Quantcast
Channel: Culture.pl - Literatura
Viewing all 711 articles
Browse latest View live

"Dym"– Joanna Concejo [galeria]

$
0
0

"Dym" – Joanna Concejo [galeria]

Okładka i rozkładówki z książki "Dym", Ilustrator: Joanna Concejo, tekst: Antón Fortes, wydawnictwo: Tako, Toruń, 2011.


"Państwo Nikt. Basia"– Marta Krzywicka [galeria]

$
0
0

"Państwo Nikt. Basia" – Marta Krzywicka [galeria]

Rozkładówki z książki "Państwo Nikt. Basia" ilustracje: Marta Krzywicka, scenariusz: Marta Krzywicka na podstawie wspomnień Barbary Zawisławskiej, koncepcja całości, projekt okładki: mr makowski, wydawnictwo, Manufaktura Legenda ⋅ 2016

 

"Emów. Od świtu do świtu" [galeria]

Od erotyki do etyki – przegląd picturebooków dla dorosłych

$
0
0
Polski

Od erotyki do etyki – przegląd picturebooków dla dorosłych

Na poważnie i z przymrużeniem oka, o sprawach zasadniczych i codziennych. Jak polskie książki obrazowe walczą o dojrzałego czytelnika i o czym mówią, gdy prawie nie używają słów?

Okładka z książki "Lokomotywa / IDEOLO" Małgorzaty Gurowskiej i Joanny Ruszczyk, projekt graficzny: Małgorzata Gurowska, 2013, fot. wyd. Fundacja Sztuczna, Wytwórnia
Okładka z książki "Lokomotywa / IDEOLO" Małgorzaty Gurowskiej i Joanny Ruszczyk, projekt graficzny: Małgorzata Gurowska, 2013, fot. wyd. Fundacja Sztuczna, Wytwórnia

 

Gatunek

Picturebook wymyka się ścisłym definicjom, choć wiadomo, że tekst (zazwyczaj niewielkich rozmiarów) i ilustracje są w nim nierozerwalne i współzależne, przekaz jest metaforyczny, a odbiorca musi aktywnie poszukać ukrytych treści. Trwają dyskusje, czy określenie gatunku zapisywać oddzielnie czy jednym słowem – podkreślając jedność obrazów i słów – a może z łącznikiem, sygnalizując relacje między nimi? Stosować termin anglojęzyczny czy polskie tłumaczenie – jak postuluje Małgorzata Cackowska, jedna z pierwszych badaczek tematu? A jeśli tłumaczenie, to która forma będzie właściwsza: nieco infantylnie brzmiąca "książka obrazkowa" czy też poważna "książka obrazowa"?

Dzieła te, wychodząc od klasycznie pojmowanej literatury, z impetem wkraczają w obszar sztuk wizualnych. Nie ulega więc wątpliwości, że powinny być przedmiotem interdyscyplinarnych badań literaturoznawców i historyków sztuki, a nawet – zważywszy na problematykę – antropologów kultury i socjologów. Wśród polskich picturebooków przeznaczonych najczęściej dla dzieci i rodziców, zdarzają się, choć nieczęsto, ambitne projekty dla dorosłych.  

Miłość

Okładka książki "Love Story", tekst i ilustracje: Aleksandra Cieślak, fot. wydawnictwo Dwie Siostry
Okładka książki "Love Story", tekst i ilustracje: Aleksandra Cieślak, fot. wydawnictwo Dwie Siostry

Książki obrazowe dla dojrzałego odbiorcy najłatwiej można znaleźć w ofercie wydawnictw literatury dziecięcej. Dwie Siostry, kojarzone przede wszystkim z "Mapami" Aleksandry i Daniela Mizielińskich, mają na swoim koncie kilka takich eksperymentów. Jednym z nich jest "Love Story" Aleksandry Cieślak. Już sam tytuł – mogący sugerować standardową w popkulturze historię miłosną – staje się grą z konwencją romansu. W rolę amanta wciela się dorodny jeleń, obiektem jego westchnień jest żona leśniczego, zazdrość prowadzi do zbrodni i nieoczekiwanego zakończenia. Za tym wszystkim stoi fikuśna kreska i nieujarzmiona, bardzo awangardowa wyobraźnia ilustratorki. Cieślak jest artystką zbuntowaną, dlatego nie waha się łamać stylistycznych reguł, samodzielnie wyznaczając granice estetyki. Narracja „Love Story” przybiera kształt groteski, nie brakuje w niej dramaturgii ani pikanterii (nagość leśniczyny, dominująca czerwień), opowieść tę można zatem traktować z przymrużeniem oka.

Wydaje się jednak, że pojawienie się picturebooka Cieślak na rynku książki w 2009 roku było falstartem w wyścigu o uwagę dorosłego odbiorcy. "Love Story" przyjęto raczej jako edytorską perełkę niż przyczynek do głębszej refleksji nad książką obrazową. W Polsce, jeżeli ta tematyka jest podejmowana, przywoływany jest najczęściej fenomen twórczości Iwony Chmielewskiej.

[Embed]

Uwielbiana przez południowokoreańskich czytelników autorka ponad 20 publikacji (większość z nich ukazała się za granicą) nie lubi, gdy do książki przypisuje się kategorię wiekową. Wybór pozostawia odbiorcy, jednak tematyka i forma jej prac sugerują przeznaczenie do wspólnej lektury dorosłego i dziecka. Tak jest w przypadku książki "Obie", którą Chmielewska stworzyła w duecie z poetką Justyną Bargielską. To podobnie jak "Love Story" opowieść o miłości, tym razem macierzyńskiej i ujętej zupełnie serio. Dwa pełne troski głosy matek – jeden werbalny, drugi wizualny – skierowane do córki mówią o bólu, rozłące, odpowiedzialności. O relacji trudnej, lecz pięknej: "Ale jestem twoją matką i muszę cię chronić, choćby dlatego, że masz w sobie kawałek mojego serca". Liryczny tekst pozostawia pole dla wyobraźni, natomiast obrazy należy sobie dopowiedzieć. Lekko przydymione ilustracje są kopalnią metafor: lustro, w którym można zobaczyć własne odbicie, pustkę lub twarz dziecka; karty książki zszyte czerwoną nicią symbolizującą pępowinę; a nawet porównanie macierzyństwa do przewrotu kopernikańskiego w życiu kobiety. Nad każdą trzeba się zatrzymać, wyciszyć.

"Love Story" i "Obie" to różne oblicza miłości i odmienne podejście do relacji słowa i obrazu – najważniejszym wyznaczniku picturebooków. Cieślak w swoich kolażach nie stroni od dosłowności. Nie zawsze odzwierciedlają one tekst, ale często go uzupełniają, razem stanowiąc sumę znaczeń. U Chmielewskiej sensy się mnożą, żadna narracja nie jest nadrzędna, mimo że czasem jedna staje się bardziej wyrazista od innych. W "Obu" fragmenty zdań blakną, wnikają w obraz, tworząc z nim jedność. Ilustratorka przekonuje w rozmowie z Sebastianem Frąckiewiczem ("Ten łokieć źle się zgina", wyd. Czarne):

Dobry picturebook to taki, w którym autor tekstów i autor obrazów idą równoległymi, choć odległymi drogami i tylko wysyłają sobie spojrzenia, nawiązują nieoczywistą relację.
Bargielska natomiast mówi o "nieprzerwanym, pełnym pasji i nieprzewidywalnym dialogu tekstu i obrazu" ("Tygodnik Powszechny").

Wielka historia w prywatnych przeżyciach

Ilustracja z książki " Dopóki niebo nie płacze", autorzy: Iwona Chmielewska, Józef Czechowicz, Abram Zylberberg, 2016, fot. wydawnictwo: Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN
Ilustracja z książki " Dopóki niebo nie płacze", autorzy: Iwona Chmielewska, Józef Czechowicz, Abram Zylberberg, 2016, fot. wyd. Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN

Chmielewska jako mała dziewczynka uwielbiała wiersze, zapewne dlatego jej prace tak często wchodzą w interakcje ze słowami poetów: Kazimiery Iłłakowiczówny w "Czarownicy", Krystyny Miłobędzkiej w "Na wysokiej górze", Józefa Czechowicza w "Dopóki niebo nie płacze". To ostatnie spotkanie zaczęło się od zdjęć mieszkańców żydowskiej dzielnicy Lublina, wykonanych tuż przed Zagładą, a odnalezionych wiele lat później. Artystka najpierw dobrała do nich utwory Czechowicza, następnie ożywiła czarno-białe portrety paletą subtelnych barw i wprawiła w ruch postaci. "Między tymi fotografiami, ludźmi na nich a mną wytworzył się dziwny rodzaj napięcia"– przyznała autorka. Tych napięć jest w książce więcej. Tworzą się na styku różnych języków, które w ramach jednej narracji przybierają odmienne znaczenia. I tak chłopiec ze zdjęcia, którego twarz przysłania cień, na ilustracji leży beztrosko w hamaku zawieszonym w chmurach. "Kołysanka" Czechowicza – towarzysząca wizerunkowi matki tulącej niemowlę – może okazać się tą ostatnią.

[Embed]

Tematykę Holokaustu podjął również Antón Fortes w książce "Dym"– narracji prowadzonej z perspektywy dziecka, która kończy się w "domu z kominem", gdzie "okropnie śmierdzi dymem". W momentach, których nie można przemilczeć, ale dla ich nazwania słowa wydają się zbyt bolesne, odbiorca wkracza w świat krótkich i delikatnych pociągnięć ołówka Joanny Concejo. Ilustracje polskiej artystki są trudniejsze w odbiorze niż lapidarny tekst hiszpańskiego pisarza nie tylko ze względu na ich wieloznaczność, lecz także olbrzymi ładunek emocjonalny. Szeroko otwarte, puste oczy, korpusy ciał, skreślone numery więźniów na długo pozostają w pamięci.

[Embed]

To dwie poruszające, ale przeprowadzone z wyczuciem lekcje historii. Chmielewska, podobnie jak Concejo, w swoich obrazach nie mówi o śmierci wprost, tylko poprzez niuanse i sygnały, których pełna interpretacja wymaga dużych kompetencji poznawczych. Jednak dopiero połączenie dziecięcej wrażliwości oraz "dorosłego" doświadczenia i zaawansowanej znajomości kodów kulturowych może zaowocować lekturą totalną.     


Małe historie

Okładka książki "Emów. Od świtu do świtu", tekst i ilustracje: Weronika Naszarkowska-Multanowska, fotografie: Grażka Lange, Klara Naszarkowska, wydawnictwo Dwie Siostry, fot. dzięki uprzejmości wydawnictwa
Okładka książki "Emów. Od świtu do świtu",  tekst
i ilustracje: Weronika Naszarkowska-Multanowska,
fot. Grażka Lange, Klara Naszarkowska,
Dwie Siostry, fot. dzięki uprzejmości wydawcy

Wojna jest pełna życiorysów nieistotnych. Barbara Zawisławska wystukała swój na maszynie w latach 70. i opatrzyła tytułem "Samotność". Osiem stron wspomnień stało się pretekstem do poszukiwań pozostałych dokumentów, zdjęć i innych śladów obecności – w ten sposób powstała książka "Państwo Nikt. Dzieje ludzi nieważnych" Mirosława Makowskiego (syna Barbary). Obie narracje stworzyły kontekst dla picturebooka Marty Krzywickiej "Państwo Nikt: Basia". To poruszająca opowieść dziewczynki, która dzieciństwo kojarzy z chorobą, śmiercią i głodem:

Głód lat okupacji to także plastycznie, wizualnie dostępna wizja. Widziało się go w kolorach przepięknych "szaroci", słyszało się go w tonacji godnej Pendereckiego.

Krzywicka odtwarza te obrazy wyrazistą kreską, w szarej tonacji, z ostrymi cieniami. Mroczne rysunki, które układem i kadrowaniem momentami przypominają komiks, są niemal pozbawione słów – tylko gdzieniegdzie odbijają się na papierze znaki maszyny do pisania niczym tatuaże na duszy. Tę wizualną historię można czytać jako uzupełnienie, interpretację opowieści literackiej lub osobną narrację o utracie rodziny, domu i poczucia bezpieczeństwa.

[Embed]

Zupełnie inny odcień mają wspomnienia Weroniki Naszarkowskiej-Multanowskiej. Malarka uczyniła bohaterem słowno-graficznej opowieści dom rodzinny w Emowie, drewniany, otulony ogrodem zgaszonych barw i metafizyczną ciszą. Niemal stuletni, a umiejscowiony jakby poza czasem albo wbrew niemu. "Emów. Od świtu do świtu" to połączenie malarskich wizji, fotografii detalu (w wykonaniu Grażki Lange i Klary Naszarkowskiej), oderwanych myśli. Kolejne strony ze złożonymi kartkami płyną niespiesznie, jak w tytule, zanurzając się w rutynie.  

[Embed]
Książki obrazowe wydają się naturalnym sposobem snucia historii z dzieciństwa, zwłaszcza gdy narratorem jest osoba dorosła. Rysunki przywołują na myśl pierwsze wizje rzeczywistości, pojedyncze słowa czy zdania – niedoskonałe próby jej opisania. Wplecione w opowieść elementy biografii mogą stanowić świadectwo historyczne, rozliczenie z przeszłością (jak w "Państwie Nikt") lub być intymnym, melancholijnym powrotem do szczenięcych lat (jak w przypadku "Emowa").

Świat zewnętrzny

Beata Jewiarz, "Be Haiku", autor koncepcji: Beata Jewiarz, wydawnictwo Blue Bird
Beata Jewiarz, "Be Haiku", autor koncepcji: Beata Jewiarz, wydawnictwo Blue Bird

Lektura picturebooka nie tylko wymaga umiejętności interpretacji obrazów i tekstu, lecz także uruchamia zmysły słuchu i dotyku. Odpowiedni dobór słów często tworzy linię melodyczną utworu, co ułatwia przyswojenie treści oraz zachęca do głośnego czytania. Podobnie jest z architekturą książki: niestandardowy format, zazwyczaj twarda oprawa, gramatura i rodzaj papieru czy efektowna typografia urozmaicają odbiór dzieła, z którym się obcuje.

"Lokomotywa / IDEOLO" to przykład wymagającej i dość nieporęcznej publikacji. Jej strony liczy się w metrach (harmonijkowa rozkładówka mierzy ich 30), a lektura przebiega dwutorowo (praktycznie niemożliwe staje się jednoczesne odczytanie tekstów i obrazów) i dwukolorowo (czerń i biel). Całość zdominowały rytm i prostota. Mimo że książka Małgorzaty Gurowskiej (projekt graficzny) i Joanny Ruszczyk (wybór tekstów) wychodzi od wiersza dla dzieci, dotyka problemów świata dorosłych. Autorki prowadzą dialog międzypokoleniowy. Sprawdzają, jak fragmenty utworów, publicznych wypowiedzi i osobistych listów Juliana Tuwima korespondują z wyzwaniami współczesności: kryzysem gospodarczym, otyłością, hodowlą przemysłową zwierząt, konfliktami zbrojnymi, migracją. W warstwie wizualnej książka stanowi kontynuację utworu "Lokomotywa" z 1938 roku: "A tych wagonów jest ze czterdzieści, / Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści". Na poziomie werbalnym ukazuje oblicze poety zaangażowanego, wciąż aktualnego – dziś może bardziej niż kiedykolwiek.

[Embed]

Poezja lubi stawiać opór i niechętnie poddaje się jednoznacznym interpretacjom, za to doskonale współbrzmi z metaforą wizualną. Być może właśnie połączenie tych dwóch kodów jest właściwą drogą do oswojenia liryki i zwiększenia grona jej miłośników. Tym tropem zdaje się podążać Beata Jewiarz, pomysłodawczyni książki "Be Haiku" (nie jest to typowy picturebook, jednak błędem byłoby niedostrzeżenie jego potencjału artystycznego). Niewielki tom zawiera 20 wierszy japońskich mistrzów gatunku w graficznej oprawie Ryszarda Kajzera. Jak odzwierciedlić spotkanie dwóch kręgów kulturowych, odmiennych języków, doświadczeń i odległych czasów? Poprzez symfonię barw (turkus, oranż, jaskrawa zieleń), abstrakcyjnych kształtów oraz słownych impresji ujętych w stopklatkach. 17-sylabowe miniatury skupiają się wokół codzienności, balansują między przyrodą a naturą człowieka. W opisie "Be Haiku" pomocne okazują się kategorie skrótu i żartu: "Wieczór – szczyt Fuji / tuż obok mały tyłek / krzykliwej żaby". I nade wszystko: uważna obecność.


Świat wewnętrzny

Olga Tokarczuk, "Zgubiona dusza", fot. wydawnictwo Format
Olga Tokarczuk, "Zgubiona dusza", fot. wydawnictwo Format

Mistrzynią kreowania kameralnych światów jest Joanna Concejo. Tym razem w duecie z Olgą Tokarczuk prześwietliła ludzką duszę. Autorka "Ksiąg Jakubowych" przyznała kiedyś, że pisanie powieści jest dla niej przeniesionym w dojrzałość opowiadaniem sobie samemu bajek. Teraz napisała krótką bajkę-przypowieść dla dorosłych (ale też dla dzieci), doprawioną niepokojem i nadzieją. "Zgubiona dusza" to prosta i zmuszająca do refleksji historia o zagubieniu w świecie, nieustannym pędzie, samotności. Chociaż kluczem interpretacyjnym książki jest czas, nie mniejszą rolę odgrywa w niej przestrzeń: oddalanie się i przyciąganie słów i obrazów. Concejo wypełniła pożółkłe kartki zeszytu w kratkę rysunkami wyrwanymi ze zgiełku codzienności, zastygłymi w oczekiwaniu na tytułową duszę. W czarno-biały świat stopniowo wkracza kolor, by całkiem zaistnieć w końcowych scenach opowieści.

[Embed]

O tych samych wartościach traktuje inna, w pełni autorska książka Concejo "Kiedy dojrzeją porzeczki". Narracja przybrała formę artystycznego pamiętnika z wklejonymi wspomnieniami, marzeniami, pozornie nic nieznaczącymi chwilami. To spojrzenie w przeszłość, powolna kontemplacja świata, pogodzenie się ze starością, odchodzeniem. "W tej książce można zabłądzić, nawet trzeba. Nie szukać porządku, nie śledzić następstwa zdarzeń. Trzeba znaleźć własną ścieżkę, wydeptać ją sobie przez pole czy łąkę"– podpowiada autorka.

Picturebooki Concejo i Chmielewskiej złożone są z niedopowiedzeń, dlatego do nich się wraca. Uważny czytelnik powinien poszukiwać zawartych w nich sensów nie wyłącznie w słowach czy obrazach, ale i w sobie. To książki o dziecku w dorosłym, które dojrzewają wraz z odbiorcą.

[Embed][Embed]
Kategoria: 
Literatura
Sztuki wizualne
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

"Kiedy dojrzeją porzeczki" Joanny Concejo [galeria]

Wisława Szymborska – wyklejanki

$
0
0
Polski

Wisława Szymborska – wyklejanki

 

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Pióro Wisławy Szymborskiej przyniosło jej literackiego Nobla. Tym razem jednak zajmiemy się innym aspektem twórczych umiejętności poetki. Chodzi o jej wyklejanki – jak nazywała swoje niepozbawione dowcipu, znakomicie zakomponowane kolaże, którymi obdarowywała bliskich i przyjaciół.

