie o wysokich walorach moralnych podziwiamy. Spolegliwy to znaczy taki, na kim możemy polegać, na kogo możemy liczyć, komu możemy zaufać, kto nas nie zawiedzie. Dalej filozof tworzy swoistą etykę troski kreśląc – jako godną pochwały – postawę osoby wrażliwej na krzywdę drugiego, która nie ogranicza się do współodczuwania z najbliższymi, wprost przeciwnie:

[…] sumienie nasze […] żąda od nas postawy opiekuńczej względem wszelkiej istoty doznającej, znajdującej się w zasięgu naszego możliwego oddziaływania.

Odpowiedzialność za innego nie ogranicza się zatem do grupy, z którą związały nas jakieś względy formalne:

Serce ma swoje prawa niezależnie od umów. Żąda ono uczestnictwa w losach wszystkich istot, które są od nas faktycznie zależne, to zaś uwikłanie społeczne jest nam dane przez całość sytuacji.

Z pewnością refleksje te wyjaśniają skąd u Kotarbińskiego zaangażowanie w sprawy społeczne i upominanie się o różne dyskryminowane grupy społeczne (jak wspomniane już publikacje na temat Żydów, ale też artykuły o ludziach u schyłku życia).

Opiekun spolegliwy odnosi się do innych z życzliwością, kieruje nim wrażliwość na potrzeby innych i skłonność do niesienia im pomocy; jest łagodny: nie wymaga heroizmu od innych ("Ceńmy sobie wyjątkowo przodowników etyki, ale nie wymagajmy przodownictwa od nikogo"), nie nadużywa ciosów wobec "tych, którzy się znaleźli po przeciwnej stronie barykady", a także charakteryzuje się postawą zrozumienia i chęci pomocy tym, którzy zdają się źli: "bywa często, że [ktoś] jest zły, bo jest mu źle, […] i jemu też należy się pomoc, a zwłaszcza pomoc […] w sprawie wydobycia się z dna upadku". Zresztą działalność opiekuna spolegliwego nastawiona być powinna przede wszystkim na pomoc osobom w trudnych życiowych sytuacjach, na zwalczanie zła, a nie na pomnażanie zadowolenia sytych i szczęśliwych. Opiekun spolegliwy to również człowiek zdyscyplinowany, odważny, prawdomówny, niełasy na pochwały i nieszukający gratyfikacji czy poklasku. Kotarbiński jako przykład uosobienia spolegliwego opiekuństwa wymieniał Maksymiliana Kolbe i Janusza Korczaka. Wydaje się jednak, że i dla niego osobiście, postawa spolegliwego opiekuna była bliska i ważna i że ją właśnie próbował realizować jako nauczyciel i obywatel.

Literatura:

T. Kotarbiński, Traktat o dobrej robocie, Zakład im. Ossolińskich, Wrocław 1955.
T. Kotarbiński, Myśli o dobrej robocie, Biblioteka Towarzystwa Krzewienia Wiedzy Praktycznej, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1962.
T. Kotarbiński, Wesołe smutki, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1966.
T. Kotarbiński, Rytmy i rymy, Czytelnik, Warszawa 1970.
T. Kotarbiński, Sprawność i błąd (Z myślą o dobrej robocie nauczyciela), Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych, Warszawa 1970.
T. Kotarbiński, Hasło dobrej roboty, Wiedza Powszechna, Warszawa 1975.
T. Kotarbiński, Pisma etyczne, red. P.J. Smoczyński, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk, Łódź 1987.
T. Kotarbiński, Dzieła wszystkie. Prakseologia, część I, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, Wrocław, Warszawa, Kraków 1999.
T. Kotarbiński, Dzieła wszystkie. Prakseologia, część II, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, Wrocław, Warszawa, Kraków 2003.
T. Kotarbiński, Elementy teorii poznania, logiki formalnej i metodologii nauk, De Agostini, Warszawa 2003 [1929].
J. Woleński, Kotarbiński, Wiedza Powszechna, Warszawa 1990.
Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, Iskry, Warszawa 1961.

Autorka: Monika Rogowska-Stangret, luty 2018

Obrazek użytkownika Culture.pl
2018/02/20
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 
Viewing all 711 articles
Browse latest View live