W strukturze graficznej dziełka Wisławy Szymborskiej przypominają czasami symboliczne, a przede wszystkim groteskowo makabryczne ilustracje Rolanda Topora. W tych pracach poetki, którym towarzyszy słowo, można się dopatrzyć prototypu dzisiejszych memów. Ironia w nich zawarta personalnie nikogo nie atakuje, bo nie jest przypisana do konkretnych osób – i jakkolwiek nie zbywa jej na inteligentnej złośliwości, uderza raczej w trafnie zaobserowany obyczaj.

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Wystawa wyklejanek Wisławy Szymborskiej została po raz pierwszy pokazana przy okazji obchodów pierwszej rocznicy śmierci poetki – w lutym 2013 roku – w krakowskiej Pracowni, w Pałacu pod Baranami.  

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Ekspozycja wzbudziła wielkie zainteresowanie i wpisała się w  krwioobieg wystawienniczy.

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Wyklejanki poetki były pokazywane między innymi w Toruniu, Zielonej Górze, MOCAK-u w Krakowie, w Łodzi, Kórniku, Gdańsku, Warszawie, Wrocławiu, Rzymie, Bolonii, na Sardynii, w Madrycie, Barcelonie, Makau, Astanie, Budapeszcie, Sofii, Norymberdze, Frankfurcie nad Menem, w Düsseldorfie czy w Wilnie. 

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Z wystawianych kolaży Wisławy Szymborskiej wybraliśmy akurat te, które zawierają jak najwięcej elementu kobiecego – często ukazanego dość niekonwencjonalnie.  

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Trzeba jednak przyznać, że przy niektórych dziełach poetki mieliśmy do czynienia ze swoistym zgryzem poznawczym. 

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Do estetycznych wyborów noblistki staraliśmy się podejść bez kompleksów – stąd też nie wprowadzaliśmy jakiejkolwiek "poprawności politycznej" bądź obyczajowej.

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Niezaprzeczalnie, prace pani Wisławy są starannie przemyślane i wykonane z głową.

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Niektóre z wyklejanek poetki tryskają daleko posuniętym optymizmem – w takim choćby, jakże radykalnym, podejściu do damsko-męskiej rzeczywistości.

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Przy równie trzeźwym podejściu do życiowych wyzwań nietrudno zostać mniej lub bardziej udaną parą nierozłączek.

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Przy okazji można prześledzić, jak dalece zmienił się kanon kobiecej urody i nasze podejście do równie kuszących kształtów.

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Tego jednak się nie robi – ani kotu, ani dziecku.

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Dama z ilustracji jest niezaprzeczalnie personifikacją fiskusa.

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Bo nic tak nie wzbogaca człowieka, jak praca społecznie użyteczna.

Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone
Praca Wisławy Szymborskiej udostępniona dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, wszelkie prawa zastrzeżone

Brzmi znajomo? Cóż... Tak właśnie się przejawia odwieczna niezmienność niektórych natur... 

Autor: Janusz R. Kowalczyk, marzec 2018

[Embed][Embed][Embed]
Kategoria: 
Literatura
Sztuki wizualne
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Wisława Szymborska – wyklejanki

Nuala Ní Dhomhnaill z Międzynarodową Nagrodą Literacką im. Zbigniewa Herberta

$
0
0
Polski

Nuala Ní Dhomhnaill z Międzynarodową Nagrodą Literacką im. Zbigniewa Herberta

Nuala Ní Dhomhnaill, fot. materiały prasowe
Nuala Ní Dhomhnaill, fot. materiały prasowe

Laureatką Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta w 2018 roku została Nuala Ní Dhomhnaill, irlandzka poetka piszącą w języku gaelickim. Jury doceniło jej troskę o zachowanie języka irlandzkiego oraz refleksję nad przewagą mężczyzn w życiu społecznym Irlandii. Nuala Ní Dhomhnaill jest pierwszą wyróżnioną kobietą w historii Nagrody.

Edward Hirsch, tegoroczny przewodniczący Jury, powiedział:

Wybraliśmy poetkę odważną i przełomową, która jest ważna zarówno z lokalnego, irlandzkiego, jak i z międzynarodowego punktu widzenia. Poetkę, która pomogła odrodzić się własnemu językowi.

Nuala Ní Dhomhnaill przyszła na świat w roku 1952 w Lancashire w Anglii, w rodzinie dwujęzycznej. Gdy miała pięć lat, zamieszkała w hrabstwie Kerry w Irlandii. Studiowała literaturę angielską i irlandzką na University College w Cork. W roku 1981 opublikowała pierwszy tom wierszy w języku gaelickim. Wkrótce potem jej teksty zaczęły być przekładane na angielski.

Autorka czerpie z celtyckiego folkloru i mitologii, łącząc te elementy ze współczesną problematyką. Z perspektywy postkolonialnej rozpatruje relację między kulturą irlandzką a angielską i przygląda się problemom kulturowym pod kątem pozycji kobiet w społeczeństwie.

Międzynarodowa Nagroda Literacka im. Zbigniewa Herberta to wyróżnienie na polu literatury światowej – przede wszystkim w dziedzinie poezji. Przyznawana jest od 2013 roku za wybitne dokonania artystyczne i intelektualne nawiązujące do idei, które przyświecały twórczości Zbigniewa Herberta. Dotychczasowymi laureatami Nagrody byli: William Stanley Merwin, USA (2013), Charles Simic, USA (2014), Ryszard Krynicki, Polska (2015), Lars Gustafsson, Szwecja (2016) i Breyten Breytenbach, RPA (2017).

Katarzyna Herbert, wdowa po poecie i założycielka Fundacji jego imienia, mówiła:

Herbert fascynował się kulturami, którym w historii "gorzej się powiodło", które zostały podbite przez silniejszych sąsiadów. Jestem przekonana, iż wybór twórcy piszącego w języku niewielkiego narodu, mającego za sobą bolesne doświadczenia historyczne i heroicznie walczącego o przetrwanie – przypadłby mu do gustu. Ja sama zaś dodatkowo cieszę się, że Nagroda jego imienia po raz pierwszy trafiła do rąk kobiety.

Zbigniew Herbert w swoim mieszkanie, Warszawa, 1974, fot. Bohdan Majewski / Forum
Zbigniew Herbert w swoim mieszkanie, Warszawa, 1974, fot. Bohdan Majewski / Forum

W skład jury weszli poeci, eseiści, tłumacze i wydawcy: Jurij Andruchowycz (Ukraina), Edward Hirsch (USA), Michael Krüger (Niemcy), Mercedes Monmany (Hiszpania) oraz Tomasz Różycki (Polska).

Jurij Andruchowycz uzasadniał wybór:

Wiersze Nuali Ní Dhomhnaill oddziałują na czytelnika dzięki gęstości obrazowania, odwadze myślenia, rozległości skojarzeń, czystości brzmienia. Ní Dhomhnaill mogłaby odnieść sukces posługując się angielskim, świadomie jednak wybrała język mniejszości, gaelicki – prawdziwy język Irlandii, któremu dziś zagraża zniknięcie. Taki pełen determinacji gest twórcy zasługuje na szacunek i najwyższe wyróżnienia. Ní Dhomhnaill jednocześnie walczy o prawo irlandzkich kobiet do twórczej ekspresji, do krytyki podporządkowanego mężczyznom życia społecznego ich kraju. Z tego punktu widzenia należy przywołać postać Herberta – poety nie zawierającego moralnych kompromisów.

[Embed]

W języku polskim wiersze Nuali Ní Dhomhnaill można odnaleźć w antologii "Sześć poetek irlandzkich" (Wrocław 2012), przełożonej i opracowanej przez Jerzego Jarniewicza. Przytaczamy z niej jeden utwór poetki:

W kwestii języka

Kładę nadzieję na wodzie
na dnie łódeczki
języka, jakbym kładła
niemowlaka

w kobiałce splecionej
z kosaćcowych liści,
której spód pokryto
smołą i bitumem,

a potem puszczam ją z prądem
przez porastające brzeg
wielkiej rzeki
turzyce i papirusy,

żeby ją wody poniosły,
choć nie wiem, gdzie osiądzie,
być może na kolanach
córki faraona.

[według przekładu Paula Muldoona]

Uroczystość wręczenia Nagrody odbędzie się 10 maja 2018 w Teatrze Polskim w Warszawie i będzie transmitowana na Culture.pl.

Partnerem strategicznym i Darczyńcą Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta 2018 jest Fundacja PZU.

Partnerami Fundacji im. Zbigniewa Herberta są: Instytut Adama Mickiewicza, Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w Warszawie oraz Biblioteka Narodowa.

Patronem medialnym jest Polskie Radio.

Więcej informacji o Międzynarodowej Nagrodzie Literackiej im. Zbigniewa Herberta można znaleźć na stronie Fundacji im. Zbigniewa Herberta oraz na jej profilu na Facebooku.

Źródła: materiały prasowe, Culture.pl; oprac.  KA

[Embed][Embed][Embed]
Kategoria: 
Literatura
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Nuala Ní Dhomhnaill z Nagrodą Herberta 2018

Joanna Kulmowa

$
0
0

Joanna Kulmowa

Joanna Kulmowa, 2015, fot. Paweł Supernak / PAP
Joanna Kulmowa, 2015, fot. Paweł Supernak / PAP

Poetka, prozaiczka, librecistka, tłumaczka, aktorka i inscenizatorka teatralna. Autorka dramatów, słuchowisk radiowych, utworów satyrycznych, piosenek, oratoriów, misteriów religijnych oraz książek dla dzieci i młodzieży. Urodziła się 25 marca 1928 roku w Łodzi.

Wszechstronna, twórcza i niespożycie żywotna pisarka niemal w przededniu jubileuszu swoich 90. urodzin opublikowała zbiorek "Moje żarty", obejmujący utwory z lat 1957–1987. A niewiele wcześniej – tomik poetycki "Jeszcze 37 wierszy".

Ma w dorobku ponad 50 tomów wierszy. Obok zbiorów przepojonych egzystencjalną refleksją: "Stukam, pukam", "Boże umieranie", "Cykuta", "Zawiązki", regularnie publikuje zbiory wierszy satyrycznych: "Fatum na zakręcie", "Jonasz, czyli miara epoki" czy "Trefnisiem będąc". Niewinnie dowcipne wiersze sprzed lat nabrały dziś zgoła innych znaczeń, co w wyborze "Moje żarty" znajduje potwierdzenie w inskrypcji na okładce, iż: "nie mają żadnych powiązań z dzisiejszymi wydarzeniami i postaciami, a ewentualne zbieżności są zwykłym nieporozumieniem".

Z pewnością, skoro np. "Bajka dla brzydkich kaczątek" jest opowieścią o ambitnym przedstawicielu gatunku i przeciwnie niż u Andersena: "kiedy nadeszła pora/ wyrosło coś/ na kształt paskudnego kaczora.// Który powiada, że sam/ świadomego dokonał wyboru/ gdyż łabędziom daleko! o!/ do Zdrowej Urody Kaczorów!"– pochodzi ze zbioru "Na ten słodki czas" z 1981 roku.

Inny motyw odnajdujemy w "Kłamstwie gołębim" z 1987 roku: "Po omacku/ zaplątane w zdartych sztandarach/ idą ślepe obie:/ SPRAWIEDLIWOŚĆ/ WIARA.// My za nimi –/ czujny tłum naprawiaczy – zachwiani ich śladem kaczym".

Wiedzę Joanna Kulmowa zgłębiała podczas niemieckiej okupacji na tajnych kompletach. Po wojnie zaczęła studiować historię na Uniwersytecie Łódzkim, wkrótce jednak przeniosła się na studia aktorskie. Jako aktorka po raz pierwszy stanęła na scenie łódzkiego Teatru Powszechnego jeszcze jako studentka w 1951 roku.

W 1956 roku Joanna Kulmowa – po ukończeniu studiów (absolutorium) na Wydziale Reżyserii w Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie – zadebiutowała własną inscenizacją w Teatrze Ziemi Łódzkiej. Ostatecznie uroki sceny i ekranu poświęciła dla kariery pisarskiej. W wydawnictwie Nasza Księgarnia była redaktorką działu teatralnego (1955), w gdańskim Teatrze Wybrzeże objęła funkcję kierownika literackiego (1962–1963).

A teraz fraszka: "oto co mi się marzy: ujrzeć z powrotem maski zamiast twarzy"… Napisała ją Kulmowa, przyjaciółka moja i poetka grubo niedoceniana, z którą nie wiem, czybym Cię poznała, może zresztą tak… – pisała Wisława Szymborska do Kornela Filipowicza, w liście z Paryża datowanym 8 lipca 1968 roku.

Znaczącą część twórczości Joanny Kulmowej stanowią utwory adresowane do młodych odbiorców. Wydała tomiki wierszy dla dzieci, między innymi "Śpiew lasu", "Wiersze dla Kaji", "Zasypianki", "Krześlaki z rozwianą grzywą", "Niebo nad miastem", "Zgubione światełko".

W jej poezji dla najmłodszych ciepły liryzm łączy się z humorem. Autorka chętnie stosuje eksperymenty słowne, odwołuje się do świata dziecięcych przeżyć i wyobraźni. Zachowując własny, charakterystyczny styl nadaje wierszom postać refleksyjnej zadumy nad światem.

Jako prozaik wydała m.in. fantazyjnie powieści: "Wio, Leokadio" i "Stacja »Nigdy w Życiu«"śmiało wiodące nastoletnich czytelników w gąszcz problemów współczesnego świata, a w "Sercu jak złoty gołąb" stworzyła nowy typ metaforycznej baśni dla dzieci.

Świeżość wyobraźni, dowcip o odcieniu groteskowym, sprawnie opanowane rzemiosło, różnorodność tonacji lirycznych – te cechy poezji Kulmowej stanowią o jej odrębności, o specyfice talentu. Można tu odnaleźć pokrewieństwa z żartobliwą i różnobarwną poezją skamandrytów, z ich liryczną zmiennością, z ich ekwilibrystyką nastrojów"– pisał  o niej Włodzimierz Maciąg w "Małym słowniku pisarzy polskich" cz. II, Warszawa 1981.

Poetka niepokornie deklarująca we fraszce "Wybór": "Wolę cykutę// niźli pokutę", pod koniec lat 70. podjęła współpracę ze środowiskami opozycyjnymi.

Publikowała wiersze w drugoobiegowym "Zapisie", "Pulsie", "Jedności", "Obrazie" etc. Od sierpnia 1980 roku angażowała się w działania opozycji – m.in. była autorką wiersza "Chwała", krzepiącego strajkujących pracowników Zarządu Portu Szczecin (od 1983: ZP Szczecin–Świnoujście), umieszczanego jako motto portowej prasy podziemnej ("Komunikat", "CDN") oraz na pomniku "Solidarności" w Porcie. Inny jej wiersz umieszczono na tablicy pamiątkowej poświęconej ofiarom zajść w 1982 roku w Lubinie.

W latach 1961–1996 wraz z mężem Janem Kulmą – reżyserem, muzykiem, filozofem – mieszkała w Strumianach k. Stargardu Szczecińskiego. Po wyprowadzce do Warszawy małżonkowie ofiarowali Bibliotece Głównej Uniwersytetu Szczecińskiego liczne pamiątki (obrazy, zabytkowe meble, książki) wykorzystane do stworzenia tzw. Sali Strumiańskiej, miejsca spotkań autorskich, promocji książek i wydarzeń kulturalnych.

Wspólnie z mężem była organizatorką wydarzeń artystycznych Tygodni Kultury Chrześcijańskiej. Kulmowie założyli m.in. chór i teatr dziecięcy przy parafii w Poczerninie. W latach 1996–1998 Joanna Kulmowa pełniła m.in. funkcję prezesa stołecznego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

Badaniem jej twórczości zajęła się Urszula Chęcińska, autorka monografii "Poetka i paidia. O muzie dziecięcej Joanny Kulmowej", a także redaktorka publikacji "Dziecko i jego światy w poezji dla dzieci", będącej zapisem konferencji naukowej zorganizowanej z okazji 65. rocznicy urodzin poetki. 

Paradoks własnego uwikłania w cywilizacyjny pejzaż współczesności Joanna Kulmowa ujawniła w genialnie samokrytycznym wierszu "Głębia", z tomu "Trefnisiem będąc".

Czy myśl jeżeli własna
aż tak musi być niejasna?

Po to zagłębia się w sobie
by do innych myśli nie dobiec?

Na to się wikła i gmatwa
żebyśmy mówili: niełatwa?

Rzęsą metafor zarosła
żebyśmy o niej: wzniosła?

A gdy się już oczyści uściśli
to już koniec głębi dla myśli?

Więc tysiącem znaczeń się osłania
po bezmierne
NIC
Do przekazania?

Oby wszystkim ludziom pióra udało się przekazać choć tyle NIC, co autorce "Karmanioli".
 

Twórczość

Książki (wybór)

  • 1957 – "Fatum na zakręcie"
  • 1959 – "Stukam, pukam"
  • 1961 – "Co piszczy w trawie?"
  • 1962 – "Boże umieranie"
  • 1964 – "Lokomotywiątko"
  • 1965 – "Deszczowa muzyka"
  • 1965 – "Kameleon"
  • 1965 – "Wio, Leokadio"
  • 1967 – "Cykuta"
  • 1967 – "Jonasz, czyli miara epoki"
  • 1967 – "Stacja »Nigdy w życiu«"
  • 1967 – "Śpiew lasu"
  • 1968 – "Młode listki"
  • 1969 – "Ballady starostrumiańskie"
  • 1969 – "Gdyby..."
  • 1970 – "Wiersze dla Kaji"
  • 1971 – "Aporemy czyli Rozmyślania przed lustrem"
  • 1971 – "Trzy"
  • 1972 – "Zasypianki"
  • 1973 – "Jak Pan Jezusek Cierniowy po świecie przepatrywał"
  • 1973 – "Kolory"
  • 1973 – "Moje wiersze"
  • 1973 – "Różne rzeczy Hilarego"
  • 1975– "Plama"
  • 1977 – "Mysz jak nie mysz"
  • 1978 – "Krześlaki z rozwianą grzywą"
  • 1978 – "Trefnisiem będąc"
  • 1979 – "Moje próżnowanie"
  • 1979 – "Zawiązki"
  • 1981 – "Na ten słodki czas"
  • 1981 – "Zasypianki nowe"
  • 1982 – "Rzeczy niepotrzebne"
  • 1984 – "Serce jak złoty gołąb"
  • 1986 – "Niebo nad miastem"
  • 1987 – "Kłamstwo gołębie"
  • 1988 – "Kto?"
  • 1988 – "Wiersze wybrane: 1954-1979"
  • 1988 – "Zagapienie"
  • 1988 – "Zimowe słowiki"
  • 1990 – "Błękit"
  • 1990 – "Zgubione światełko"
  • 1991 – "Bajki skrzydlate"
  • 1993 – "Garbata modlitwa"
  • 1993 – "Wewnątrz snów"
  • 1995 – "Ciułanie siebie"
  • 1998 – "Dębołki"
  • 1998 – "Kradzione: Pięć poematów"
  • 1998 – "Psalm toastu"
  • 2000 – "Moja pełnia, czyli wiersze lubiane"
  • 2000 – "Wybór wierszy dla dzieci"
  • 2001 – "Topografia myślenia"
  • 2004 – "Strumiańskie wędrowanie"
  • 2005 – "Niefruwak Piechotny"
  • 2005 – "Pan Przekorneliusz"
  • 2006 – "Co się komu śni, a nawet i nie śni"
  • 2006 – "Różne takie modlitewki"
  • 2010 – "Piosenka miastu mojemu, czyli pamiętnik poetycki"
  • 2013 – "Co drzemie w nas"
  • 2013 – "Nibywszystko" 
  • 2014 – "...prośba o nieskończenie..."
  • 2015 – "Moje zasypianki"
  • 2016 – "Echa śpiące"
  • 2017 – "Jeszcze 37 wierszy"
  • 2017 – "Moje żarty"

Teatr (wybór)

Dramaty (z datą pierwszego wystawienia)

  • 1964 – "Brewerie czartowskie", Teatr Polski, Bydgoszcz, premiera: 19 lipca 1964
  • 1969 – "Trochę więcej – trochę mniej, czyli sen nocy wiosennej", Teatr Lalki i Aktora Baj Pomorski, Toruń, premiera: 26 października 1969
  • 1972 – "Ballada o niesłychanej wojnie kaszanej", Teatr Lalek Pleciuga, Szczecin, premiera: 2 grudnia 1972
  • 1979 – "Wielki mały król", Teatr im. Juliusza Osterwy, Lublin, premiera: 13 maja 1979  
  • 1981 – "Historia o ptaku Cis", Teatr Lalek Banialuka, Bielsko-Biała, premiera: 16 maja 1981
  • 1983 – "Wio, Leokadio", Opolski Teatr Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki, Opole, premiera: 1 czerwca 1983
  • 1987 – "Serce jak złoty gołąb", Teatr Lalek Banialuka, Bielsko-Biała, premiera: 27 marca 1987
  • 1989 – "Bałwan i róża", Państwowy Teatr Lalki Tęcza, Słupsk, premiera: 30 września 1989
  • 1993 – "Pociąg do Betlejem, czyli 715 zaginął", Wrocławski Teatr Lalek, Wrocław, premiera: 5 grudnia 1993
  • 1993 – "Mirra, kadzidło, złoto", Teatr Dzieci Zagłębia, Będzin, premiera: 19 grudnia 1993
  • 1996 – "Niewielki niemały król", Teatr Polski, Bielsko-Biała, premiera: 30 listopada 1996
  • 1999 – "Szukam", Teatr 2.Strefa, Warszawa, premiera: 25 października 1999
  • 2000 – "Joanna Skrzydlata", Teatr im. Hansa Christiana Andersena, Lublin,
  • premiera: 24 września 2000
  • 2001 – "A nad nami anioły", Teatr 2. Strefa, Warszawa, premiera: 19 stycznia 2001
  • 2006 – "Sarasafiksata, czyli ucieszny moralitet nie tylko o zwierzętach", Teatr im. Hansa Christiana Andersena, Lublin, premiera: 25 lutego 2006
  • 2016 – "Tuliluli", Teatr Pinokio, Łódź, premiera: 28 października 2016

Teatr Polskiego Radia (wybór)

  • 1976 – "Bałwan i róża", premiera: 1 stycznia 1976
  • 1976 – "Antygona czterdzieści trzy", premiera: 6 września 1976
  • 1977 – "Niebo nad miastem", premiera: 1977
  • 1977 – "Ziarno słońca", premiera: 29 maja 1977
  • 1977 –"Niobe z Rogu Nawrotu", premiera: 6 listopada 1977
  • 1977 – "Świerczynowy świerszcz", premiera: 25 grudnia 1977
  • 1977 – "Jasełka", premiera: 26 grudnia 1977
  • 1979 – "Baw się ze mną", premiera: 8 kwietnia 1979
  • 1979 – "Poczciwy, oswojony świat", premiera: 16 kwietnia 1979
  • 1979 – "Prorok baru mlecznego", premiera: 8 lipca 1979
  • 1981 – "Ślepy zajazd", premiera: 3 lipca 1981
  • 1990 – "Ta cholerna promienność", premiera: 20 września 1990
  • 2001 – "Aniołowie się radują", premiera: 12 stycznia 2001
  • 2006 – "Pomyłka", premiera: 5 marca 2006
  • 2006 – "Ramolando", premiera: 10 września 2006
  • 2007 – "Gdzie pieprz rośnie", premiera: 11 lutego 2007

Teatr Telewizji (wybór)

  • 1958 – "Szopka mistrza Piotra" według II księgi "Don Kichota" Miguela de Cervantesa, premiera: 8 grudnia 1958
  • 1964 – "Brewerie czartowskie", premiera: 31 lipca 1964
  • 1971 – "Misterium męki człowieczej", premiera: luty 1971
  • 1976 – "Łokietek, czyli Mazurek Dąbrowskiego", premiera: na początku lat 90.
  • 1995 – "Gdyby...", premiera: 5 marca 1995
  • 1998 – "Historia o ptaku Cis", premiera: 18 września 1998

Libretta (wybór)

  • 1963 – "Amfitryjon polski, czyli Odprawa Bogów Greckich", Filharmonia Narodowa, Warszawa, premiera: 7 maja 1963
  • 1972 – "Parnassus reformowany, czyli Apollo prawodawca" (muz. Raphael), Warszawska Opera Kameralna, Warszawa, premiera: 24 czerwca 1972
  • 1972 – "Karmaniola, czyli od Sasa do Lasa" (muz. Stanisław Moniuszko),  Warszawska Opera Kameralna, Warszawa, premiera: 22 maja 1972

Film

  • 1975 – "Leokadia niekoń", film animowany, pierwowzór:"Wio, Leokadio" 
  • 1975 – "Leokadia i ciężary", film animowany, pierwowzór:"Wio, Leokadio"
  • 1975 – "Leokadia i tygrys", film animowany, pierwowzór:"Wio, Leokadio"    
  • 1975 – "Leokadia ni to ni owo", film animowany, pierwowzór:"Wio, Leokadio"    
  • 1975 – "Leokadia i skrzydła", film animowany, pierwowzór:"Wio, Leokadio"    
  • 1975 – "Leokadia i przyjaźń", film animowany, pierwowzór:"Wio, Leokadio"    
  • 1975 – "Leokadia i emerytura", film animowany, pierwowzór:"Wio, Leokadio"    
  • 1975 – "Leokadia i ostatnia przygoda", film animowany, pierwowzór:"Wio, Leokadio"

Nagrody, tytuły (wybór)

  • 1970 – II Nagroda w konkursie Ministerstwa Kultury i Sztuki za libretto opery "Ja, czarownica" (muz. M. Turski)
  • 1972 – II Nagroda w konkursie Dramaturgicznym – Szczecin
  • 1972 – III Nagroda w konkursie Biura Wydawniczego Ruch za powieść dla dzieci "Różne rzeczy Hilarego"
  • 1975 – wyróżnienie w konkursie dramaturgicznym za sztukę "Gdzie jest błazen"– Poznań
  • 1977 – Nagroda prezesa rady ministrów za twórczość dla dzieci i młodzieży
  • 1979 – Nagroda za najlepszą propozycję dramaturgiczną – I Festiwal Sztuk Dziecięcych – Wałbrzych
  • 1984 – Nagroda Episkopatu Polski za cykl "Psalmów responsoryjnych"
  • 1985 – Premio Europeo di Letteratura (wł.)
  • 1987 – II Nagroda za sztukę "Szukam"– w konkursie na utwór dramatyczny z okazji 75-lecia Teatru Polskiego w Warszawie– Warszawa
  • 1988 – Nagroda Komitetu Kultury Niezależnej za całokształt twórczości
  • 1990 – Nagroda wojewody szczecińskiego
  • 2002 – Nagroda za książkę "Topografia myślenia"– Poznański Przegląd Nowości Wydawniczych "Książka Zimy 2001/02"– Poznań
  • 2004 – Nagroda Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej za twórczość dla dzieci i młodzieży "Sztuka Młodym"– Warszawa
  • 2008 – Nagroda Specjalna MKiDN
  • 2010 – Tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Szczecińskiego
  • 2010 – Tytuł Honorowej Obywatelki Szczecina
  • 2013 – Tytuł Warszawskiego Twórcy – Nagroda Literacka m.st. Warszawy – Warszawa
  • 2013 – Tytuł Honorowej Obywatelki Tomaszowa Mazowieckiego

Odznaczenia (wybór)

  • 1975 – Medal Komisji Edukacji Narodowej
  • 1978 – Medal Korczakowski
  • 1980 – Złoty Krzyż Zasługi
  • 1998 – Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski Polonia Restituta
  • 1998 – Wielki Złoty Exlibris Książnicy Pomorskiej
  • 1998 – Medal US
  • 2000 – Order Uśmiechu
  • 2001 – Medal IBBY
  • 2008 – Złoty Medal "Zasłużony Kulturze Gloria Artis"
  • 2012 – Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski – za wybitne zasługi dla kultury polskiej, za osiągnięcia w pracy twórczej i artystycznej

Autor: Janusz R. Kowalczyk, marzec 2018

Obrazek użytkownika janusz.kowalczyk
2018/03/05
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Janusz Majcherek, Tomasz Mościcki, "Kryptonim »Dziady«"

$
0
0

Janusz Majcherek, Tomasz Mościcki, "Kryptonim »Dziady«"

Janusz Majcherek, Tomasz Mościcki, "Kryptonim »Dziady«. Teatr Narodowy 1967–1968", Fundacja Historia i Kultura, Warszawa 2018
Janusz Majcherek, Tomasz Mościcki, "Kryptonim »Dziady«. Teatr Narodowy 1967–1968", Fundacja Historia i Kultura, Warszawa 2018

Książka Janusza Majcherka i Tomasza Mościckiego "Kryptonim »Dziady«" ukazała się pół wieku po wystawieniu arcydramatu Adama Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka na scenie Teatru Narodowego w Warszawie. To wystarczający dystans czasowy, żeby właściwie ocenić artystyczne, ale i polityczne podłoże przedstawienia, od którego zaczęły się tzw. wydarzenia marcowe 1968 roku.

Przedstawienie, przygotowane według (wcześniej ocenzurowanego) tekstu Adama Mickiewicza, już na premierze skłoniło widzów – spragnionych wolnego, niezakłamanego słowa wieszcza – do spontanicznych reakcji, w czym funkcjonariusze systemu dopatrzyli się przesadnych manifestacji patriotyzmu. Ich zdaniem, kłóciło się to z "polską racją stanu". W efekcie, z najwyższych pięter władzy przyszedł zakaz dalszej eksploatacji "Dziadów".

Jako pierwsi sprzeciwili się tej decyzji studenci, wspierani przez środowiska naukowe i twórcze. Na apele, odezwy, marsze, demonstracje i strajki ówczesny aparat partyjno-rządowy odpowiedział siłą połączonych formacji ZOMO, milicji, ORMO i tzw. aktywu robotniczego. Antyinteligencka kampania nabierała rozmachu.

Wśród organizatorów protestów znalazły się osoby o niekoniecznie polsko brzmiących nazwiskach. To wystarczyło jako pretekst do rozpętania kolejnej, tym razem antysemickiej kampanii, w historii Polski absolutnie bezprecedensowej. Zakończonej wygnaniem z kraju kilkunastu tysięcy Polaków pochodzenia żydowskiego.

Tym samym premiera "Dziadów" niemal "z marszu" przeszła do legendy, choć stawiała sobie całkiem inne celeAspekt polityczny inscenizacji odsunął jednak w cień jej kształt, walory artystyczne i poznawcze. Przedstawienie precyzyjnie trafiało w swój czas, klimat, nastroje społeczne i w jakiejś mierze inicjowało późniejsze zdarzenia, a Kazimierza Dejmka– wbrew jego woli – wywindowało na pozycję bohatera.

[Embed]

Mickiewiczowskie kwestie: "Otóż jacy stoją na narodu czele", "Ach ginie Polska, dworu nie mamy w Warszawie", "Jeśli kto władzę cierpi, nie mów, że jej słucha", "Oni wyszukują przyczyny, żeby uniwersytety znieść" czy "Jak z Moskwy w Polskę nasyłają samych łajdaków stek", wywoływały długotrwałe owacje widzów, ochoczo wyłapujących wszelkie aluzje do aktualnej polityki. Dla nich widowisko okazało się tak elektryzujące, że najwyższe czynniki partyjne, lękjące się reakcji Wielkiego Brata ze Wschodu, doprowadziły do zdjęcia go z afisza po 14 zaledwie pokazach.

Autorzy "Kryptonimu »Dziady«"– Janusz Majcherek i Tomasz Mościcki – scalili rozproszoną dotąd wiedzę o przedstawieniu i dopełnili ją własnymi tekstami. W swoich poszukiwaniach poszli tropem ustaleń poprzedników (między innymi Marty Fik i Zbigniewa Raszewskiego) istotnie poszerzając je o materiały, do których ich poprzednicy przed 1989 rokiem nie mieli dostępu. Dzięki skrupulatnym kwerendom (Instytut Pamięci Narodowej, Archiwum Akt Nowych, Instytut Sztuki PAN, Dział Rękopisów Biblioteki Narodowej, Biblioteka Akademii Teatralnej) dotarli do wielu niepublikowanych, w sporej części nieznanych wcześniej materiałów źródłowych. 

Są to między innymi protokoły nasłuchów zagranicznych radiostacji, wysyłana korespondencja, która nie trafiła do rąk adresatów, cytaty z esbeckich raportów (od opisów reakcji widzów na przedstawieniach, po fragmenty z przesłuchań osób aresztowanych podczas ulicznych protestów) czy światowe reakcje na polskie wydarzenia. Wzbogacają je wywiady z artystami biorącymi czynny udział w tworzeniu przedstawienia – z ówczesnymi asystentami Kazimierza Dejmka: Jitką Stokalską i Maciejem Prusem oraz aktorem Janem Kobuszewskim (w "Dziadach" grał on, wbrew swojemu emploi, wcale nie komediową rolę Pelikana). Wspomnienia Kobuszewskiego dobrze oddają niepewność nastrojów i nieuchronnie zagęszczającą się atmosferę w zespole. 

W pakiecie nowości zawartych w książce znajdziemy także informacje o tym, jak na same "Dziady" i reperkusje po nich zareagowały inne miasta Polski. Kolejny rarytas poznawczy to zestawienie dwóch odmiennych opinii sformułowanych przez tego samego recenzenta. Pierwsza, utrzymana w tonie entuzjazmu, to zdaniem monografistów inscenizacji Dejmka:

jeden z najciekawszych opisów przedstawienia. Zdradza fascynację autora tym, co zobaczył na scenie Teatru Narodowego, a także jego pełną zgodę z wymową przedstawienia. 

Popremierowy tekst miał być opublikowany 10 grudnia 1967 roku w tygodniku "Kultura", lecz się nie ukazał. Całkiem odmienny punkt widzenia zawierała rozmowa przeprowadzona w telewizyjnym Pegazie (i skwapliwie wydrukowana w "Życiu Warszawy") zdecydowanie krytyczna wobec inscenizacji Dejmka, wręcz ją potępiająca. Obie zostały przytoczone w książce, wraz z takim oto wnioskiem:

Dwie przeciwstawne, niemożliwe do pogodzenia opinie. Ich lektura każe sądzić, że autorami są ludzie o diametralnie różnych poglądach. A jednak oba teksty napisała ta sama osoba. 

Człowiekiem, który tak radykalnie i znienacka zmienił swoje zapatrywania, był Witold Filler. Z bezstronnego krytyka oceniającego sztukę teatru stał się dla PRL-owskich decydentów wygodnym rzecznikiem ich oczekiwań. Przeciw zataczającej coraz szersze kręgi kampanii wymierzonej w "Dziady" Dejmka jako jedni z pierwszych protestowali przedstawiciele środowisk twórczych i naukowych.

Na zebraniu SPATiF (25 lutego 1968 roku) wystąpił między innymi Bohdan Korzeniewski, który – według przytoczonej relacji prof. Zbigniewa Raszewskiego – "w stanowczych słowach napiętnował zdjęcie »Dziadów« z afisza. Błąd ten – oświadczył – może mieć nieobliczalne skutki, jeśli natychmiast nie będzie naprawiony. Należy przywrócić »Dziady« i grać osiem razy w tygodniu, bo inaczej wypadki potoczą się jak lawina, której nikt nie będzie w stanie zatrzymać". 

Chociaż obecni na tym spotkaniu wysokiej rangi decydenci partyjni zdawali się nie podzielać jego obaw, historia dowiodła, że miał on rację.

Korzeniewski zatrzymał się nieco dłużej nad osobliwościami naszej historii, jego zdaniem lepiej pozwalającymi zrozumieć wyjątkowy autorytet Mickiewicza u nas. Zaczęło się od tego – przypomniał – że Mickiewicz, poeta romantyczny, rzucił w natchnieniu, a więc trudno powiedzieć czy całkiem świadomie, żądanie "Daj mi rząd dusz!". A Pan Bóg mu dał. Tak to z łaski boskiej Mickiewicz zaczął rządzić, stając z czasem na czele całego gabinetu, w którym resort spraw zagranicznych objął Krasiński, pracy i opieki społecznej – Norwid, a Ministerstwo Kultury i Sztuki – Juliusz Słowacki. Jako ostatni w tym gabinecie ukonstytuował się resort obrony narodowej (ten wziął Wyspiański). Powstanie tego rządu w znacznym stopniu tłumaczy, dlaczego zaborcy w naszym kraju nigdy nie czuli się bezpiecznie. Po prostu wiedzieli, że choćby nie wiem jakie siły tu zgromadzili, zawsze prócz swoich rządów będą mieli przeciw sobie drugi rząd, nieuchwytny a rzeczywisty. Nic dziwnego, że po pewnym czasie nabrali dla niego respektu. W końcu – stwierdził Korzeniewski – Polska odzyskała niepodległość i stosunki się zmieniły. Toteż dziś dosyć trudno zrozumieć, dlaczego rząd Cyrankiewicza wciąż boi się rządu Mickiewicza? Czy w Anglii rząd Wilsona boi się Szekspira? 

Profesor Raszewski nie uczestniczył w tym zebraniu; relację spisał z opowieści Krystyny Skuszanki. W obronę przedstawienia włączył się nawet Jarosław Iwaszkiewicz, zazwyczaj bardzo ostrożny w kontaktach z eksponentami władzy, który w trakcie sesji Rady Kultury (przy Ministerstwie Kultury i Sztuki) odważnie wygarnął: "Istnieją plotki, że to nie Ministerstwo zdjęło »Dziady«, tylko że była tu interwencja mocarstwa obcego" i – jako prezes Związku Literatów Polskich – zapowiedział zebranie w tej sprawie. Co ciekawe, do dziś nie udało się znaleźć żadnego oficjalnego dokumentu, który zakazywałby grania "Dziadów" po 30 stycznia 1968 roku, kiedy to odbył się ich ostatni pokaz.

Zebranie Oddziału Warszawskiego ZLP odbyło się 29 lutego 1968 roku i stało pod znakiem dramatycznego sądu nad całą polityką kulturalną. Zebrani, mimo oporu pisarzy partyjnych (m.in. Jerzy Putrament, Stanisław Ryszard  Dobrowolski, Heryk Zaworski) większością głosów odrzucili ugodowy tekst autorstwa Dobrowolskiego i przyjęli tekst Andrzeja Kijowskiego– ostro potępiający zdjęcie ze sceny Narodowego przedstawienia Dejmka i surowo oceniającu politykę kulturalną państwa. Stefan Kisielewski nazwał ją wtedy "dyktaturą ciemniaków", który to zwrot znakomicie zakorzenił się w polszczyźnie.

Na odbytej tego samego dnia konferencji prasowej dla zagranicznych  korespondentów z Warszawy zebrani w siedzibie Interpressu mogli usłyszeć oficjalną interpretację ostatnich wydarzeń. Wysłuchali o "chuligańskich ekscesach na widowni", bo jak wiadomo, polscy chuligani nie mają nic lepszego do roboty poza włóczeniem się po teatrach. Wydarzenia tamtych dni nie pozostały bez echa za granicą – kilka z co celniejszych doniesień przybliżyło nam Radio Wolna Europa.

Tylko nieliczne [gazety] nie przekręciły nazwiska Mickiewicza i tytułu jego sztuki. Pomijając już taki, bynajmniej niebagatelny drobiazg, że niektóre gazety w Anglii pokiełbasiły niejakiego Stanisława Mackiewicza z Adamem Mickiewiczem, w prasie włoskiej tytuł "Dziady" przełożono z iście szambelańskim gestem. I tak "Corriere delle Sera" wyjaśniła swym czytelnikom, że utwór naszego wieszcza nazywa się "Staruszkowie". […] "Il Tempo" słowo "Dziady" przełożyło na "Żebracy". Inne gazety wahają się jeszcze między świętem umarłych a stypą. Londyński "Daily Mirror" pobił jednak wszystkie rekordy erudycji przekręcając słowo "Dziady" na "Daddy" czyli "Tatuś".

Słowem, "od wzniosłości do śmieszności"– skomentowali autorzy książki. Wolna prasa okazała się niewolna od niezamierzonych kiksów.

"Kryptonim »Dziady«" Janusza Majcherka i Tomasza Mościckiego ma wszelkie walory starannie przygotowanej pracy naukowej, z całym bogactwem inwentarza: przypisami, aneksem twórców i wykonawców, indeksem nazwisk, bibliografią. Co jej w niczym nie przeszkadza być jednocześnie intrygującą opowieścią o wcale nieodległych latach, kiedy o kulturalnych wyborach wolnego obywatela decydowali inni – przypadkowi funkcjonariusze z partyjnego nadania, trwający w megalomańskim przekonaniu, że posiedli... "rząd dusz". 

My zaś żądamy u władzy ludzi godnych, sprawiedliwych i wykształconych. Pytamy co to za kraj, w którym każda postępowa i wolna myśl godzi w interesy narodu – pytamy co to za interesy i czyje interesy – nie są to bowiem interesy narodu, lecz kliki samozwańców partyjnych. Którzy utożsamiają się z narodem – głosiła kolportowana wówczas anonimowa ulotka. 

Dodatkową zaletą tomu jest jego wysmakowany kształt plastyczny (projekt okładki i stron tytułowych, indeksy, wybór oraz cyfrowa rekonstrukcja materiału ilustracyjnego – z kadrami z widowiska w czułym obiektywie Franciszka Myszkowskiego, koncepcja układu graficznego, projekt wyklejek: Tomasz Mościcki). Tym chętniej się po nią sięga. I tylko oderwać się od niej nie sposób.

Janusz Majcherek, Tomasz Mościcki
"Kryptonim »Dziady«.Teatr Narodowy 1967–1968"
wydawnictwo: Fundacja Historia i Kultura, Warszawa 2018
okładka: twarda
wymiary: 170 x 240 mm
liczba stron: 536
ISBN: 978-83-111-5230-4
 

Autor: Janusz R. Kowalczyk, marzec 2018

[Embed][Embed]
 
FacebookTwitterRedditShare

Tagi: kazimierz dejmekzbigniew raszewskijan kobuszewskibohdan korzeniewskiadam mickiewiczjuliusz słowackizygmunt krasińskicyprian kamil norwidmaciej pruskrystyna skuszankastanisław wyspiańskijarosław iwaszkiewiczstefan kisielewskiandrzej kijowskiZwiązek Literatów Polskicharchiwum akt nowychbiblioteka narodowaakademia teatralnamarzec '68wydarzenia marcowepropaganda prlcenzura PRLkampania antysemickakampania antyinteligencka

Mikołaj Grynberg, "Księga wyjścia"

$
0
0

Mikołaj Grynberg, "Księga wyjścia"

Mikołaj Grynberg, "Księga wyyjścia", okładka, wyd. Czarne
Mikołaj Grynberg, "Księga wyjścia", okładka, wyd. Czarne

Historie pęknięte, dramatyczne wybory, bolesne wspomnienia i pytania, które nigdy nie powinny się pojawić. Pięćdziesiąt lat po Marcu ’68 Grynberg sprawdza, jak ówczesne wydarzenia wpłynęły na życie polskich Żydów i czy rany już się zabliźniły.

Oskarżam Marzec

"Napisałeś książkę 'Oskarżam Auschwitz', a ja oskarżam Marzec o zabranie mi młodości i pamięci" – wyznaje jeden z bohaterów "Księgi wyjścia". Wtórują mu pozostali, zmieniając nieco słowa i oskarżycielski ton na pełen żalu osąd. Jedni mówią o odarciu ze złudzeń, drudzy o stracie rodziny i przyjaciół, jeszcze inni o pozbawieniu tożsamości i poczucia przynależności do własnego kraju. To wielogłos polskich Żydów, którzy po wydarzeniach marcowych 1968 roku wyemigrowali z Polski lub mimo wszystko zostali, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

"Księga wyjścia" stanowi trzeci akt – po "Ocalonych z XX wieku" i "Oskarżam Auschwitz"– relacji przedstawiających dramatyczne losy Żydów w minionym stuleciu. Wpisują się one w ideę prowadzonych przez Grynberga w Jewish Community Center warsztatów historii mówionej. Ich celem jest utrwalenie opowieści zapomnianych bądź takich, które znikają wraz z bohaterami. Zasady dla uczestników zajęć są proste: pożądana jest ciekawość, cierpliwość i otwarta głowa. Te same wymagania stawia przed sobą autor, dodając do tej wyliczanki odpowiedzialność za powierzoną mu historię. Spośród 80 odbytych rozmów w książce znalazło się blisko 30. Przeprowadzone z empatią; wszystkie podobne, a zarazem każda inna.

Grynberg jawi się w nich raczej jako aktywny słuchacz niż partner. Nie komentuje, nie ocenia, czasem pozwala rozmówcy przejąć inicjatywę. Wydaje się, że interesują go nie tyle konkretne wydarzenia, ile ludzkie doświadczenia. W rozmowach wielka historia i polityka schodzą jakby na plan dalszy – poza jedną datą stanowiącą pretekst spotkania – budując kontekst pojedynczych opowieści. "O przyczynach piszą historycy" – przyznaje autor i dopiero w posłowiu oddaje pole Piotrowi Osęce, który kreśli obraz Marca ’68: bunt studentów, protest inteligencji, komunistyczna propaganda, antysemicka czystka. Dla Grynberga fakty stanowią impuls do głębszej narracji o poczuciu godności, decyzjach mających zaważyć na dalszym życiu i o towarzyszących im emocjach. Te ostatnie nie blakną mimo upływu czasu, jednak dziś łatwiej je nazwać i o nie zapytać.

Pytania

Ostre, bezpośrednie, konfrontujące: Kto? Co? Dlaczego? Pamiętasz? Co czułeś? Kim byłeś? Kim jesteś? Grynberg zadaje te pytania, by zrozumieć historie innych i swoją własną. Oś kompozycyjną "Księgi wyjścia" stanowi bowiem jego rozmowa z ojcem dotycząca wydarzeń 1968 roku – o motywach i konsekwencjach ówczesnych wyborów. Szczera, intymna, przerywana głosami pozostałych bohaterów książki. Na ich wypowiedzi patrzymy przez pryzmat osobistej narracji.

Wątki biograficzne pisarza po raz kolejny stanowią punkt wyjścia dla jego twórczości. Tak było w przypadku zdjęcia zmarłej matki otwierającego projekt fotograficzny "Dużo kobiet", jak również w "Auschwitz – co ja tutaj robię?", serii portretów osób odwiedzających miejsce pamięci Auschwitz-Birkenau, z pytaniem w tytule, które najpierw zadał sobie. Grynberg traktuje medium fotografii jako dialog z otaczającym go światem. Tak samo w książkach stawia na wymianę myśli między autorem, bohaterem i czytelnikiem. Spotkania udokumentowane w "Księdze wyjścia" są pewnego rodzaju terapią, okazją do spojrzenia z dystansu na rok 1968, wypowiedzenia na głos długo tłumionych uczuć.

Odpowiedzi

Gorzkie, intensywne, wymijające. Złożone z emocji, które pulsują (choć nie wybuchają tak jak w "Rejwachu", poprzednio wydanym zbiorze minipróz Grynberga). Jedni od razu się otwierają i wpadają w wir wspomnień, drudzy są bardziej powściągliwi, nieufni. Opowiadają o rodzinie, latach szkolnych, studiach, pracy, pierwszej miłości i rozstaniu. Także o nieustającym lęku, straconych szansach, osamotnieniu. Chociaż rozmówcy nie szczędzą szczegółów dotyczących swojego życia, w pamięci zapadają pojedyncze frazy, słowa – zwłaszcza odpowiedzi na pytania o tożsamość: "Zawsze byłem Polakiem", "Nigdy nie byłam Polką", "Ewoluowała".

O poczuciu przynależności do narodu zdają się nie decydować ani miejsce urodzenia, ani ojczyzna przodków, ale kultura, mowa czy więzi międzyludzkie. "Moją ojczyzną jest język polski" – podkreśla mieszkająca w Nowym Jorku Anna Frajlich-Zając. "Teatr Grotowskiego nie ma sobie równych w Izraelu" – zapewnia Zosia Braun. "Zawsze już będę tęsknił za Krakowem, który był treścią mojego życia" – deklaruje Dawid Guterbaum, obecnie mieszkający w Kopenhadze.

Są też tacy, u których uraza żywiona do Polski przerodziła się w nostalgię, a czas zatarł przykre wspomnienia. Niemniej wobec bolesnych przeżyć sprzeciw zgłaszają nieliczni. Ci, którzy wyjechali, nie chcą wracać, a nawet jeśli odwiedzili kraj dziecięcych lat, to tylko na chwilę, by zamknąć pewien rozdział w swoim życiu. Zdecydowanie więcej nadziei można znaleźć w historiach spisanych w książce "Ani tu, ani tam. Marzec ’68 – powroty" Krystyny Naszkowskiej. Autorka podobnie jak Grynberg prowadzi rozmowy z marcowymi emigrantami, którzy jednak po upadku komunizmu przyjechali do wolnej Polski. Z ciekawości, przypadku, obowiązku służbowego lub wewnętrznego przymusu. Zostali, chociaż nie zapomnieli.        

"Nas wyjechano"

Echo wojny sześciodniowej (1967), w której Izrael pokonał koalicję arabską silnie wspieraną przez Związek Radziecki, rozlegało się długo. Rozpoczęta wówczas kampania antysemicka oraz oskarżenie syjonistów przez władzę ludową o organizowanie protestów marcowych po zdjęciu z afisza "Dziadów" Dejmka i represjach studentów doprowadziły do masowej emigracji. W latach 1968–1971 kraj opuściło 13 tysięcy polskich Żydów, w tym: wykładowców akademickich, dziennikarzy, muzyków, aktorów i filmowców. Wyjechali do Izraela, Szwecji, Danii czy Stanów Zjednoczonych z dokumentem podróży w jedną stronę. Grynberg wyciąga od swoich bohaterów kilka relacji tamtych pożegnań i opisów bagażu: bielizna, pościel i przede wszystkim polskie książki. Zdecydowana większość mówi, że nie pozostawiono im wyboru, zmuszono do wyjazdu: "Jedna nasza koleżanka o tym wszystkim mówi: nas wyjechano".    

Co roku 8 marca na Dworcu Gdańskim w Warszawie spotykają się marcowi emigranci i wszyscy, którym wydarzenia ’68 nie są obojętne. Gromadzą się pod pamiątkową tablicą z cytatem zaczerpniętym z twórczości Henryka Grynberga: "Tu więcej zostawili po sobie niż mieli".

W 50. rocznicę Marca ’68 wydawnictwo Czarne wznawia "Ocalonych z XX wieku" i "Oskarżam Auschwitz" Grynberga. Jak deklaruje autor, "Księga wyjścia" zamyka dokumentalną trylogię o historii Żydów w Polsce w XX wieku. Jednak otwiera drogę do dialogu, który wciąż jest potrzebny.

Autorka: Agnieszka Warnke, marzec 2018

 

Mikołaj Grynberg "Księga wyjścia"
Wyd. Czarne, Wołowiec 2018
Liczba stron: 416
ISBN: 978-83-8049-641-5
FacebookTwitterRedditShare

Tagi: mikołaj grynberghenryk grynbergksięga wyjściamarzec 1968

Justyna Kopińska, "Z nienawiści do kobiet"

$
0
0

Justyna Kopińska, "Z nienawiści do kobiet"

Justyna Kopińska, „Z nienawiści do kobiet”, okładka, wyd. Świat Książki
Justyna Kopińska, "Z nienawiści do kobiet", okładka, wyd. Świat Książki

Swoimi reportażami i postawą dziennikarską Kopińska wykreśla ze słowników wyraz: obojętność. Wyłączając własne emocje, pokazuje ludzką krzywdę oraz obnaża uchybienia wymiaru sprawiedliwości. I po raz kolejny obezwładnia czytelnika.

Autorka książek "Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie" i "Polska odwraca oczy" przyzwyczaiła już nas do bezkompromisowości i profesjonalizmu. Tym razem również nie zawodzi. Podobnie jak ostatni, koncepcyjnie bliźniaczy zbiór reportaży bulwersował, także najnowszy wytrąca z równowagi. Zmieniają się jedynie bohaterowie i miejsca, problemy pozostają wciąż te same: bezsilność ofiar, bezkarność sprawców, kamuflowanie trudnych lub kompromitujących spraw. Chociaż tom "Z nienawiści do kobiet" nie jest tak przeładowany negatywnymi emocjami (znalazło się w nim o połowę mniej materiału niż poprzednio), to uderza z jednakową siłą.

W książce opublikowane zostały reportaże już wcześniej znane z "Dużego Formatu"– za każdym razem szeroko komentowane – oraz premierowe teksty. Na początku otrzymujemy opowieść syna o Violetcie Villas: artystce wyzwolonej, czarującej, oklaskiwanej przez tłumy, a pod koniec życia niezwykle samotnej. Właśnie uczucie opuszczenia, w różny sposób doświadczane, będzie się pojawiało w kolejnych portretach kobiet. Reportaż, którego tytułem opatrzono cały zbiór, opisuje sprawę molestowania seksualnego żołnierek przez wysokiej rangi oficera. Kopińska pokazuje w nim mechanizm wymierzania kar w wojsku; złagodzenie wyroku przez sąd wyższej instancji w praktyce daje przyzwolenie na tego typu zachowania. Zlekceważone przez wymiar sprawiedliwości, bez wsparcia środowiska kobiety zostają skrzywdzone po raz drugi. O cierpieniu w samotności opowiada historia medalistki olimpijskiej w judo, zmagającej się ze schizofrenią. Mimo że jej walka o siebie w rezultacie napawa optymizmem, to z ust mistrzyni pada mocne, mogące być myślą przewodnią całego zbioru zdanie: "To właśnie milczenie w obliczu zła sprawia, że jesteśmy martwi, choć żyjemy".

Kopińska pokazuje bezbronność kobiet, ich wrażliwość i delikatność wykorzystywane przez silniejszych mężczyzn. Jednak nie traktuje tych cech jako słabości, czegoś, czego należy się wstydzić. Oddając głos bohaterkom swoich reportaży, staje w ich obronie, przywraca im szacunek i nadzieję na sprawiedliwość. Natomiast twardo piętnuje bierność wobec zła, co wyraźnie wybrzmiało w tytule poprzedniego tomu "Polska odwraca oczy".

Wbrew pozorom "Z nienawiści do kobiet" to nie tylko głos pań. Obok rzeczowo przedstawionych spraw karnych, gdzie główną rolę odgrywają mężczyźni, widzimy też nieco subtelniej ujęte tematy. Jednym z nich jest rozmowa z Leopoldem Kozłowskim, nazywanym "ostatnim klezmerem Galicji", pianistą i kompozytorem, którego życie ukształtowały dźwięki. "Moje myśli ciągle gdzieś krążą, uciekają. Nie zawsze mam ochotę rozmawiać. Podobnie jest z muzyką – aby była prawdziwa, ta sama piosenka wykonywana jest w inny sposób rano i wieczorem"– wyznaje. Dla reporterki również najważniejsza jest prawda w przedstawianiu faktów oraz uczciwość wobec bohatera i czytelnika. Każdy jej tekst powstaje z myślą o książce. Zarówno więc poruszana problematyka, jak i sposób opowiadania tworzą spójną – i zarazem różnorodną – bynajmniej niełatwą w odbiorze kompozycję. 

Poprzez reportaże Kopińska komentuje rzeczywistość, ale czyni to dość przewrotnie – nie pokazując siebie. Sztukę tłumienia emocji opanowała do perfekcji. W rozmowach z osobami pokrzywdzonymi staje się niemal niewidzialna, tworzy pewien rodzaj intymności. Ta szczególna aura ułatwia nawiązanie bezpośredniej relacji między bohaterem a czytelnikiem. Zupełnie inaczej jest, gdy dochodzi do konfrontacji z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości czy ze sprawcą przestępstwa. Kopińska skrupulatnie przegląda wszelkie dokumenty, weryfikuje zaniedbania w śledztwie, naświetla daną sprawę z wielu perspektyw. Z łatwością posługuje się fachową terminologią, a konkretnymi pytaniami przypiera do muru. Ta dziennikarska rzetelność ma odzwierciedlenie w języku, którym operuje: zwięzłym, bezpośrednim, stonowanym, niekiedy wręcz surowym. Świadoma rezygnacja z literackości na rzecz precyzji tylko podkreśla wyrazisty styl autorki i nie odwraca uwagi odbiorcy od istoty problemu.

Kopińską zajmują głównie dwie kwestie: krzywda i zło. Jej reportaże opisują sytuacje nieoczywiste, często graniczne, które mogą wydawać się marginalne. Jednak zawarte w nich refleksje prowadzą do uniwersalnych wniosków. Bardziej niż na szczegółach, skupia się na ukazaniu tła, motywów zbrodni, wniknięciu w psychikę sprawcy. "Od dzieciństwa wiedziałam, co mnie interesuje i co chcę robić. Czytałam książki Goffmana, Zimbardo, opisy instytucji zamkniętych, mechanizmy rodzenia się zła i destrukcyjnych zachowań społecznych"– przyznaje w rozmowie z Szymonem Jadczakiem, zamieszczonej na końcu zbioru.

Jest to rozmowa dość szczególna. W swoich książkach Kopińska zazwyczaj ukrywa się za słowami, w udzielanych różnym mediom wywiadach powraca do tematów swoich reportaży, ewentualnie odsłania kulisy pracy. Widzimy więc odważną, pewną siebie reporterkę. Tym razem otrzymujemy coś więcej – portret wrażliwej, zdeterminowanej i pełnej pasji kobiety.  

Autorka: Agnieszka Warnke, marzec 2018

Justyna Kopińska "Z nienawiści do kobiet"
Wyd. Świat Książki, Warszawa 2018
Liczba stron: 224
ISBN: 978-83-8031-853-3
FacebookTwitterRedditShare

Tagi: z nienawiści do kobietJustyna Kopińskapolski reportażeuropean press prize

Cezary Łazarewicz, "Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej"

$
0
0

Cezary Łazarewicz, "Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej"

Okładka książki, Cezary Łazarewicz, "Koronkowa robota", fot. wydawnictwo czarne
Okładka książki, Cezary Łazarewicz, "Koronkowa robota", fot. Wydawnictwo Czarne

Spektakl medialny, hejt w realu i fake news – niby historycznie, a jakby współcześnie. Łazarewicz rozbudza dawne namiętności i prowadzi reporterskie śledztwo. To właśnie determinacja w dochodzeniu do prawdy uwodzi w tej opowieści najbardziej.

W 1933 r. dwutygodnik "Kino dla Wszystkich" donosił:

Najstarsi właściciele kin nie znają takiego sukcesu, jaki zdobył film z procesu Rity Gorgonowej – Wizja lokalna na miejscu zbrodni.

Autorem zdjęć – wykonanych zresztą nielegalnie – był założyciel pierwszej agencji fotograficznej w Polsce Marjan Fuks. Rekonstrukcja wydarzeń w willi brzuchowickiej w kilka dni stała się kasowym przebojem, a podczas jednego z seansów doszło nawet do awantury między widzami. Nie mniejsze poruszenie wywołał ponad 40 lat później obraz filmowy Janusza Majewskiego"Sprawa Gorgonowej" (z genialną rolą Ewy Dałkowskiej jako oskarżonej), który precyzyjnie odtworzył noc zbrodni. Ale nawet on pozostawiał widza z pytaniem: winna czy niewinna?

Już artystycznie, lecz wciąż niejednoznacznie wykreowała postać Gorgonowej dramatopisarka Jolanta Janiczak w 2015 r. (spektakl w reżyserii Wiktora Rubina w Starym Teatrze w Krakowie). "Nie Medea, nie Antygona, nie Demeter, nie Elektra, Margarita – po prostu Rita"– przedstawia się główna bohaterka. Po drodze były jeszcze: naukowe dedukcje, literackie syntezy, słuchowisko radiowe i niezliczone prasowe spekulacje. Teraz sprawę Gorgonowej wziął na warsztat laureat Literackiej Nagrody Nike. Czy wobec tak szeroko zakrojonych analiz i interpretacji można o sprawie najgłośniejszego procesu II RP powiedzieć coś jeszcze? Okazuje się, że tak, pod warunkiem posiadania mentalności kury, która zawsze coś wygrzebie (do czego Łazarewicz ze skruchą się przyznaje).    

Zdjęcie z przedstawienia "Sprawa Gorgonowej" w Teatrze Starym, fot. Magda Hueckel
Zdjęcie z przedstawienia "Sprawa Gorgonowej" w Teatrze Starym, fot. Magda Hueckel

Dla Gorgonowej czas zatrzymał się w nocy z 30 na 31 grudnia 1931 r. w podlwowskich Brzuchowicach. Cudzoziemka o niebanalnej urodzie została oskarżona o zamordowanie córki swojego kochanka, znanego w mieście architekta Zaremby. Skazana nigdy nie przyznała się do winy. W pierwszej części książki Łazarewicz misternie odtwarza przebieg tamtych wydarzeń oraz późniejszych procesów sądowych. Duże zagęszczenie detalu na stronę maszynopisu sprawia, że wyobraźnia czytelnika staje się niemal zbędna. Nie sztuką jest przytoczenie faktów wcześniej drukowanych w prasie i dodanie do tego dokumentacji archiwalnej, ale zmontowanie materiałów tak, aby nie zanudzić odbiorcy, to już wyższa szkoła. Łazarewicz zdaje egzamin śpiewająco. Wypracowuje charakterystyczny styl narracji: lekki i zarazem zdystansowany. Dawkuje emocje, umiejętnie miksuje zeznania świadków i opinie biegłych, nadaje opowieści odpowiedni rytm (wychodzi na to, że reporter też może mieć flow). Co jakiś czas następuje mocniejsze uderzenie podtrzymujące napięcie: ciąża Gorgonowej, podważenie dowodów, wycofywanie się z ekspertyz obciążających podejrzaną.

Wokół sprawy Gorgonowej tworzy się atmosfera skandalu, a sam przebieg procesów lwowskiego i krakowskiego (apelacyjny) można porównać do tragedii greckiej. Sceny dialogowe w wykonaniu oskarżonej, świadków, obrońcy i prokuratora (ich mowy końcowe powinny znaleźć się w podręcznikach retoryki) przeplecione są wystąpieniami chóru – w tym przypadku jego głosem jest opinia publiczna. Staje się ona nie tylko komentatorem wydarzeń w prasie i na ulicy, lecz także wszechwiedzącym medium, które rozstrzyga o winie. Początkowo żądna krwi, pod wpływem nowych faktów zmienia radykalne oblicze i dopina swego: wyrok ośmiu lat więzienia to kompromis, ugięcie się przed wolą tłumu. Łazarewicz oddaje w reportażu ówczesną mentalność tak precyzyjnie, że dramat rozgrywany na oczach czytelnika momentami zamienia się w tragifarsę. Kurtyna opada.  

Druga odsłona "Koronkowej roboty" to gwałtowny przeskok do współczesności i utrata dotychczasowego tempa narracji. W zamian czytelnik otrzymuje rasowy reportaż. Łazarewicz weryfikuje fakty i pogłoski, by dowiedzieć się, kto zabił; dociera do jedynego żyjącego świadka i podąża śladami Rity Gorgonowej po jej zwolnieniu z więzienia w 1939 r. Rozmawia, słucha, drąży i w końcu osiąga swój cel. Do samego śledztwa i procesu (uściślijmy: poszlakowego, bo twardych dowodów winy nigdy nie znaleziono) prowadzonych w międzywojniu podchodzi podobnie jak do sprawy Grzegorza Przemyka: rozkłada je na czynniki pierwsze. Jednak obie rekonstrukcje przynoszą odmienny rezultat: "Żeby nie było śladów" obnażyło machinę kłamstwa, a "Koronkowa robota" ukazuje dochodzenie do prawdy. Podczas gdy pierwsze studium odwoływało się w dużej mierze do emocji, drugie zaspokaja mniej lub bardziej rozbudzoną – w zależności od podejmowanego wątku – ciekawość.

Czytając reportaż Łazarewicza, który należałoby zakwalifikować jako historyczny, nie da się nie zauważyć pewnych odniesień do współczesności. Nasuwają się głównie dwie analogie: zachowanie społeczeństwa i zainteresowanie mediów. Mimo że śledztwo i proces Gorgonowej przeprowadzono w ciągu zaledwie kilku miesięcy od zbrodni (akurat w tej kwestii trudno znaleźć podobieństwo, biorąc pod uwagę dzisiejsze realia), to potencjalna morderczyni zostaje potępiona przez tłum niemal natychmiast. Okrzyki, wyzwiska, obawa linczu – brzmi jak internetowy hejt, a pamiętajmy, że mamy lata 30. XX wieku. W obliczu nowych faktów ten radykalny ton początkowo łagodnieje, by w efekcie podzielić opinię społeczną.

Cały spektakl rozgrywa się jednocześnie na łamach międzywojennej prasy i chyba nie ma tytułu, który nie poświęciłby Gorgonowej choćby wzmianki. Dzięki temu Łazarewicz tak drobiazgowo przedstawia ówczesne wydarzenia. Najgłośniejsza sprawa karna II RP powraca jeszcze kilkakrotnie. Losy urodzonej w więzieniu córki Gorgonowej są pożywką dla mediów, a gdy brakuje sensacji… można ją przecież wykreować, na przykład przyznanie się do winy rzekomo umierającego ogrodnika Józefa K. Także parę lat temu informacja o możliwości wznowienia procesu obiegła wszystkie media i rozpaliła do czerwoności fora internetowe.  

Praca dziennikarzy, którzy na bieżąco relacjonowali proces Gorgonowej, przypominała wyścig sprinterski. Łazarewicz jest raczej długodystansowcem i wcale nie przeszkadzało mu, że inni mają nad nim 40, 60 czy blisko 90 lat przewagi. Ten dystans czasowy obrócił na swoją korzyść, wytyczył własną trasę. I tym wygrał.

Autorka: Agnieszka Warnke, marzec 2018

Cezary Łazarewicz
"Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018
Liczba stron: 240
ISBN: 978-83-8049-643-9  
FacebookTwitterRedditShare

Tagi: koronkowa robotagorgonowacezary łazarewiczpolski reportaż

Janusz Szpotański

$
0
0

Janusz Szpotański

Janusz Szpotański, 1993, fot. Kuba Atys/AG
Janusz Szpotański, 1993, fot. Kuba Atys/AG

Poeta, satyryk, krytyk i teoretyk literatury, tłumacz, szachista z tytułem mistrza krajowego, trzykrotny mistrz Warszawy, drużynowy mistrz Polski z 1959 roku. Urodził się 14 września 1929 roku w Warszawie, gdzie też zmarł 13 października 2001 roku.

Podczas uroczystości żałobnych w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie Janusza Szpotańskiego żegnał Antoni Libera. Jego wspomnienia, zatytułowane "Prawdziwy humanista", opublikowały "Zeszyty Literackie" (nr 77/2001). Czytamy w nich między innymi:

Słyszy się tu i ówdzie rozmaite pojęcia, wyrażenia i hasła, które mają określać kim był Janusz Szpotański. "Satyryk", "prześmiewca komuny", "enfant terrible opozycji", "nieprzejednany trefniś epoki peerelu", "mózg polityczny", "szachista", "legenda Solidarności"… Chociaż wszystkie te hasła nie mijają się z prawdą, żadne z nich jednak nie daje dostatecznego pojęcia o tożsamości i roli, i losie tego człowieka. Ślizgają się po powierzchni, redukują spłycają. Szpot był kimś znacznie większym – głębszym i poważniejszym.

Janusz Szpotański, pseud. Władysław Gnomacki, Aleksander Oniegow, przez przyjaciół nazywany Szpotem – niem. Spott, szyderstwo, kpina – był autorem prześmiewczych poematów komicznych, w których bezwzględnie szyderczej krytyce poddawał prominentnych działaczy PZPR rządzących PRL.

Waldemar Żyszkiewicz w tekście żegnającym pisarza ("Tygodnik Solidarność", nr 42/2001), zauważa nie bez racji:

W rolę szydercy i kpiarza wtrąciła go niezgoda na peerelowską "małą stabilizację", w której główną rolę za aprobatą najwyższych władz partyjnych odgrywali Cisi, czyli funkcjonariusze i współpracownicy najpierw Urzędu, potem Służby Bezpieczeństwa, potocznie zwani ubowcami i esbekami. Za rozpowszechnianą w recytacjach i śpiewach biesiadnych, a także w odpisach oraz nagraniach magnetofonowych, ułożoną z okazji dwudziestolecia PRL satyrę "Cisi i gęgacze", która rozwścieczyła ośmieszonego w niej Gomułkę, w 1968 sąd skazał Szpotańskiego na trzy lata więzienia. Podczas odsiadki, ryzykując recydywę, ułożył satyry więzienne "Ballada o Łupaszce" i "Rozmowy w kartoflarni", które znalazły się na wolności wcześniej niż ich autor, za sprawą dobrej pamięci odwiedzającego go adwokata. Dzięki swoistej ironii losu, amnestia z okazji 25-lecia PRL objęła też Szpotańskiego, ale i tak pisarz odsiedział (w więzieniu Mokotowskim oraz w Barczewie) aż 31 miesięcy.

Szpotański był bezkompromisowym i nadzwyczaj bystrym obserwatorem poczynań władzy. Niezgoda na groteskę zakłamanej rzeczywistości, w jakiej przyszło mu żyć, sprawiała, że ludziom z decydenckich szczytów nie szczędził zdroworozsądkowej krytyki, a często i szyderstw. Przez co dość szybko znalazł się na celowniku rozmaitych tajnych służb.

Jego niespokojna natura sprawiała, że nigdzie dłużej nie udawało mu się zagrzać miejsca. Tuż po wojnie wypadło mu kontynuować naukę w Liceum Ogólnokształcącym im. Hugona Kołłątaja w Warszawie, ale rutynowy program nauczania śmiertelnie go nudził. Po roku samowolnie opuścił liceum i w tajemnicy przed rodzicami zamiast na lekcje udawał się do siedziby YMCA (Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej) przy ul. Konopnickiej, gdzie rozwijał uprawianą od szóstego roku życia pasję – grę w szachy.

Odwiedzał także biblioteki, w których pochłaniał stosy książek. Miał fenomenalną pamięć – raz przeczytany tekst pamiętał do końca życia. Bez trudu cytował całe partie utworów poznanych przed laty, co oniemiałych słuchaczy z reguły wprawiało w zachwyt. Agata Świerkot w swojej książce "Zawsze niepoprawny Janusz Szpotański" (Wrocław 2006) pisała:

Czytał i wnikliwie obserwował szarą rzeczywistość socu. Wreszcie – z kaprysu, jak twierdził – postanowił uciąć urozmaicony acz nudny ogółem tryb życia i zaprząc się w ryzy formalnej edukacji, by sfinalizować naukę w szkole średniej. Ponownie postąpił "po swojemu"– zdobył wykształcenie średnie jako ekstern. Ani przez moment nie rozważał powrotu do szkolnej ławy, by zmienić się w dręczonego przez nauczycieli ucznia. W nieco ponad pół roku Janusz Szpotański zdołał samodzielnie przygotować się do dwóch matur – tak zwanej "małej" i "dużej".

Posiadając wiedzę na poziomie wyższych lat studiów w 1950 roku celująco zdał egzamin wstępny na socjologię. Kiedy jednak w rozmowie podsumowującej padło pytanie o zawód ojca, zgodnie z prawdą odpowiedział, że jest on adwokatem. Nie wiedział, że w rubryce kwestionariusza matka – mając na uwadze parcelę z sadem w podwarszawskim Józefowie (wtedy jeszcze ją posiadali) – wpisała mężowi: "rolnik".

Losy zdolnego kandydata zostały tym samym przesądzone. Pozostały mu szachy i życie towarzyskie. Nadspodziewane zainteresowanie jego losem wykazał przypadkowo spotkany kolega z dawnych lat, który jako ZMP-owiec postanowił ściągnąć Szpota z reakcyjnych pozycji.

Skierował go w tym celu do przedstawiciela aktywu młodzieżowego, Lecha Budreckiego. Szpotański nie mógł lepiej trafić. Niewiele od niego starszy "aktywista" obowiązującą wówczas jedynie słuszną ideologię instynktownie odrzucał, całą uwagę skupiając na arcydziełach "wstecznej" literatury, sztuki i filozofii Zachodu.

Jan Józef Lipski w rozmowie z Jackiem Trznadlem (w: "Hańba domowa", Warszawa 1996) scharakteryzował jakże ważną grupę rówieśniczą, która w najtrudniejszych latach panoszenia się stalinizmu nie poddała się komunistycznej indoktrynacji.

Znalazłem się też w pewnym kręgu towarzyskim, który był oporny na to, co szalało dookoła. A takie oparcie w trudnych momentach jest rzeczą niezwykłe ważną, żeby się jakoś nie załamać, nie poddać procesom samoobronnego konformizmu. To nie znaczy, że my byliśmy tak absolutnie czyści, że nie było najmniejszego objawu konformizowania, ale byłoby zupełnie inaczej, gdyby nie to, że znaleźliśmy się w jakiejś grupce, a ta grupka, to poza Wilhelmim – Witold Jedlicki, Lech Budrecki, Janusz Szpotański, było też parę osób z kręgu polonistycznego, jak Janusz Stradecki, Krzysztof Zarzecki, Mirka Puchalska, był też taki biolog, ale bardzo wykształcony filozoficznie i wówczas zdecydowany neopozytywista, Bohdan Matuszewski. W tym kręgu wzajemnie się wspieraliśmy, urządzając co jakiś czas przy alkoholu coś w rodzaju czarnych mszy antystalinowskich, głęboko przekonani, że my jedyni w całym kraju ogarniętym szaleństwem i głupotą – jesteśmy mądrzy i rozumni. Potem się rozczarowaliśmy, gdy się okazało, że to nie tylko później ludziom otworzyły się oczy, ale że i wtedy więcej było takich trzeźwych osób.

Wspomniany Janusz Wilhelmi był bliskim przyjacielem opozycjonistów, którzy po jego nawróceniu na marksizm zerwali z nim kontakty. Jako wiceszef resortu kultury wsławił się np. zatrzymaniem realizacji filmu Andrzeja Żuławskiego"Na srebrnym globie" i działaniami przeciw Andrzejowi Wajdzie. "Diaboliczna inteligencja i absolutny cynizm"– oceniał Wilhelmiego Janusz Głowacki.

Januszowi Szpotańskiemu do kolejnego podejścia na studia na Uniwersytecie Warszawskim, tym razem polonistyczne, wystarczyło opanować  kilka "szalbierczych" i "uwłaczających godności ludzkiego umysłu" podręcznikowych dogmatów marksistowsko-leninowskich. Egzamin zdał w cuglach, jednakże przewodniczący komisji egzaminacyjnej, zatwardziały marksista Stefan Żółkiewski, mając na uwadze ponadstandardową wiedzę kandydata, skierował go na nowopowstający wydział o kolosalnej przyszłości – rusycystykę. Protesty świeżo upieczonego studenta na nikim nie robiły wrażenia – otrzymał wyraźny sygnał, że niedobory na polonistyce mają jedynie mniej prestiżowe uczelnie pozawarszawskie.

Początek lat 50. nie sprzyjał takim jak on, krnąbrnym studentom. Nie udzielał się społecznie, a na dodatek celował w politycznie niepoprawnych wypowiedziach. Przed odebraniem indeksu i natychmiastowym powołaniem "w kamasze" mogła go uchronić tylko "nie do końca negatywna" opinia studenckiego (czytaj: ZMP-owskiego) kolektywu.

Pewnego dnia po zajęciach, ku uciesze kolegów zebranych w jednej z kawiarń, zaimprowizował satyryczny utwór. Bohaterką uczynił ich wspólną koleżankę o nazwisku Widerszpil, która zatruwała im życie donosami. Recytację kolejnych wersów, przerywały gromkie śmiechy, nic więc dziwnego, że poniosła go twórcza wena.

Taką miała w sobie parę,
że drżał każdy przed nią, a re-
akcji zaplutego karła
niewątpliwie w proch by starła,
traf chciał jednak, że umarła.
Pochowano więc w mogile
zasłużoną Widerszpilę.

Pogrzeb miała jak się patrzy,
sierp i młot na grobie na krzyż,
mów zaś pięknych było tyle,
że spłakała się w mogile.

Lecz gdy się skończyła pompa,
cicho ktoś przez cmentarz stąpa
i przystaje tuż przed grobem.
Pewnie kochał tę osobę,
bo łza spływa mu po wargach,
pierś zaś targa cicha skarga.
To nad grobem Widerszpili
cicho kwili Dżugaszwili.

Recytujący ujrzał nagle wycelowane w siebie mordercze spojrzenie. Była to studiująca wraz z nimi przyjaciółka bohaterki wiersza, z pochodzenia Rosjanka, która akurat zasiadła przy sąsiednim kawiarnianym stoliku. Autor satyrycznego wiersza został karnie wydalony ze studiów i to bez jakiekolwiek sądu. Świat stracił rusycystę. Zyskał satyryka.

W 1957 otworzyła się przed nim szansa powrotu na studia i to od razu na drugi rok ukochanej polonistyki. Pomógł mu w tym ówczesny dziekan Wydziału Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Zdzisław Libera, pomimo faktu, że Szpotański naigrawał się ze współredagowanych przez niego podręczników. Z nauką szło mu różnie, nierzadko przekładał egzaminy i zaliczenia.

Pociągała go krytyka literacka, rozpoczął pisanie doktoratu o Karolu Irzykowskim, ale go nie skończył. Szpot poznał go osobiście jako chłopiec, gdy rozgrywał z nim partyjkę szachów. Od 1959 roku przygotowywał dla PIW wybór recenzji teatralnych Irzykowskiego, który ostatecznie ukazał się w 1965 roku.

Rok wcześniej napisał swoich "Cichych i gęgaczy", sztukę, którą niewątpliwie przyniosła mu  największą sławę. Pamflet przeciwko rządom Władysława Gomułki zwanego w tym utworze Gnomem, był zarazem satyrą na ówczesne postawy inteligencji – gęgaczy. Marek Nowakowski w "Okopach Świętej Trójcy" (Poznań 2014) przypomniał, że Szpot:

W słynnej operze "Cisi i gęgacze" obnażył istotę systemu, ale też ostro potraktował tzw. twórczą inteligencję, dowodząc, że większość daje dupy systemowi, a udaje niezależną, szlachetną i wolną. Tę obłudę określił dosadnie. Nazwał gęgaczy "białymi gnidami na czerwonej szmacie". Chrztem bojowym okazał się pojedynek z Gomułką. Szpot chętnie recytował fragmenty opery, kiedy zapraszano go na przyjęcia. Potrafił zmieniać głosy, świetnie naśladował Gomułkę. Sam organizowałem mu spotkania, za które dostawał honoraria do kapelusza. Jedno z nich odbywało się u jego przyjaciela Andrzeja Platera na Smolnej. Bezpieka jakąś drogą się dowiedziała. Przesłuchiwała obecnych tam ludzi. Paru się załamało i złożyło zeznania. Ponurą rolę odegrał Sandauer, który jako ekspert uznał utwór za grafomanię i wzmocnił oskarżenie.

"Za rozpowszechnianie informacji szkodliwych dla interesów państwa", jak głosił werdykt sądu, Szpotański zapłacił wyrokiem trzech lat więzienia.

W 1967 Gnom zapudłował mnie za moją operę "Cisi i gęgacze", czytaną tylko w gronie prywatnym – opowiadał Joannie Siedleckiej (w: "Pan od poezji", Warszawa 2002). – Gdy wyszedłem w 1969, czepiano się mnie, że nie pracuję etatowo. Herbert, znany już wtedy poeta, sporządził mi więc bumagę, że zatrudnił mnie jako swego "osobistego sekretarza". Nigdy wprawdzie nie musiałem jej pokazywać, miałem jednak na wszelki wypadek. Ale choć czasem gdzieś się tam widywaliśmy, nigdy nie przyjaźnili, spośród "gęgaczy" najlepszy kontakt miałem w Kisielem, z którym nadawałem na tych samych falach, reszta, łącznie z Herbertem, śmiertelnie mnie nudziła.

Marzec 1968 roku przyniósł uwięzionemu Szpotańskiemu ciąg niewybrednych ataków ze strony I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki. W przemówieniu wygłoszonym na spotkaniu z warszawskim aktywem partyjnym 19 marca 1968 roku, kolportowanym niedługo później w propagandowej broszurze "Stanowisko partii – zgodne z wolą narodu", Gomułka odniósł się do zebrania Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich z 29 lutego 1968 roku. Mówił w nim między innymi:

Kisielewski podjął także na tym zebraniu obronę niejakiego Szpotańskiego, który został skazany na trzy lata więzienia za reakcyjny paszkwil, ziejący sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii i do organów władzy państwowej. Utwór ten zawiera jednocześnie pornograficzne obrzydliwości, na jakie może się zdobyć tylko człowiek tkwiący w zgniliźnie rynsztoka, człowiek o moralności alfonsa.

Warto docenić ten jeden z emocjonalnie najbarwniej nacechowanych zwrotów w bezdennie nudnych publicznych wynurzeniach towarzysza Wiesława. Jeśli ktoś w kraju nie słyszał wcześniej o Januszu Szpotańskim, to po tak brawurowym passusie pierwszego sekretarza KC PZPR na pewno zapamiętał personalia pisarza. Na ogół po to, aby dotrzeć do tak zareklamowanej twórczości.

Bankiet w Salonie Kultury Niezależnej w mieszkaniu Elżbiety i Pawła Bąkowskich z okazji 100. publikacji Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWa. Na zdjęciu: od lewej: Janusz Szpotański, Stefan Bratkowski, Ewa Milewicz, Warszawa, 1980, fot. Tomasz Abramowicz
/PAP
Bankiet w Salonie Kultury Niezależnej w mieszkaniu Elżbiety i Pawła Bąkowskich z okazji 100. publikacji Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWa. Na zdjęciu: od lewej: Janusz Szpotański, Stefan Bratkowski, Ewa Milewicz, Warszawa, 1980, fot. Tomasz Abramowicz
/PAP

Jak zauważył Mariusz Urbanek w "Kisielewskich" (Warszawa 2015): "Po transmitowanym przez przez radio i telewizję przemówieniu Gomułki o Kisielewskim i »dyktaturze ciemniaków« mówili już wszyscy. Bo niewiele było i jest państw, których przywódca z najwyższej trybuny polemizuje ze słowami pisarza".

W 1968 roku podczas odsiadki, autor napisał "Balladę o Łupaszce", dedykowaną Pawłowi Jasienicy. Wiersz ten w swojej warstwie stylistycznej jest parodią artykułów na temat spisku rewizjonistyczno-syjonistycznego, jakie masowo ukazywały się w polskiej prasie w marcu 1968 roku.

Już wieczór zapada,
usnęły już bory
i z borów wychodzą
reakcji upiory.
Straszliwych rezunów
zbierają się hordy,
by szerzyć dokoła
pożogi i mordy.
Na czele szwadronu
ataman ich gna –
Łupaszka, Łupaszka,
Łupaszka maja!

W 1974 roku Szpotański napisał "Carycę i zwierciadło", satyryczną wizję dziejów Rosji i ZSRR. Carycą w jego ujęciu był sekretarz generalny KC KPZR Leonid Breżniew. "Można jej nie lubić, bo jest dosadna, czasem wulgarna, ale celna i wnikliwa. Nieprawdą jest, jak mówili niektórzy, że ma formę prostackiej rymowanki. Oni nie dostrzegli wyrafinowania klasycznego wiersza"– uważał Marek Nowakowski.

Przed lustrem wdzięczy się caryca,
własna uroda ją zachwyca.
To gęstych brwi unosi chaszcze,
to swych podbródków sześć pogłaszcze,
to delikatnym ruchem dłoni
poprawi bujnych włosów sploty,
to w głaz swych niezgłębionej toni
zatopi wzor pełen tęsknoty,
to znów rozchyli ust pąkowie
i ticho: "Kak krasiwa!" powie.

"Towarzysz Szmaciak" z 1977 roku, dzieło będące kwintesencją twórczości Szpota, to z kolei ironiczna apoteoza Polski Ludowej. Stworzył w niej typ powiatowego aparatczyka, ograniczonego karierowicza i konformisty, wykorzystującego wszelkie okazje – z przewagą podstępnych i niegodnych – do wzmocnienia własnej pozycji.

Straszny miał dzień towarzysz Szmaciak.
Ach, wprost odchodził od rozumu,
kiedy uciekać musiał w gaciach
ścigany wyzwiskami tłumu.
Zewsząd sypały się kamienie,
boleśnie bijąc go w siedzenie.
[…]
Teraz w swej willi siedzi Szmaciak,
już w spodniach w prążki, a nie w gaciach,
owinął przy tym się szlafrokiem
i pije scotch z wiśniowym sokiem.

W niedokończonym utworze "Bania w Paryżu" (bania– ros. łaźnia) drwił z kolei z lewackiej inteligencji Zachodu. Z francuskich poetów, malarzy, pisarzy, fascynujących się Stalinem, a gdy go zabrakło – Mao, Che Guevarą i Czerwonymi Khmerami.

Ze spostrzeżeń Szpota korzystali inni, choćby Janusz Głowacki. Tak to ujął w swojej autobiografii "Z głowy": "A z jego opowieści o Wirówce nonsensu zrobiłem później tytuł swojego debiutanckiego zbioru opowiadań. Umieściłem tam zresztą Szpota jako Jana B., wygłaszającego o wirówce dłuższy speach. Szpot był wtedy jeszcze przed operami, więzieniem i dysydencką legendą, a za to jakoś skumplowany przez Jana Józefa Lipskiego z Januszem Wilhelmim. Był ciągle bez forsy".

Szpotański obok legendy krnąbrnego opozycjonisty, literata czy szachowego mistrza, pozostawił po sobie liczne przekazy na temat swoich niekonwencjonalnych zachowań. Przy czym znaczący wpływ miały tu dawki wchłoniętych napojów wyskokowych. Jego niekiedy nadmierną skłonność do alkoholu skomentował Stefan Kisielewski w "Dziennikach" (Warszawa 2001). Oto fragment jego zapisu z 17 listopada 1969 roku.

U nas była wielka heca. O godzinie drugiej w nocy nagle dzwonek i dobijanie się do drzwi. Pies się rozszczekał, wszyscy zerwali się na nogi i cóż się okazało: dobijał się pijany Szpotański z jakimiś miarkującymi go typami (zdaje się, że był wśród nich Michnik) – byli piętro niżej u Staszewskich i w pijanym widzie przyleźli. Oczywiście drzwi nie otworzyłem, na co ten głupi Szpot wybuchnął podobno potokiem przekleństw i wymyślań pod moim adresem ("głupiec", "tchórz", "gnom"– to były, jak twierdzi Jerzyk [syn Kisiela], jego słowa – ja zresztą tego nie słyszałem). Potem jeszcze telefonował parę razy, aż wyłączyłem aparat. Rano dzwonił Jasienica, że do niego również się odezwał, oskarżając mnie, że go poszczułem psem i mimo jego kalectwa (chodzi o kulach) zrzuciłem ze schodów. Głupi cham i dypsoman – a swoją drogą tylko taki obłąkany facet może być w tym ustroju nieustraszonym opozycjonistą: obłęd rządzących pociąga za sobą wariactwo rządzonych (coś z tego tkwi w "Apelacji" Andrzejewskiego). Ten biedny Szpot myśli przy tym, że jest wielkim satyrykiem: istotnie, tam gdzie satyry w ogóle nie ma, wystarczy napis kredą na murze, żeby się wyróżnić.

Jakby na przekór opinii Kisiela, cenił go Stanisław Barańczak: "Szpotańskiego od lat uważam za wielkiego satyryka".  W zbiorze tekstów "Pegaz zdębiał" (Warszawa 2017) poeta przyznał się, że latami zamęczał otoczenie recytowaniem najciekawszych językowo urywków ze Szpota, zyskując reputację człowieka dowcipnego i tzw. duszy towarzystwa. Przytoczył kilka ulubionych dwu- i czterowierszy: "Bez przeszkód żydowska/ rozwija się akcja,/ bo kler ją popiera/ i czarna reakcja", "Już my obrali ziemniaków korzec,/ a nawet kwintal, można by orzec", "Wsadzać na czapku główkę trupią,/ o Boże mój, kak eto głupio!", "Bo nie rozumie prosty lud/ nigdy potężnej duszy władcy" etc., etc.

Podobnie myśleli i inni. Przez trzy lata (1987–1990) w Krakowie działała Akademia Kabaretowa, afiliowana przy przeglądach PaKI. Wykładał w niej m.in. Janusz Szpotański (obok Andrzeja Drawicza, Andrzeja Wajdy, Krystyny Zachwatowicz czy Zofii Radzikowskiej).

13 grudnia 1981 roku Szpotański został internowany. Trafił do ośrodków dla elity opozycyjnej – Darłówka i Jaworza. Znalazł się w tzw. celi szyderców: między innymi z Jackiem Bierezinem i Stefanem Niesiołowskim.

27 maja 1999 roku siedmioosobowy skład Sądu Najwyższego uchylił peerelowski wyrok i uniewinnił Janusza Szpotańskiego. Sąd uznał słuszność argumentów kasacji. Trafnie wywodzi się w niej, że "utwór »Cisi i gęgacze czyli bal u prezydenta« jest klasyczną satyrą polityczną. Wyszydza się w nim wady i śmieszności osób publicznych ze świata polityki i kultury, oraz piętnuje ich zachowania, zdaniem autora niemoralne, oportunistyczne i niekorzystne dla kraju. […] Nie idzie więc o treści, które mogą być oceniane z punktu widzenia ich prawdziwości bądź nieprawdziwości, lecz o dozwolone w ramach wolności słowa oceny dotyczące spraw publicznych"– stwierdził SN w pisemnym uzasadnieniu swego werdyktu. Jeśli nawet zawarte w ówczesnej konstytucji gwarancje swobód obywatelskich, w tym wolności słowa, były tylko iluzoryczne i fikcyjne, to jednak "korzystanie z formalnie obowiązującego przepisu konstytucyjnego nie mogło naruszać przepisów mkk"– orzekł w konkluzji Sąd Najwyższy.

W tekście "Satyra uniewinniona" ("Tygodnik Solidarność", nr 25/1999) Waldemar Żyszkiewicz zastanawia się:

Kim jest ten niepokorny absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego? Pisze, ale nie jest pisarzem. Tłumaczy poezję niemiecką i austriacką, a także wespół z Antonim Liberą tragedie Sofoklesa, ale nie przedstawia się jako tłumacz. Wiele czyta, chętnie oddaje się rozmyślaniom, niekoniecznie ograniczonym do sfery kultury wysokiej. I przez cały czas bacznie obserwuje rzeczywistość. Z pasją rozprawia o polityce, ale to wcale nie znaczy, że chciałby ją uprawiać. Na to jest zresztą zbyt niezależny. […] Do sprawy swego procesu i uwięzienia powraca niechętnie. – Właściwie Gnom wyświadczył mi przysługę, uczynił mnie znaną postacią. Nawet amerykański "Time" poświęcił kolumnę osobie skromnego wierszoklety prześladowanego przez komunistyczny reżim – ironizuje.
Można powiedzieć, że właściwie Janusz Szpotański miał szczęście. Przy okazji jego rozgrywki z Gomułką najwyższą cenę zapłacił bowiem aktor Adam Pawlikowski. Ten sam, który w "Popiele i diamencie" gra rolę zwierzchnika Maćka Chełmickiego z konspiracji. Cisi, czyli ubecy, jakoś Pawlikowskiego podeszli, a może zastraszyli, złamali. Wymusili zeznania, które umożliwiły identyfikację autora nieprawomyślnych kupletów. Gdy sprawa wyszła na jaw, Pawlikowskiego poddano towarzyskiemu ostracyzmowi. Aktor nie wytrzymał presji i wyskoczył przez okno. Ale Janusz Szpotański nie chce rozmawiać o Pawlikowskim. Zresztą w ogóle nie jest pewien, czy to uniewinnienie go cieszy. Bo przecież zdejmując zeń piętno karalności, zarazem go degraduje. Z publicznego wroga numer 1 – autor "Gęgaczy" staje się tylko ofiarą socjalistycznej niepraworządności. Więc z czego tu się cieszyć?

Do swojego uwięzienia Janusz Szpotański miał zresztą, jak to on, podejście stanowczo niestereotypowe. Stefan Kisielewski w w zapisie z 6 listopada 1969 roku swoich "Dzienników" m.in. odnotował:

Tenże Szpotański, osobliwie spokojny (gdy nie wypije), chwali sobie nader nasze więziennictwo (nie śledcze, lecz regularne), że spokój i nieźle dają jeść, do tego obfita biblioteka. Warto wiedzieć!

Jego utwory pozostają żywym świadectwem wydarzeń dalekiej od normalności rzeczywistości peerelu. Szpot, jak sam przyznawał, był w stanie pisać dopiero wówczas, kiedy poczuł "narkotyczny dreszcz prowokacji". I trzeba przyznać, że system zadbał o to, żeby mu nigdy nie zabrakło źródeł inspiracji.

Janusz Szpotański był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

Był wyznania ewangelicko-augsburskiego. Spoczywa na warszawskim cmentarzu ewangelicko-reformowanym (kalwińskim) przy ul. Żytniej w Warszawie.


Twórczość

Utwory literackie (wybór)

  • 1964 – "Cisi i gęgacze czyli bal u prezydenta", Instytut Literacki, Paryż 1968
  • 1966 – "Targowica czyli opera Gnoma (poświęcona obchodom milenijnym)"
  • 1966 – "Ballada o cudzie na Woli. W Warszawie na Woli ukazał się duch Bieruta i sprzedawał kiełbasę po 26 zł za kilo"
  • 1966 – "Lament Wysokiego Dygnitarza"
  • 1968 – "Ballada o Łupaszce"
  • 1968 – "Rozmowa w kartoflarni"
  • 1971 – "Satyra podziemna", Instytut Literacki, Paryż
  • 1974 – "Caryca i zwierciadło", wyd. anonimowe, Warszawa 1978
  • 1976 – "Gnomiada" (niedokończony)
  • 1977 – "Towarzysz Szmaciak czyli wszystko dobre, co się dobrze kończy", Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa, Warszawa
  • 1976–1979 – "Bania w Paryżu" (niedokończony)
  • 1978 – "Niech żyje!", antologia współczesnej satyry polskiej, Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa – Instytut Satyry im. F. Dzierżyńskiego, Warszawa
  • 1979 – "Utwory wybrane", Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa, Warszawa
  • 1980 – "Glossa do poematu »Szmaciak«"
  • 1980 – "Caryca i zwierciadło. Towarzysz Szmaciak czyli wszystko dobre, co się dobrze kończy", Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa, Warszawa
  • 1981 – "Satyry. Utwory wybrane", Wydawnictwo im. Konstytucji 3 Maja, Warszawa
  • 1981 – "Towarzysz Szmaciak i inne utwory", Niezależne Wydawnictwo Chłopskie, Warszawa
  • 1981 – "Utwory wybrane", Studencka Oficyna Wydawnicza Sowa
  • 1983 – "Szmaciak w mundurze" cz. I "Wojna pcimska", Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa, Warszawa
  • 1984 – "Sen towarzysza Szmaciaka"
  • 1987–1989 – "Fragmenty Autobiografii", Puls (Londyn): nr 33 (Wiosna 1987), nr 37 (Wiosna 1988), nr 42–43 (Lato–jesień 1989)
  • 1990 – "Zebrane utwory poetyckie", opracowali Antoni Libera i Zygmunt Saloni, Puls Publications, Londyn
  • 2004 – "Gnom. Caryca. Szmaciak", opracowanie tekstologiczne Antoni Libera i Zygmunt Saloni, Wydawnictwo LTW, Dziekanów Leśny

O nim (wybór)

  • 2006 – Agata Świerkot, "Zawsze niepoprawny Janusz Szpotański", Wydawnictwo Nortom, Wrocław 2006

Przekłady (wybór)
 

Sofokles

  • "Antygona" (współautor Antoni Libera)

William Shakespeare

  • "Sonet CLIV"

Johann Wolfgang Goethe

  • "Monolog Fausta"
  • "Poszukiwacz skarbu"

Fryderyk Schiller

  • "Pierścień Polikratesa"

Fryderyk Hölderlin

  • "Ren"

Friedrich Kind

  • Z libretta do "Wolnego strzelca" Carla Marii Webera

Heinrich Heine

  • "Anno 1839"

Rainer Maria Rilke

  • Z "Sonetów do Orfeusza"
  • *** ("Co zrobisz, Boże, kiedy mnie nie stanie...")
  • *** ("Wielka jest śmierć...")

Georg Trakl

  • "Dusza jesieni"
  • "Zmierzch zimowy"
  • "Kruki"
  • "Szczury"

Gottfried Benn

  • "Chopin"

 Bertolt Brecht

  • "Wyjątek"
  • "Pieśń o sądach"
  • "Ślepota władców"
  • *** ("Kiedy wali się dom władcy...")
  • "Rezolucja"

Teatr

  • 2011 – "Cisi i gęgacze", reż. Daniel Przastek, Koło Naukowe Teatr i Polityka, Teatr Polski, Scena Kameralna, Warszawa, premiera: 23 września 2011

Teatr Polskiego Radia

  • 2007 – "Towarzysz Szmaciak" część I, adapt. i reż. Janusz Zaorski, premiera: 17 stycznia 2007
  • 2007 – "Towarzysz Szmaciak" część II, adapt. i reż. Janusz Zaorski, premiera: 19 stycznia 2007
  • 2007 – "Towarzysz Szmaciak" część III, adapt. i reż. Janusz Zaorski, premiera: 21 stycznia 2007

Teatr Telewizji

  • 2004 – "Antygona" Sofoklesa, reż. Andrzej Seweryn, premiera: 17 października 2005 – przekład (współautor Antoni Libera)

Film

  • 1985 – "Szpot", film dokumentalny, realizacja Tomasz Łabędź, Witold Zadrowski, prod. Video Kontakt, Paryż – bohater
  • 1995 – "Jednostka Szpot", film dokumentalny, reż. Robert Kaczmarek, prod. Media dla Programu 1 TVP – bohater
  • 1995 – "Soc według Szpota, czyli wspomnienia Janusza Szpotańskiego z lat 1944–1956", cykl dokumentalny, reż. Maciej Nowicki, prod. Media dla Programu 1 TVP – bohater i współscenarzysta (z Jarosławem Baranem)
  • 1995 – "Soc według Szpota, czyli wspomnienia Janusza Szpotańskiego z lat 1953–1989", cykl dokumentalny, reż. Maciej Nowicki, prod. Media dla Programu 1 TVP – bohater i współscenarzysta (z Jerzym Krzakiem i Maciejem Nowickim)

Odznaczenia

  • 2006 – Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski – pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego

Autor: Janusz R. Kowalczyk, marzec 2018

Obrazek użytkownika janusz.kowalczyk
2018/03/20
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Tropią, mordują, kochają. O kobiecej literaturze popularnej

$
0
0
Polski

Tropią, mordują, kochają. O kobiecej literaturze popularnej

Zdjęcie okładkowe Łaski Anny Kańtoch, fot. materiały prasowe
Zdjęcie okładkowe "Łaski" Anny Kańtoch, fot. materiały prasowe

Od czasu pojawienia się Sharon Stone w "Nagim instynkcie" zastępy mężczyzn odkryły nowy typ kobiety – pisarkę. Panowie ją pokochali, a jednocześnie przestraszyli się jej wyrachowania, inteligencji i nieprzewidywalności połączonych z seksapilem. Trudno ujarzmić kobietę, która ma w nosie historie o tych, którzy żyli długo i szczęśliwie – bo te są w zwyczajnie złym guście.

W Polsce po roku 1989 pisarki także zaczęły się ujawniać w nowych rolach. We wczesnych latach 90. pojawiły się dosyć abstrakcyjna jak na owe czasy Olga Tokarczuk i bardziej obyczajowo radykalna Manuela Gretkowska. Na początku lat dwutysięcznych zabłysła o wiele bardziej pasująca do pism kobiecych Grażyna Plebanek. Znalazło się miejsce dla "mądrej sowy"– Magdaleny Tulli i badaczki o ciętej gadce – Kazimiery Szczuki. Nadciągnął też zastęp pięknych dwudziestoletnich z Lampy: Masłowska, Drotkiewicz, Marta Syrwid, Patrycja Pustkowiak. Gdzieś wśród sił ciemności narodziło się pisarstwo Joanny Bator. W Ha!arcie debiutowały Sylwia Chutnik i Marta Dzido. Dziś pojawia się fala pisarek odwołujących się do swoich lokalnych korzeni, takich jak Olga Drenda, Aleksandra Zielińska, Joanna Lech, Anna Cieplak i tworząca na emigracji Wioletta Grzegorzewska.

Dla polskiej literatury tkwiącej w objęciach Jerzego Pilcha, Stefana Chwina czy Wiesława Myśliwskiego oraz nonszalancko nieprzysiadalnego Marcina Świetlickiego, stopniowa kobieca rewolucja może jawić się jako szansa rozwoju. Europejskość podlewana francuskim winem i melancholią (Bieńczyk), międzywojnie ubrane w nowe łaszki (Twardoch, Engelking) czy wreszcie amerykański blues w polskich realiach (Żulczyk, Orbitowski) zdradzają, że mężczyźni tęsknią za innymi, bardziej prestiżowymi światami niż rodzima współczesność. Męczą się też nieco z językiem polskim, podczas gdy kobiety czują się w nim fantastycznie. Bawią się jego formami, jakby przymierzały nie tylko ciuchy o różnej stylistyce, ale też różne role.

Róż kontra miecz

 Manuela Gretkowska, 2010, fot. Marek Zawadka / Newsweek Polska / East News
 Manuela Gretkowska, 2010, fot. Marek Zawadka / Newsweek Polska / East News

Literackie "girl power" wyrasta ze wszystkiego, czym mężczyźni gardzą. Z kolorowych pisemek, do których dołączano różowe bransoletki. Z owocowych gum do żucia, dyskotekowej muzyki, poradników, bajek dla dzieci. Krzyż czy orzeł biały, o których każdy szanujący się pisarz chce mieć wyrobione zdanie, dziewczyny spryskują perfumami i robią sobie z nim selfie, na którym jest ich pierś z wytatuowanym A jak Antifa (tak mniej więcej ujęła to Alex Freiheit, znana z duetu Siksa).

Tzn. byłoby doskonale, gdyby tak to zawsze wyglądało. Gdyby właśnie to niższa gałąź literatury została zawojowana przez nową generację pań, które stronią od domów nad rozlewiskiem i trzepotów skrzydeł. Sprawa jednak jest trochę bardziej skomplikowana. Niemal 10 lat temu Justyna Sobolewska wspominała, że w nowej polskiej prozie książki pisane przez kobiety i ujawniające kobiecy głos i punkt widzenia niemal natychmiast wrzucane są do worka z literaturą zaangażowaną. Tak się stało z debiutującymi wówczas Sylwią Chutnik czy Martą Dzido. Zapytaliśmy więc krytyczkę, jak się ma rzecz z dzisiejszą prozą popularną pisaną przez kobiety:

Dziś literatura naprawdę popularna, powieści tzw. kobiece są bardzo konserwatywne – tak jak Grey muszą utrwalać tradycyjne role, powielać stereotypy. To jest Ficner-Ogonowska i Michalak. A jeśli chodzi o kryminały, autorki wprowadziły mocne postaci kobiecych inspektorek – Bonda, Gaja Grzegorzewska, Fryczkowska. Książki Miłoszewskiego są zaangażowane feministycznie, szczególnie "Gniew" i ostatnia powieść "Jak zawsze". Remigiusz Mróz dba o silne postaci kobiece. Natomiast niestety dziś – zaangażowana jest równoznaczne z niszowa. Większość literatury masowej, zwłaszcza powieści tzw. kobiece, powielają konserwatywne wzorce i zawsze chodzi w gruncie rzeczy o, metaforycznie mówiąc, rycerza na białym koniu.

Powstaje zatem pytanie, czy i jak tradycyjne dla literatury popularnej konwencje mogą pomieścić tendencje emancypacyjne.

Małe jest piękne, ale…

Gaja Grzegorzewska, Topielica, Wydawnictwo Literackie, fot. materiały prasowe
Gaja Grzegorzewska, "Topielica", WydawnictwoLiterackie,
fot. materiały prasowe

Klasycznym atrybutem, który często przesądza o zamianie stereotypowych ról, jest siła fizyczna. Sztandarowa postać z kobiecych kryminałów, detektyw Julia Dobrowolska z cyklu książek Gai Grzegorzewskiej jest solidnie wytrenowana, pełna werwy i seksowna, miejscami wręcz przerysowana i bardzo bliska komiksowemu ideałowi. W opinii niektórych czytelniczek Julia Dobrowolska jest manekinem na piękne ubrania, a autorka, chcąc złamać oczywiste stereotypy, w oczywisty sposób się w nie wikła. Gaja Grzegorzewska powiedziała nam jednak o ciekawym pochodzeniu swojej bohaterki:

Gdy powoływałam Julię do życia, miałam 22 lata, byłam bardzo młoda, niedojrzała i stworzyłam bohaterkę tak, jak robią to początkujący pisarze. Miała być super pod każdym względem. Potem mijały lata i zaprzyjaźniłam się z nią, fajnie mi się o niej pisało. Ale niełatwo było z niej zrobić człowieka, bo od początku była bardzo wyrazista, komiksowa i dosyć przegięta. Postanowiłam pójść na maksa w tę stronę. Dodatkowo z każdą kolejną książką Julia kroczy zdecydowanie w stronę ciemności. Przechodzi na stronę tych, z którymi wcześniej walczyła, odsłaniając swoje prawdziwe oblicze. W "Kamiennej nocy" balansuje na pograniczu socjopatii, idzie po trupach. Dalej będzie jeszcze gorzej.

Siła zblazowania

Anna Kańtoch, Łaska, fot. materiały prasowe
Anna Kańtoch, "Łaska", wydawnictwo Czarne,
fot. materiały prasowe

Nie zawsze jednak sprawność fizyczna jest kryterium umożliwiającym stworzenie zaradnej głównej bohaterki. Postacie z "Łaski" Anny Kańtoch są depresyjne i cyniczne, a przez to w sposób niecodzienny funkcjonują w bardzo surowej, zdawałoby się „męskiej” rzeczywistości polskiej prowincji. W rozwiązywaniu zagadki morderstw na dolnośląskiej wsi uczestniczą zresztą policjantka, nauczycielka i... mała dziewczynka, a akcję czytelnik poznaje w dwóch rejestrach czasowych i dwóch porządkach: pozornie magicznym i realistycznym. Poprosiliśmy krytyczkę Bernadettę Darską o opinię na temat oryginalnej pisarki:

Według mnie to bardzo ciekawa autorka, która stawia na nieoczywiste rozwiązania. Znakomicie łączy w swoim pisaniu cechy różnych gatunków. Tworzy – tak chyba można powiedzieć – nową jakość. Oprócz tego widać, że udaje się jej uniknąć etykiety bycia pisarką jednego tylko gatunku, a to rzadkość. Przykład literatury popularnej, która "trzyma poziom" i zasługuje na docenienie.

W opinii Darskiej pozycja w Polsce literatury popularnej wciąż jest słaba. Nawet jeśli książki z popularnych nurtów starają się poruszać trudniejsze albo tabuizowane tematy, ich okładki projektowane są według wciąż tych samych tendencji, skazując je na miejsce na półce z literaturą niepoważną. Jeśli zaś chodzi o feministyczny potencjał popularnych gatunków, krytyczka komentuje:

Ideowo feminizm stawia na wolność wyboru, więc jest możliwa opowieść, która byłaby w kontrze do narracji emancypacyjnych, ale miałaby rys feministyczny, bo byłaby opowieścią o tym, że bohaterka świadomie takie, a nie inne życie wybrała. Najbardziej niebezpieczna jest sytuacja, gdy literatura feministyczna zbliża się do tendencyjnej, a więc kiedy idea przesłania jakość literatury. Cóż, słaba literatura z dobrym przesłaniem zawsze pozostanie słabą literaturą.

"Must be the season of the witch…"

Grażyna Plebanek, Bokserka, WAB, fot. materiały prasowe
Grażyna Plebanek, "Bokserka", wydawnictwo WAB,
fot. materiały prasowe

Ciekawym rozwiązaniem jest wykorzystanie figury wiedźmy. Wiedźma opiera się tradycyjnym symbolom legitymizującym patriarchalny porządek, spoglądając raczej w stronę pogańskiej Walkirii, Artemidy czy pradawnej Isztar. Jest właściwie wszystkim, czego męski świat honoru, braterstwa, prawdy dobra i piękna boi się najbardziej. Dysponuje atrybutami, której męscy herosi nigdy nie posiądą. Grażyna Plebanek ("Bokserka" 2014, "Pani Furia" 2016), spytana przez nas o porównywanie kobiet z mężczyznami z punktu widzenia siły, tak określiła swoje stanowisko:

Odpowiedziałabym cytatem z serialu "Wikingowie", że "Bogowie kochają dzielne, mocne kobiety, takie jak Walkirie". Siła, moc, odwaga to nie męskie atrybuty, lecz ludzkie. W tym chorym podziale na społeczne role wszystko się ludziom pomieszało, stawiają kobiety w roli słabszych. Tyko, że to my chodzimy w ciąży, rodzimy, karmimy, wychowujemy ludzi. To jest największa rzecz, jaką człowiek może zrobić. I jeśli zrobi to dobrze, to znaczy, że jest silny, silna. My, kobiety, nie musimy do niczego aspirować. Wystarczy, że jesteśmy sobą.

Niektóre autorki kryminałów próbują jednak dowartościować kobiecość poprzez zamianę ról. Np. Katarzyna Bonda w powieściach składających się na cykl Cztery żywioły Saszy Załuskiej ("Pochłaniacz", "Okularnik", "Czerwony pająk", "Lampiony") tworzy bohaterkę na bazie tradycyjnego schematu zdolnego gliny z problemami prywatnymi. Sasza to skrupulatna policjantka o rozważnej i dociekliwej naturze, której przeciwwagę stanowi jej życie osobiste. Uporządkowanie trudnej przeszłości jest impulsem do rozpędzenia akcji "Okularnika". Ale jednocześnie warsztatowo Bonda przekracza konwencję Chandlerowskiego kryminału: tworzy rozbudowane tło, wprowadza ogrom wątków historycznych związanych z polską prowincją, pisze bardzo ciekawe epizody drugorzędne i docenia wagę wyjaśniania psychologicznego. Przez to postać potencjalnie silnej bohaterki zdaje się tracić wyrazistość w natłoku kontekstowych szczegółów, a psychologia i historia przybliżają kryminał do powieści obyczajowych, zacierając granice gatunkowe.

Np. w "Okularniku" Katarzyna Bonda opisała atak ekipy Romualda Rajsa "Burego" na ludność białoruską. W wywiadzie z Krzysztofem Cieślikiem mówiła:

Podczas robienia dokumentacji za każdym razem natykałam się na historię "Burego" [Romuald Rajs, AK-owiec, wedle śledztwa IPN-u odpowiedzialny za powojenne pacyfikacje wsi i mordy na ludności prawosławnej na Białostocczyźnie - przyp. red.]. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo jest ona istotna i że właśnie na niej mogę zbudować intrygę. […] Gdyby to była martwa historia, to w ogóle bym tego nie wzięła. A przez to, że ta historia cały czas żyje, dla fabuły jest po prostu genialna.

Oświaty kaganiec (?)

Elżbieta Cherezińska, Harda, Zysk, fot. materiały prasowe
Elżbieta Cherezińska, "Harda", wydawnictwo Zysk,
fot. materiały prasowe

Narracja historyczna jest główną osnową książek Elżbiety Cherezińskiej, wpisującej się w nurt powieści w tradycji Zofii Kossak-Szczuckiej i bardzo popularnej wśród młodzieży. Świętosława z dwóch bardzo dobrze przyjętych książek Cherezińskiej ("Harda" i "Królowa") jest postacią jakby wyjętą z klasycznych skandynawskich sag. Jednak esencja kobiecego konserwatyzmu tkwi w prozie obyczajowej takich autorek jak Katarzyna Michalak, która śpiewa też sentymentalne piosenki i nagrywa klimatyczne trailery. W jej powieściach jest wiele empatii dla tradycyjnego sposobu postrzegania kobiecości, ale niekoniecznie jest on afirmacją wolnego wyboru kobiecej roli. Na pewno wiele odbiorczyń jest spragnionych takich standardowych historii, potwierdzających tradycyjny porządek i układ ról w chaotycznych i płynnych czasach.

 

"Nie daj żonie noża"

Grę z fabularnym konserwatyzmem podejmują Anna Fryczkowska i Joanna Jodełka. Podstawowe ramy narracyjne są narysowane u tych autorek konwencjonalnie, a jednak wszystko w nich rozwija się w sposób co najmniej nieszablonowy. W "Kryminalistce" Jodełki kobieta zabija męża, autora tendencyjnych porad psychologicznych, jakby zabijając tandetną, brukową mądrość sprowadzającą kobietę do nierzucającego się w oczy elementu tła. Być może jest to też symbol walki z naiwną psychologizacją literatury i stereotypami. Fryczkowska zaś wykorzystuje konwencję kryminału do rozbudzenia w czytelniku niebanalnych emocji. Jak wspominała w jednym z wywiadów:

Anna Fryczkowska, Żony jednego męża, Burda, fot. materiały prasowe
Anna Fryczkowska, "Żony jednego męża", wyd. Burda,
fot. materiały prasowe

Każdy kryminał oswaja temat śmierci, a całkiem dużo z nich – temat żałoby. Dzięki lekturze pozwalamy sobie przez chwilę pomyśleć o tym, co i tak nieuchronne. Śmierć jako zaburzenie, a opis śledztwa jako przywrócenie porządku świata. Każdy kryminał to potyczka z ludzkim lękiem przed nieuniknionym.

Wstrząsający fakt biograficzny (16-letni syn pisarki popełnił samobójstwo) mógł określić to egzystencjalne podejście. Ciekawe, że podstawowy aspekt kryminalnych fabuł – dociekanie zbrodni – autorka traktuje bardzo swobodnie. Np. w "Żonach jednego męża" rozpatruje tajniki losów rodzin i cofa się w trudną przeszłość, wydobywając na pierwszy plan elementy obyczajowe.

 

Punkt dojścia

Katarzyna Puzyńska z wykształcenia jest psycholożką i może to decyduje o dojrzałości i spójności jej pisania. Budowane przez nią postaci prezentują się bardzo żywo, realistycznie i nie są sztuczne. Klementyna Kropp z powieści Puzyńskiej mieści w sobie kilka paradoksów obecnych w literaturze popularnej. Po pierwsze realizuje klasyczne zadanie bohatera kryminału, który stopniowo rozszyfrowuje zagadkę poprzez interakcje z resztą postaci. Po drugie wydaje się bardzo zwyczajna na tle innych detektywek. Po trzecie, choć nie jest postacią sztampową, jej przeżycia osobiste nigdy nie wdzierają się na pierwszy plan. Blogowi recenzenci zarzucają autorce powielanie oklepanych schematów literackich, ale ta cecha jest całkiem niezłą reklamą. Od debiutanckiego "Motylka" po wydane ostatnio "Czarne narcyzy" autorka realizuje szlifuje swoją sagę o wsi Lipowo, co rusz wprowadzając do niej jakieś drobne smaczki. Jej fabuły sklejone są z niepozornych, prowincjonalnych historii, które wchodząc ze sobą w korelację nabierają nowych wymiarów. I to na pewno jest miarą talentu mazurskiej pisarki.

Okładki z serii Lipowo Katarzyny Puzyńskiej, wyd. Prószyński, fot. materiały prasowe
Okładki z serii Lipowo Katarzyny Puzyńskiej, wyd. Prószyński, fot. materiały prasowe

Pokazywanie nowej podmiotowości to oczywiście cecha pisania w ogóle, niezależna od płci autora lub autorki czy gatunków i kategorii literackich. Powieści popularnych jednak najbardziej dotyczą konwencje estetyczne, odzwierciedlające konwencje społeczne i kulturowe, a pisarki w polu literackim nie od dziś mierzą się z romantycznym wzorcem artysty mężczyzny objaśniającego rzeczywistość. Thrillery, kryminały i powieści obyczajowe pisane przez kobiety wydają się więc najciekawszym laboratorium wykuwania się nowych opowieści o tym, jak dzisiejsza bohaterka radzi sobie ze światem, a jednocześnie świadectwem tęsknoty za jasnymi podziałami i przewidywalnym biegiem zdarzeń.

Autor: Konrad Janczura, marzec 2018

[Embed][Embed][Embed]
Kategoria: 
Literatura
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Tropią, mordują, kochają

$
0
0
Polski
O kobiecej literaturze popularnej
Pozycja X: 
0
Pozycja Y: 
0
Pozycja X w kategorii: 
0
Pozycja Y w kategorii: 
0
Treści dot. projektów IAM: 

Cezary Łazarewicz, "Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej"

Linda Vilhjalmsdottir: Europejska Poetka Wolności 2018 roku

$
0
0
Polski

Linda Vilhjalmsdottir: Europejska Poetka Wolności 2018 roku

Nagrodzeni Linda Vilhjálmsdóttir i Jacek Godek, fot. Bogna Kociumbas/EPW
Nagrodzeni Linda Vilhjálmsdóttir i Jacek Godek, fot. Bogna Kociumbas/EPW

W niedzielę 25 marca 2018 roku w Gdańsku przyznano po raz piąty literacką nagrodę Europejski Poeta Wolności – tym razem tytuł ten przypadł islandzkiej poetce Lindzie Vilhjalmsdottir, autorce tomiku "Wolność". Wyróżnienie przyznawane jest co dwa lata, więc tegoroczna edycja była nie tylko jubileuszowa, ale też stanowiła pewnego rodzaju symboliczne domknięcie inicjatywy zapoczątkowanej dekadę temu. Co dwa lata do Gdańska przyjeżdżało siedmiu poetów reprezentujących swoje ojczyzny – tegoroczna grupa domknęła listę. Od teraz można mówić, że Gdańsk gościł poezję całej Europy.

Wolność pojemna

Idea Nagrody w pewnym sensie zawiera się w jej nazwie: chodzi w niej o uhonorowanie poety lub poetki, dla którego lub której wolność jest najważniejsza spośród innych wartości cywilizacji europejskiej. (Nominowane książki poetyckie można przejrzeć tutaj). Ta nieco patetyczna nieprecyzyjność jest w pełni zamierzona, ponieważ dzięki niej poprzez ścieranie się rozmaitych poetyckich idiomów wypracowana zostaje definicja wolności i konstytuowanej przez nią wspólnoty. To że nie istnieje jeden model czy system, jest oczywiste – ciekawa jest jednak rozpiętość koncepcji i poruszanych problemów, co widać gołym okiem, jeśli porówna się laureatki Nagrody z 2014 i 2016, czyli Chorwatkę Dotę Jagić i Rumunkę Anę Blandianę. Twórczość pierwszej jest uznawana za zjawisko osobne, jako że sama umieszcza siebie na marginesie życia społecznego i politycznego, postulując model wolności, który można by nazwać wewnętrzną czy intymną. Poezja Blandiany odwrotnie – nieustannie odsyła nas do szeroko rozumianej wspólnoty, przywołując co rusz pojęcia z porządku politycznego, co zresztą dobrze streszcza tytuł nagrodzonego tomiku, czyli "Moja ojczyzna A4".

Debata "Korzenie wolności", fot. Bogna Kociumbas/EPW
Debata "Korzenie wolności", fot. Bogna Kociumbas/EPW

Mówiąc inaczej, Nagroda EPW jest instytucją polityczną, choć w oczywisty sposób odżegnującą się od partykularnych czy partyjnych sporów. Co szczególnie ciekawe, to fakt, że odwołując się do wolnościowych tradycji Gdańska jako miejsca narodzin Solidarności, zdecydowano się akurat na medium poezji jako najlepszego nośnika wartości wspólnotowych. I najbardziej problematyczny nie jest tu wcale znikomy poziom czytelnictwa poezji w Polsce, ale hermetyczność lokalnych języków poetyckich. Skoro politolodzy, socjolodzy czy filozofowie stracili orientacje w targanej kryzysami rzeczywistości ostatnich lat, to dlaczego akurat poeci, właściwie nieznani poza wąskimi ojczyznami swojego języka, mieliby mieć tu coś do powiedzenia? Nie ma tu prostej odpowiedzi, można mieć jedynie nadzieję, że rację ma prof. Zbigniew Mikołejko (jeden z jurorów Nagrody), że poeci, w przeciwieństwie do publicystów i naukowców, drążą głęboko w nieświadomych warstwach naszego języka, a ich praca, nawet jeśli pozostaje anonimowa, przenika do naszej codzienności.

Europejski Poeta Wolności to, oprócz samej gali wręczenia nagrody, także trzy dni spotkań i dyskusji poświęconych przestrzeniom poezji. Organizatorom udała się rzecz niezwykła – sale na spotkaniach, które, wydawałoby się, mogą zainteresować wyłącznie wąskie grono fatalnie zauroczonych poezją, były wypełnione prawie po brzegi. Dlaczego? Z prostego powodu – poezję potraktowano poważnie, a nie jedynie jako obiekt estetyczny, który oficjalnie zmuszeni jesteśmy podziwiać, jednocześnie ukradkiem ziewając. Spotkania, prowadzone przez dobrze dobranych krytyków i tłumaczy, unikały kurtuazyjnego ślizgania się po powierzchni, przechodząc szybko do kluczowych pytań i problemów. To dobra, z pewnością warta naśladowania praktyka w innych polskich miastach.

Języki poetyckie

Selim Babullaoglu, fot. Bogna Kociumbas/EPW
Selim Babullaoglu, fot. Bogna Kociumbas/EPW

Każdy z siedmiu nominowanych poetów (niderlandzki autor Menno Wigman zmarł 1 lutego tego roku) miał okazję spotkać się i porozmawiać z gdańską publicznością. Ten element, jak zresztą przy każdej edycji, ujawnił największą siłę i jednocześnie problematyczność idei Europejskiego Poety Wolności, czyli skrajną rozpiętość poetyckich idiomów. Świetnym tego przykładem były odbywające się zaraz po sobie dwa spotkania: z azerskim poetą Selimem Babullaoglu i laureatką tej edycji, czyli Islandką Lindą Vilhjalmsdottir. To zestawienie, zapewne przypadkowo, dobrze pokazało zupełnie różne podejścia nie tylko do języka, ale też do funkcji, jaką poezja może pełnić w przestrzeni publicznej. Babullaoglu w tomiku "Nie ma kto pisać do pułkownika" konsekwentnie powraca do skomplikowanej historii (a także obecnej sytuacji) swojego narodu i ojczyzny, uderzając w tony doskonale znane polskiemu odbiorcy. Ten narodowy słownik pozostaje bardzo odległy od poezji Vilhjalmsdottir, która skupia się na problemach klasowych i ekologicznych zsekularyzowanego świata późnego kapitalizmu. Oto przykłady:

Ojczyzna to najpiękniejsze z pojęć umownych,
nie mówcie tego
przy skazanych na obczyznę.

Kobieta to najoczywistszy z przejawów piękna,
nie usłyszycie tego od kochających bez wzajemności.

Betonowej ścianie wszystko jedno,
czy na gwoździach wbitych w jej ciało wiszą półki z książkami,
czy wieszaki.

Szatniarkom to obojętne,
czy tu się teatr zaczyna, czy kończy.

[…]

Nie śmiejcie się ze staruszka z ulicy Nazima Hikmeta 12/26,
jeśli nie pamięta swojego adresu,
poborca opłat za gaz i prąd
bardzo często tamtędy przechodzi.

Nie uczcie mnie kochać ojczyznę i kochać,
mnie, który żyje sam, w samotności, na obczyźnie...

Selim Babullaoglu, "Wolne zapiski o umowności", przeł. Ilaha Karimova i Grażyna Zając

 

pomnożyli śmiech
płacz nienawiść żądze

pomnożyli wszystko
między niebem a ziemią

wszystko oprócz dobra

pomnożyliśmy wolność
do harówki

do żarcia i picia
i radości

pomnożyliśmy wolność
do wyznaczania godziny

wolność do się pogrzebania
żywcem w ziemi

pomnożyliśmy
wolność do się pogrzebania
żywcem
w domowych pieleszach

Linda Vilhjalmsdottir, "Wolność", przeł. Jacek Godek

Żadna z tych perspektyw nie jest ważniejsza czy trafniejsza od drugiej, ale pokazuje pęknięcie w polityczno-poetyckim imaginarium poetów, którzy pochodzą z dwóch skrajnych punktów naszego kontynentu – nie tylko w sensie geograficznym. To objaw szerszego problemu, który ujawnia się w wielu momentach, także (a może zwłaszcza) gdy mówimy o poezji.

Wielonarracyjność i lokalność

Rozmowy z nominowanymi poetami przeplatane były każdego dnia z debatami, które na różne sposoby ostukiwały i diagnozowały zarówno polskie, jak i nasze regionalne poetyckie podwórko. Debata, w której udział wzięli Miljenko Jergović (bośniacki prozaik), Ilma Rakusa (szwajcarska poetka i poliglotka), Jarosław Mikołajewski (pisarz i dziennikarz), próbowała uchwycić coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się oczywiste, ale na drugi już nie – narodowościowe paradoksy. Z perspektywy Polski, państwa raczej homogenicznego, wszelkie formy wielojęzyczności czy wielonarracyjności wydają się nieco egzotyczne. Wydawałoby się, że w przypadku literatury, a zwłaszcza poezji, problem tożsamości powinien rozgrywać się przede wszystkim w przestrzeni języka, ale nawet tu nawiedza nas widmo nacjonalizmu.

A może da się prościej? Ze zgrabną (jak zawsze) odpowiedzią wyszedł Jergović, który z rozbrajającą szczerością wyznał:

Moje Sarajewo, Sarajewo, które od lat opisuję w swoich książkach, być może nigdy nie istniało, być może wszystkie te moje krainy mają z tymi rzeczywistymi wspólne tylko nazwy własne.

To oczywiście zręczny retoryczny wybieg, chociaż język (czy też literatura) jako forma ojczyzny i sposobu zamieszkiwania w świecie to nie banał.

 

 

Bardzo ciekawa okazała się też rozmowa Doroty Masłowskiej, Pawła Sołtysa i Grzegorza Kwiatkowskiego na temat pozornie banalny, ale w praktyce kluczowy dla polskiej poezji, czyli jakości tekstów naszych rodzimych piosenek. Biorąc pod uwagę, że dla większości ludzi piosenki to pierwszy w życiu kontakt z poezją, sprawa jest poważna (zapewne dlatego to właśnie Bob Dylan dostał literackiego nobla dwa lata temu), bo zła poezja, jak wiadomo, może wyrządzić nieodwracalne szkody. Sołtys (vel Pablopavo) swoją twórczość poetycką (choć sam się wielokrotnie odżegnywał od tego słowa) jako autor teksów piosenek podsumował tak:

Chciałbym, żeby ludzie słuchający moich piosenek poczuli wzruszenie. To dziś mało popularne słowo, ale ja je bardzo lubię. Ma w sobie coś z zarówno fizycznego jak i emocjonalnego dotknięcia.

Nagroda

Linda Vilhjálmsdóttir, fot. Bogna Kociumbas/EPW
Linda Vilhjálmsdóttir, fot. Bogna Kociumbas/EPW

Poetycką imprezę zamknęła gala wręczenia Nagrody (we wspaniałym gmachu Teatru Szekspirowskiego), w ramach której obyło się również widowisko w reżyserii Wiktora Rubina. Inscenizacja poezji (a szczególnie wyrwanych z kontekstu fragmentów) to pomysł ryzykowny – i nie chodzi o wyświechtany frazes, że poezja powinna obronić się sama, ale raczej o sytuację, w której łatwo zrobić o ten jeden krok za daleko. To jednak szczegół – kluczowe było uzasadnienie jury Nagrody. Decyzję o wyróżnieniu Lindy Vilhjalmsdottir (i jej tłumacza Jacka Godka) odczytane przez Krzysztofa Czyżewskiego (przewodniczący), wskazywało na fakt, iż poetka eksploruje kluczowy dziś problem gospodarowania wywalczoną (czy też wypracowaną) wolnością. Jej poezja została odczytana jako forma ostrzeżenia przed zbyt wczesnym składaniem broni i opadaniem w próżność, gdyż kolejne wyzwania – choćby w postaci kryzysu migracyjnego czy postępujących zmian klimatycznych – mogą okazać się trudniejsze, niż wszystko, z czym przyszło nam się do tej pory mierzyć.

Poezja Vilhjalmsdottir faktycznie ogranicza się do prostego (także formalnie) przekazu. Przechodząc momentami w publicystyczną prozę, opowiada o świecie ludzi sytych i spełnionych, w którym narasta obojętność, a wraz z nią zanik potrzeby samej poezji. W drugiej części tomiku opisane zostało spotkanie z palestyńskim policjantem-poetą, którego pogląd na poezję ma być dokładną odwrotnością wizji autorki:

spodobało mu się tworzywo przyjaciółki
ciągła wojna toczona w myślach

ale nie dał złamanego szeląga za moją wolność
powiedział że wolność jako taka nie jest godna uwagi

Poetka komentuje:

nie ma znaczenia czy ludzie są wolni
jeśli nie potrafią postępować z wolnością

Ten dydaktyczny ton ostatniego dwuwiersza dobrze podsumowuje wymowę całej książki. Zapewne prostota przekazu jest łatwym celem krytyki (sam kibicowałem genialnej w tym względzie Alice Oswald i choć nie została Europejską Poetką Wolności, to nie mogłem się powstrzymać i na końcu jeden jej wiersz otwierający nominowany tomik). Należy jednak pamiętać o społecznym kontekście powstania tomiku. Być może Vilhjalmsdottir celowo i z premedytacją zdecydowała się na uproszczenie jako artystka należąca do świata odartego z metafizyki, ale za to targanego bardzo konkretnymi problemami. W tym sensie decyzja jury wydaje się ciekawa, gdyż piąta już laureatka Nagrody przynosi jeszcze inną definicję wolności – być może mało spektakularną, ale za to bardzo trudną do uzgodnienia z innymi. 

To jest historia z padającym deszczem
co staje się listkiem potem pada jeszcze

to tajemnica nagłych ulew w lecie
które kradną światło by je ukryć w kwiecie

a wszystkie kwiaty to drobne dopływy
każdy tryska z ziemi zielony znikliwy

jest jednym z życzeń wody a ta opowiastka
wisi w owocni mniejszej od naparstka

obym ja która mijam nabrała dość wprawy
by mijać tak jak woda czysto po źdźble trawy

by znaleźć blask słoneczny skryty pod wierzchołkiem
pnącą się kroplę która staje się nasionkiem

wtedy być może woda doda mi pewności
ciężką nadzieję przeważę lekką cierpliwością

woda tak ziemią silna i taka surowa
w żeliwnych zbiornikach się chowa wypływa

grawitacja ją ściąga na mój język giętki
tu stygnie i napełnia rurki tej piosenki

która jest historią z padającym deszczem
co wznosi się ku górze potem pada jeszcze

Alice Oswald, "Krótka historia o padaniu", przeł. Magda Heydel

Autor: Michał Sowiński, marzec 2018

[Embed][Embed][Embed]
Kategoria: 
Literatura
FacebookTwitterRedditShare
Dodaj do POŻEGNANIA: 

Isaac Bashevis Singer – portrety [galeria]

$
0
0

Isaac Bashevis Singer – portrety [galeria]

Isaac Bashevis Singer– rozaik, dziennikarz, laureat literackiej Nagrody Nobla. Mówił, że pisarz jest swoim dziełem, sam był literatem trzech narodów: żydowskiego tworzącego w jidysz, amerykańskiego i polskiego. Urodził się w 1902 lub 1904 r. w Leoncinie pod Warszawą, zmarł 24 lipca 1991 r. w Miami na Florydzie.

Viewing all 711 articles
Browse latest View live